Sformułowania typu „profanacja” czy wręcz „bezczeszczenie wiekopomnego dziedzictwa” pojawiły się niemal w chwilę po tym, gdy na etapie 2012 r. medialne przedstawicielstwo DC Comics poinformowało o zamiarze poszerzenia cenionej marki „Strażników” o nowe tytuły.
Kiedy go poznajemy, przedstawiciel obcej cywilizacji z kosmosu, ukrywając swoje pochodzenie, wiedzie spokojne życie na Ziemi w małym amerykańskim miasteczku Patience, gdzie oczekuje na ratunek.
Wydawnictwo DC skrzętnie podąża drogą zarzynania wielkich marek. Pod topór trafili już „Strażnicy”, w końcu przyszedł czas na „Sandmana” i jego uniwersum.
Kick-Ass, który zadebiutował w komiksowym światku w roku 2008, był jednym z najciekawszych ujęć problemu postaci „superbohatera” skonfrontowanej z brutalną rzeczywistością.
W oczekiwaniu na kolejny tom przygód niezłomnych Galów wydawnictwo Egmont sięgnęło po – wydawałoby się – zapomnianą historię napisaną jeszcze przez Rene Goscinnego.
Po tzw. jeździe bez trzymanki zafundowanej fanom swoistej krucjaty „Franciszka Zameckiego” przez skądinąd znanego (m.in. z „Kaznodziei” i „Chłopaków”) Gartha Ennisa osiągnięcie porównywalnej jakości fabularnej wydawać się mogło nieosiągalne.
Będąc swego czasu dość fanatycznym wyznawcą twórczości Gary’ego Larsona, zwłaszcza jego słynnego cyklu „The Far Side”, uśmiechnąłem się, wertując nowy komiks wydawnictwa Marginesy, niepozorne rozmiarami dziełko Toma Gaulda „Instytut bombowych teorii”.
W efekcie perturbacji towarzyszących przejęciu przez Marvela praw do publikacji komiksów opartych na literackim dorobku Roberta E. Howarda dobrze rozpoczęta prezentacja tego typu produkcji z zasobu wydawnictwa Dark Horse została u nas zawieszona.
Mariusz Moroz pozostaje wierny tematyce krzyżackiej. Po „Przeklętej puszczy 1280” oraz „Endorfie” oferuje opowieść o bitwie, która bez wątpienia stanowi jeden z najbardziej spektakularnych momentów naszej historii.
Calamity Jane – legenda Dzikiego Zachodu – na okładce poświęconego jej albumu opublikowanego przez wydawnictwo Lost In Time, spogląda swoim przenikliwym wzrokiem, gdzieś hen daleko przed siebie.
Gdy demony przeszłość, a w przypadku Staruszka Logana przyszłość, nie przestają dawać o sobie znać, racjonalne zachowanie jest ostatnią rzeczą, której można spodziewać się po dręczonym wspomnieniami bohaterze.
Mirka Andolfo dała się poznać polskiemu czytelnikowi dzięki dobrze przyjętej trylogii Wbrew naturze, nie dziwi więc publikacja kolejnej serii tej autorki.
Najpierw był Emil ze Smalandii. Rezolutny łobuziak, który narodził się w wyobraźni Astrid Lindgren i zaistniał na kartach wielotomowego cyklu książek szwedzkiej autorki.
Koncepcja sztucznej replikacji organizmów na bazie powielenia ich genotypu przez długie lata stanowiła domenę nade wszystko kreatorów fantastyki w jej różnorodnych postaciach (by wspomnieć choćby epizod serii „Valerian” pt. „Na fałszywych ziemiach”).
Ziemska Biała Latarni, Kyle Rayner, przybywa z misją pokojową do układu Wega, który jest jedynym znanym źródłem stellarium we wszechświecie, czyli niezwykle rzadkiego pierwiastka służącego do stabilizacji rdzeni planetarnych.
Po Starą Gwardię zdecydowałem się sięgnąć, bo żona namawia mnie na obejrzenie produkcji Netflixa opartej na tym właśnie dziele duetu Greg Rucka (scenariusz) i Leonardo Fernández (rysunki).
Przez blisko dwie dekady Brian Michael Bendis uchodził za jedną z najważniejszych „wunderwaffe” Domu Pomysłów w zmaganiach tego wydawnictwa o rząd dusz czytelników.
Po lekturze drugiego tomu „Hitmana” trudno uciec od myśli, że seria Gartha Ennisa i Johna McCrea idealnie pasowałaby do profilu schyłkowej działalności TM-Semic.
Jeszcze jakiś czas temu pomyślałbym, że seria DMZ autorstwa duetu Brian Wood (scenariusz) & Riccardo Burchielli (rysunki) przedstawia scenariusz tyle intrygujący i angażujący, ile mało prawdopodobny.
Cóż oni wszyscy Ci uczynili Doktorze Strange? Za jakie grzechy, a może – za jakie czary, znalazłeś się w tym absolutnie głupim i pustym miejscu, które otacza Cię zewsząd?
W pierwszej odsłonie interpretacji perypetii Hala Jordana według scenariusza Granta Morrisona okazało się, że ów weteran komiksowej branży nadal jest władny do tworzenia nie tylko „piętrowo” konstruowanych eposów (vide „Multiwersum”), ale też klarownych, stricte rozrywkowych fabuł.