„Metronom” - recenzja
Dodane: 22-02-2021 23:57 ()
W przedmowie do Metronomu Enki Bilal z pozycji klasyka europejskiego komiksu wychwala dzieło stworzone przez Corbeyrana (scenariusz) i Gruna (rysunki), wskazując na harmonię warstwy wizualnej i treści tego czteroczęściowego komiksu. W dalszej części przedmowy Bilal zauważa, że tematy podejmowane w Metronomie, takie jak natura władzy, krach ludzkich dążeń i kształt marzeń obracających się we własną karykaturę, to nieprzemijające motywy literatury science fiction, żeby nie powiedzieć historii jako takiej. Zachęcony rekomendacją, bądź co bądź, autorytetu, z entuzjazmem zanurzyłem się w świat bohaterów Metronomu, by ze strony na stronę obserwować, jak ów opada, a na pierwszy plan wysuwa się pytanie, skąd aż tak wielka kurtuazja Bilala, bo ani Corbeyran nie jest scenarzystą tej rangi co Pierre Christin (wspomniany w przedmowie), ani Grun nie jest artystą o talencie tej miary co Enki Bilal.
Oczywiście, nie mogę wykluczyć, że autorowi Trylogii Nikopola Metronom rzeczywiście mógł się podobać, ale kończąc lekturę komiksu, miałem solidne przeświadczenie, że deklarowana sympatia Bilala ma swoje źródło w sferze widocznych nawiązań warstwy plastycznej Metronomu do charakterystycznego stylu komiksowych realizacji francuskiego artysty. Dystopiczne, ponure dekoracje, w których została osadzona fabuła komiksu Corbeyrana i Gruna, to dalekie echo futurystycznych metropolii Bilala – z tym że jest to wizja dużo bardziej ugrzeczniona, pozbawiona pierwiastka szaleństwa cechującego światy francuskiego klasyka. Zresztą, ten walor zachowawczości i dominujących stanów średnich, to coś, co jest odczuwalne na każdym poziomie lektury Metronomu, komiksu mogącego powalczyć o miano co najwyżej solidnej, rzemieślniczej roboty, co przy założeniu, że ambicją twórców było dać czytelnikowi pełnokrwistą, dystopiczną opowieść science fiction trzeba uznać za porażkę. Bo co komu po dystopii, która nie ma siły rażenia?
Punkt wyjścia jest obiecujący. Poznajemy Lynn, kobietę, która ma zamiar spotkać się ze swoją siostrą Lauren, wysoko postawioną urzędniczką w Pałacu Ministerstw. Lynn bardzo niepokoi się losem męża, kosmicznego utylizatora śmieci, który nie wrócił z ostatniej wyprawy. W tym samym czasie spadkobierca medialnej fortuny, dziennikarz gazety Vox Populi, Floreal Linman, miota się między fikcją, jaką pod rządami autorytarnej władzy jest tzw. rzetelne dziennikarstwo, którego ideałom hołduje, a nudą bogatego buntownika przejawiającą się w kolekcjonowaniu mandatów za złe parkowanie. Los chce, że drogi kobiety i mężczyzny się skrzyżują, a poszukiwanie prawdy o losie męża Lynn narazi tę dwójkę na szereg niebezpieczeństw, przy okazji ujawniając patologie i niecne knowania władz. A trzeba wspomnieć, że świat Metronomu to świat trzymany w ryzach policyjną opresją i legitymizowany fasadową demokracją, której pozory stwarza niejasny system elektronicznych głosowań nad kolejnymi dekretami rzekomo odpowiadającymi potrzebom komunikowanym władzy przez społeczeństwo. Najnowszym dekretem jest zakaz samobójstw, od których mają obywateli odwodzić restrykcje obciążające rodzinę potencjalnych zamachowców na własne życie i wskaźniki społecznego szczęścia.
Zanim tego wszystkiego się dowiemy, komiks rozpoczyna się kilkoma stronicami opowieści stylizowanej na baśń, w której rozpoznajemy pamflet na rządzących światem Metronomu. Tytułowy metronom to magiczne urządzanie będące w stanie regulować upływ czasu tak, by po wieczność gwarantował rządy obecnej władzy. Książka, rzekomo przeznaczona dla najmłodszych, rozprowadzana jest przez tajemniczego autora/wydawcę wśród urzędników wysokiego szczebla. Swój egzemplarz otrzymuje także prezydent Weissangel, więc sprawa robi się bardzo poważna, a zadanie odnalezienia niebezpiecznych nadawców przesyłki zostaje powierzone inspektorowi Radcliffowi, trzeciemu głównemu bohaterowi komiksu.
W punkcie wyjścia mamy więc wystarczającą ilość składników mogących zapewnić czytelnikowi godną rozrywkę. Cóż z tego, skoro Corbeyran nie potrafi budować postaci i podjąć decyzji, jakiego rodzaju opowieść chce zaprezentować czytelnikom. Czy komiks ma napędzać fabuła o charakterze przygody, czy jednak scenarzysta dąży do pogłębionej analizy społecznej? Każda z obranych konwencji dopuszcza różnego rodzaju uproszczenia i zakłada niepisaną umowę z odbiorcą, w myśl której ten będzie w stanie przejść do porządku nad tym, by np. w przypadku komiksu rozrywkowego uznać za wystarczające zawiązanie akcji i duetu Lynn-Linman na podstawie dwóch przypadkowych zdań zamienionych przez wspomnianą dwójkę w trakcie niespodziewanego spotkania. W przypadku komiksu rozrywkowego nie powinna też razić czytelnika słabość systemu opresyjnego państwa, gdy nasi bohaterowie bez problemu włamują się do pilnie strzeżonych laboratoriów (nawet tych umieszczonych na orbicie Ziemi) czy innych ośrodków władzy. Tak samo, jak nie musi wzbudzać podejrzeń lekkomyślność Linmana rekrutującego w barze przy kuflu piwa grupę szturmowych rebeliantów, pomimo tego, że zdajemy sobie sprawę, iż świat Metronomu to rzeczywistość poddawana nieustannej inwigilacji. Jeśli jednak twórcy Metronomu próbują nam sprzedać wizję świata mającego napawać grozą, to tego typu zabiegi niezbyt dobrze przysługują się ich ambicjom.
Czy jednak Metronom to komiks rozrywkowy? Śmiem wątpić, bo sceny akcji wcale nie dominują przebiegu fabuły. Dużo tutaj się mówi o sygnalizowanym przez Bilala charakterze władzy, ale jedyna kwestia mogąca być zalążkiem ciekawego konceptu intelektualnego dotycząca tejże, pada z ust prezydenta Weissangela pod koniec komiksu, a cała scena zamyka się w obrębie dwóch stron. Przez resztę komiksu mamy natomiast do czynienia z festiwalem niedociągniętych lub porzuconych wątków, dziwnych, nieugruntowanych fabularnie zachowań postaci pierwszo- i drugoplanowych, dwóch romansów i pozornie istotnego wątku będącego kalką fabularną z filmu Obcy – ósmy pasażer Nostromo. Na to nakładają się dość niezręczne dialogi, puszczanie oka w kierunku czytelnika poprzez cytaty w stylu „nikt w kosmosie nie usłyszy twojego krzyku” czy przerysowywanie ikonicznych wizerunków popkultury jak ten wykreowany na potrzeby filmu Komando przez Arnolda Schwarzeneggera.
Komiksu nie ratuje oprawa graficzna. Grun to co najwyżej solidny rzemieślnik podążający za stylem Bilala – zwłaszcza w kwestii rysunku architektury i pojazdów. Świat Metronomu pozornie chyli się ku upadkowi, ale w tym upadku jest zbyt czysty, sterylny. Jak na wizję roszczącą sobie pretensje do bycia dystopią, panuje tu porządek kształtów i barw jak z gotowego próbnika, z męczącymi, nadużywanymi przez Gruna w kompozycji kadrów perspektywami zbieżnymi. Francuski twórca ma również problem z rysowaniem dynamicznych scen akcji oraz ujęć eksponujących mimikę bohaterów, przez co komiks sprawia wrażenie „granego” na jednym tonie przy akompaniamencie jednostajnego rytmu. Naprawdę trudno mi było zaangażować się w losy bohaterów, bo następstwa ich decyzji nie znajdują odzwierciedlenia w charakterze rysunków stylistycznie przezroczystych, przez co ich losy były mi zupełnie obojętne. Sytuacji nie poprawiają dwa ostatnie kadry Metronomu, w założeniu bardzo dramatyczne, a w rzeczywistości jedynie utwierdzające mnie we wcześniejszych odczuciach.
Metronom to komiks, który fabularnie i wizualnie mnie zmęczył. Nie przyniósł satysfakcji jako dzieło czysto rozrywkowe ani nie pobudził do głębszych przemyśleń mimo zachęty ze strony Enkiego Bilala. Szczerze mówiąc, nie wiem, komu mógłbym ten komiks polecić, tym bardziej że mam świadomość jego rozmiarów, blisko trzystu stron historii, która obnażyła niedostatki warsztatowe (scenariusz) i brak atrakcyjnej formuły plastycznej mogącej je przykryć. Na wysokości zadania stanął za to wydawca, Studio Lain, dając Metronomowi oprawę godną pozycji ponadprzeciętnej. Komiks ma twarde, lakierowane okładki oraz dobrej jakości papier.
Tytuł: „Metronom”
- Scenariusz: Éric Corbeyran
- Rysunki: Grun
- Tłumaczenie: Anna Winiarska
- Wydawca: Studio Lain
- Data premiery: 3 września 2020 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 21,5 x 30,5 cm
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Liczba stron: 280
- Cena: 99,90 zł
comments powered by Disqus