„Sceny zbrodni” - recenzja
Dodane: 15-03-2025 22:37 ()
Pisarz kryminalny jest jak iluzjonista – przy użyciu dobrze znanych narzędzi musi sprawić, by publiczność raz jeszcze uwierzyła w magię. W Scenach zbrodni Ed Brubaker jeszcze nie czaruje. To jego wczesne podejście do noir, formalnie poprawne, momentami nawet angażujące, ale nie wnoszące do gatunku nic, czego byśmy wcześniej nie widzieli. Czytając tę historię dzisiaj, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia bardziej z wprawką niż pełnoprawnym dziełem. Jeśli potraktować ją jednak jako dokument rozwoju scenarzysty, nagle nabiera ona innego wymiaru – jako świadectwo momentu, w którym przyszły mistrz testuje mechanizmy i po raz pierwszy dostrzega ich ograniczenia.
Gatunek jako klatka
Na poziomie fabularnym Scena zbrodni to wariacja na temat znanego schematu: prywatny detektyw otrzymuje rutynowe zlecenie, które okazuje się początkiem spirali komplikacji, prowadzącej w stronę osobistych traum i zdrad. Konstrukcja tej narracji jest rzemieślniczo sprawna – Brubaker ma solidne wyczucie tempa i umiejętnie dawkuje informacje, ale brakuje tu finezji, jaką osiągnie w późniejszych projektach. Wszystko przebiega zgodnie z oczekiwaniami: zwroty akcji pojawiają się w miejscach, gdzie powinny, a protagonistę otacza plejada typowych postaci drugoplanowych – femme fatale, skorumpowani gliniarze, gangsterskie pionki.
To, co dziś wydaje się wtórne, można jednak odczytać inaczej, jeśli spojrzeć na moment, w którym Scena zbrodni powstała. W 1999 roku kryminalne komiksy nie miały jeszcze swojej współczesnej renesansowej formy – wydawnictwa takie jak Image Comics wciąż tkwiły w cieniu lat 90., a DC Vertigo szukało nowych kierunków, eksperymentując z mroczniejszą prozą graficzną. Brubaker, choć na razie odtwarzający klasyczne wzorce, instynktownie wyczuwa, że kryminał wymaga nowego języka. To jeszcze nie ten moment, gdy uda mu się go odnaleźć, ale fundamenty są już widoczne: w bardziej kameralnym podejściu do akcji, w przywiązaniu do psychologicznej głębi bohaterów, w szorstkim, naturalistycznym tonie dialogów.
Narracyjna topografia winy
Tam, gdzie Brubakerowi zaczyna udawać się coś więcej niż jedynie poprawna opowieść noir, to w warstwie emocjonalnej. Jego bohaterowie nie są po prostu pionkami w kryminalnej układance – noszą w sobie ciężar przeszłości, a ich decyzje mają konsekwencje, które wykraczają poza schemat klasycznego „sprawa zamknięta”. Sceny zbrodni czerpią wiele z osobistych doświadczeń autora, zwłaszcza z jego własnych błędów młodości. Widać tu obsesję Brubakera na punkcie ludzi uwięzionych w konsekwencjach własnych czynów – to wątek, który będzie powracał w jego późniejszych dziełach, ale tutaj jest jeszcze nie do końca dopracowany.
Interesujące jest, jak Brubaker stopniowo uczy się prowadzić narrację wizualnie. Choć jego teksty są pełne ekspozycji, w Scenach zbrodni czuć już świadomość tego, że w komiksie obrazy powinny mówić same za siebie. Zamiast długich wewnętrznych monologów, często dostajemy sceny, w których postacie milczą – ich twarze, drobne gesty, sposób, w jaki stoją w kadrze, zdradzają więcej niż słowa. To jeszcze nie mistrzostwo narracyjnej oszczędności, które Brubaker osiągnie w Criminal, ale już pierwsza zapowiedź jego późniejszej filozofii pisania.
Lark i Phillips – nieoczywisty mariaż
Najbardziej dyskusyjnym aspektem Scen zbrodni jest jednak oprawa graficzna. Michael Lark, znany ze swojej precyzyjnej, realistycznej kreski, tutaj współpracuje z Seanem Phillipsem, który nakłada tusz. To nietypowa konfiguracja, bo zwykle obaj artyści pracują oddzielnie z własnym, unikalnym stylem. Efekt jest… nierówny. W teorii ich style powinny się uzupełniać – Lark dostarcza solidne, szczegółowe rysunki, a Phillips dodaje im charakterystycznej surowości – ale w praktyce momentami wygląda to tak, jakby obaj artyści nie byli do końca pewni, jak współgrać ze sobą nawzajem.
Niektóre kadry są doskonale wyważone, z mocnym kontrastem światła i cienia, nadającym im niemal filmową jakość. Inne wyglądają na zbyt „brudne”, pozbawione klarowności, przez co niektóre sceny tracą czytelność. Jeśli spojrzeć na to w kontekście fabuły, ten nieco chaotyczny styl ma swoje uzasadnienie – pasuje do świata pełnego moralnej dwuznaczności i postaci pogrążonych w winie – ale technicznie daleko mu do perfekcji.
To ciekawe, bo w późniejszych latach Brubaker i Phillips staną się nierozłącznym duetem, a ich prace zyskają znacznie bardziej spójną tożsamość wizualną. Sceny zbrodni są więc dla nich obu rodzajem eksperymentu – i jak to bywa z eksperymentami, nie wszystko wypala.
Komiks jako wskazówka, nie arcydzieło
Podsumowując, Sceny zbrodni to tytuł, który bardziej fascynuje jako świadectwo procesu twórczego niż jako samodzielna historia. Można ją czytać jako przewodnik dla młodych twórców: oto przykład komiksu, który zwrócił uwagę wydawców, mimo że nie był arcydziełem. Jest tu wyczuwalny potencjał, przebłyski stylu, który w przyszłości stanie się znakiem rozpoznawczym Brubakera – ale to dopiero szkic, próba znalezienia właściwego tonu, jeszcze bez tej pewności siebie, którą widać w późniejszych dziełach.
Dla czytelnika szukającego świetnego kryminału – to pozycja drugorzędna. Dla kogoś, kto chce prześledzić ewolucję jednego z najlepszych scenarzystów współczesnego komiksu – fascynująca lekcja.
Tytuł: Sceny zbrodni
- Scenariusz: Ed Brubaker
- Ilustracje: Michael Lark
- Tusz: Sean Phillips i Michael Lark
- Kolory: James Sinclair
- Tłumaczenie: Maria Lengren
- Liczba stron: 128
- Format: 180 mm x 275 mm
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- ISBN: 978-83-67571-50-0
- Wydanie pierwsze
- Cena okładkowa: 79,00 zł
- Premiera: 21 marca 2024 roku
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus