„Better Man: Niesamowity Robbie Williams” - recenzja
Dodane: 07-02-2025 22:52 ()
Filmy biograficzne o gwiazdach muzyki rzadko kiedy są czymś więcej niż celebracją sukcesu – fabularną playlistą największych hitów, przerywaną epizodami kryzysów, które w finale zostają pokonane przez triumfalny powrót na scenę. „Better Man” odwraca tę konwencję na opak, nie tylko dlatego, że unika narracyjnego patosu, ale przede wszystkim dlatego, że jest studium nie tyle kariery Williamsa, ile jego psychiki. To film, który nie zadaje pytania „jak osiągnął sukces?”, lecz „co go napędzało – i co go niszczyło?”.
To właśnie ta psychologiczna warstwa czyni „Better Man” czymś więcej niż tylko kolejną biografią muzyczną. To film o narcystycznym uwikłaniu, o destrukcyjnej potrzebie miłości tłumu i o tym, jak osobowość artysty zostaje nieodwracalnie ukształtowana przez mechanizmy show-biznesu.
Williams, jako produkt lat 90., wyrasta z systemu, który nie tylko kreuje gwiazdy, ale i podsyca ich uzależnienie od aprobaty. Jest archetypicznym przykładem fenomenu, który psychologowie określają jako „performans narcystyczny” – jego osobowość kształtuje się w ciągłej relacji z widownią, a tożsamość staje się płynna, zależna od zewnętrznych bodźców.
Film z chirurgiczną precyzją pokazuje, jak Robbie Williams jest jednocześnie beneficjentem i ofiarą tego systemu. Jego przemożna potrzeba bycia kochanym przez miliony wcale nie wynika z pewności siebie – wręcz przeciwnie, opiera się na lęku przed odrzuceniem. Show-biznes nie tylko dostarcza mu tego, czego pragnie, ale także uzależnia go od nieustannego wystawiania siebie na publiczną ocenę.
„Better Man” nie buduje prostego obrazu bohatera, który przechodzi przez życie w rytmie hitów. Zamiast tego reżyser konstruuje psychologiczny portret osobowości borderline – człowieka, który funkcjonuje w skrajnościach: euforia i depresja, uwielbienie i autodestrukcja, sukces i izolacja.
Williams jest jak postać z teorii psychoanalizy Donalda Winnicotta – człowiek bez trwałego „prawdziwego ja”, funkcjonujący w trybie ciągłej adaptacji do oczekiwań innych. Jego przemożna potrzeba akceptacji sprawia, że na scenie staje się magnetycznym liderem, ale poza nią pozostaje zagubiony. Film doskonale pokazuje ten mechanizm: kiedy Robbie wychodzi do tłumu, jego ciało się prostuje, ruchy nabierają pewności. Gdy gasną światła, wraca wewnętrzna pustka.
Najbardziej poruszającym elementem filmu jest relacja Williamsa z ojcem – wątek, który nie służy jedynie jako biograficzne tło, ale staje się kluczowym motywem napędzającym całą opowieść. Film subtelnie sugeruje, że to właśnie w tej relacji kryje się źródło emocjonalnych turbulencji bohatera.
Ojciec w „Better Man” pełni podwójną rolę – jest zarówno figurą podziwianą, jak i nieosiągalnym wzorcem. Williams wchodzi w świat rozrywki, częściowo próbując dorównać ojcu, ale także szukając w tej drodze akceptacji, której być może nigdy w pełni nie dostał. Film nie podaje gotowych odpowiedzi, ale sugeruje, że to właśnie w tej dynamice kryje się przyczyna jego lęku przed odrzuceniem – lęku, który stał się zarówno motorem kariery, jak i destrukcyjną siłą prowadzącą do autoagresji.
Z perspektywy psychoanalizy relacja ta wpisuje się w klasyczny schemat narcystycznego deficytu: dziecko, które nie otrzymało bezwarunkowej miłości, szuka jej w tłumie, tworząc iluzję więzi na masową skalę.
Porównanie do „Bohemian Rhapsody” jest kluczowe, ponieważ oba filmy opowiadają o ikonach popkultury, ale robią to w diametralnie różny sposób. Podczas gdy historia Freddiego Mercury’ego została opowiedziana w konwencji hollywoodzkiej baśni – z klasycznym dramatycznym napięciem i przewidywalnym momentem triumfu – „Better Man” dekonstruuje mit gwiazdy, zamiast go budować.
Nie dostajemy tu oczyszczającego katharsis, nie ma wielkiej kulminacji, która przywraca porządek i nadaje sens chaotycznej egzystencji bohatera. Wręcz przeciwnie – film pozostawia widza w stanie niepokoju, bo historia Williamsa nie ma prostego morału. To bardziej studium przypadku niż tradycyjna narracja o upadku i odkupieniu.
„Better Man” to film, który pozostawia widza z pytaniami, a nie z gotowymi odpowiedziami. To nie tylko biografia Robbiego Williamsa – to opowieść o fundamentalnym paradoksie bycia gwiazdą: im większy sukces, tym większa pustka.
Nie jest to film idealny – momentami traci tempo, a niektóre wątki mogłyby być bardziej rozwinięte – ale jego siła tkwi w psychologicznym autentyzmie. Jest jak wiwisekcja duszy artysty, który daje z siebie wszystko, ale nigdy nie znajduje ukojenia.
To film, który bardziej się odczuwa, niż ogląda.
Ocena: 7/10
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus