„Fury MAX” tom 1 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 16-03-2025 22:24 ()


Linia wydawnicza „MAX” na ogół kojarzona jest z prawdopodobnie jak dotąd najbardziej udanymi „występami” Franka „Punishera” Castle’a oraz debiutem Jessiki Jones. Nie trzeba jednak przesadnego wgłębiania się w zasoby tego przedsięwzięcia, by pośród nich odnaleźć kolejne komiksowe perełki. Co więcej, jedna z nich, została już niegdyś w naszym kraju opublikowana.

Mowa tu o miniserii „Fury”, blisko dwie dekady temu zaprezentowanej staraniem wówczas wydawnictwa „numer dwa” na polskim rynku, tj. wrocławskiej Mandragory. Nie ma cienia wątpliwości, że przy wyborze tej opowieści szanowny pan wydawca kierował się narastającym wówczas w szybkim tempie zamiłowaniem nadwiślańskich czytelników do twórczości Gartha Ennisa. Dodajmy, że przezeń walnie podsyconą, bo obecnie już wiadomo, że to właśnie rzeczony miał pierwotnie publikować na polskim gruncie „Kaznodzieję”, dla licznego grona czytelników niezmiennie opus magnum tego scenarzysty. Zawirowania na tle uzyskania licencji do polskiej edycji perypetii Jesse’ego Custera sprawiły jednak, że w ofercie Mandragory pojawiły się inne tytuły sygnowane przez Ennisa. Tym właśnie sposobem trafiła do nas przywołana wyżej miniseria, a jej odbiór, pomimo znamion „cytowania” przez autora samego siebie, na ogół był pozytywny.

Dobrze zatem się stało, że w niemal dwudziestą rocznicę inicjatywy Mandragory przytrafia się okazja, by sobie ten tytuł odświeżyć, a w zapewne wielu przypadkach, rozpoznać po raz pierwszy. Tym razem nakładem wydawnictwa Story House Egmont, które kompleksowo przybliży mini-serie z udziałem Nicka Fury. Przy czym będą to produkcje z założenia przeznaczone dla nieco bardziej dojrzałych czytelników, niż m.in. poświęcony mu miesięcznik z lat 1989-1993. Powstała według scenariusza Gartha Ennisa miniseria jest tego zresztą dobitnym przykładem. Jak bowiem zapewne nie trzeba przekonywać czytelników zaznajomionych z dorobkiem tego twórcy (by wspomnieć m.in. „Chłopaków” i „Hellblazera”), w przypadku także tej opowieści mamy do czynienia z fabułą dla tzw. dużych chłopców, lubujących się w bezkompromisowych rozwiązaniach fabularnych. Sprzyja temu już tylko sam protagonista, zabijaka jakich mało, który od momentu swojego chrztu ognia na przełęczy Kasserine (luty 1943 r.), zwykł wykazywać się zabójczą wręcz skutecznością we wszelkich „dostępnych” mu konfliktach zbrojnych. Przy czym jak czas pokazał nie tylko na macierzystym globie ludzkości (o czym więcej w albumie „Grzech pierworodny”).

Niniejszy zbiór to publikacja tym bardziej wyjątkowa, bo przybliżająca losy zarówno leciwego już pułkownika Fury, jak i wzmiankowanego chwilę temu jego „debiutującej” wersji. Gwoli ścisłości przybliżonych w chronologicznie odwrotnej kolejności; nie zaburza to jednak satysfakcji czerpanej z ich lektury. W pierwszej z nich Fury „ląduje” w nieszczególnie komfortowej sytuacji, bo pomimo tzw. wojen asymetrycznych, rozgrywanych przez amerykańską armię w odległych krainach, świat zdaje się trwać w postzimnowojennym wyciszeniu. Toteż budżet S.H.I.E.L.D. zostaje znacząco okrojony, a operacje na skalę przybliżonych w klasycznych opowieściach z magazynu „Strange Tales” (zob. „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” t. 80 i 95) są już jedynie kombatanckim wspomnieniem. Miast tego Fury otrzymuje przydział na posadkę dla starego pierdziela po przejściach, a przy tym zmuszony jest się borykać się z irytującym zwierzchnikiem. Wszystko zatem wskazuje, że czas gier wywiadów, w których Fury był wytrawnym wręcz graczem, przeminął na dobre. Ennis nie byłby jednak sobą, gdyby nie „urozmaicił” żywota powierzonej mu osobowości we właściwy sobie sposób. Dlatego nieprzypadkowo przed odbiorcami tej realizacji doznania porównywalne z najbardziej udanymi momentami serii „Punisher MAX” oraz okazja do „zapoznania” tak wyrazistych osobowości, jak „osierocony” po nie świętej pamięci Związku Sowieckim pułkownik Gagarin, wyselekcjonowana przez Fury’ego grupa jego podkomendnych z udziałem m.in. agentki Steiner oraz „przyszywanego” bratanka rzeczonego w osobie niejakiego Wendla. Dodajmy do tego Morduchnę (jeszcze jedno dziw-dziwadło w osobliwym „bestiariuszu” Ennisa) oraz sytuację konfliktogenną o potencjale do sprowokowania globalnego konfliktu, a otrzymamy dobrą okazję do uraczenia się tzw. mocną fabułą.

Niezgorzej zresztą sprawy się mają także w drugiej z przybliżonych w tym tomie opowieści, czyli wzmiankowanym już debiucie Fury’ego na polu walki. Rzecz bowiem osadzona została niebawem po jego „występie” w klasycznym już „Marvels”, po zaciągnięciu się w szeregi amerykańskich jednostek, uczestniczących w operacji „Torch” (listopad 1942 r.). W początkowych sekwencjach „Peacemakera” rzeczony de facto wpada pod przysłowiową ciężarówkę z gruzem, jako że wraz ze swoimi towarzyszami broni musi on stawić opór zaprawionym w boju jednostkom niemieckim, szturmującym amerykańskie zgrupowania z kierunku Tunisu. Tęgie lanie zgotowane przez podkomendnych generała Hansa von Arnima finalnie okazało się dla wciąż „świeżych” w wojennym rzemiośle Amerykanów krwawą, acz ważną lekcją. Z kolei dla młodego Fury’ego przeżycia na pustynnym froncie stały się przełomowym i zarazem formacyjnym doznaniem, a niejako przy okazji zawiązaniem znajomości z wyjątkowo wprawnym w swoim fachu niemieckim oficerem.

Pomimo odmiennej formuły obu zaprezentowanych w tym tomie fabuł łączą je charakterystyczne elementy stylu Ennisa, przejawiającego się skłonnością do „przerysowań” i szermowania mową knajacką. Ponadto, jak przystało na Irlandczyka, po raz kolejny daje się odczuć jego chętnie epatowaną sympatie dla Niemców (vide „Thor: Wikingowie” i „World of Tanks: Roll Out”) oraz podatność na wymierzone w Stany Zjednoczone narracje. Tradycyjnie dlań bardzo lubi on „cytować” sam siebie, co o tyle nie dziwi, że w okresie pracy nad miniserią „Fury” zapewne jeszcze nie zdołał jeszcze ochłonąć po spektakularnym sukcesie „Kaznodziei”. Wypada mu przy tym oddać, że z powodzeniem odnajduje się on w historiach wojennych, co wykazał zarówno na etapie swojej wcześniejszej aktywności (miniseria „Unknown Soldier”) jak i w jego późniejszych projektach („Opowieści wojenne”).

Na marginesie można pokusić się o przypuszczenie, że nie odbyło się to bez wpływu młodzieńczych lektur Ennisa, wśród których niemal na pewno nie zabrakło bardzo popularnych na Wyspach Brytyjskich serii takich jak m.in. „Battle” i „Commando”. Ewidentne zamiłowanie Ennisa do komiksu wojennego nadało osobowości Fury’ego dodatkowej głębi, a co za tym idzie, historycznej perspektywy. A to niewątpliwie ubogaciło tę postać. Do tego stopnia, że aż chciałoby się sięgnąć po serię, w której rzeczony debiutował, tj. nadspodziewanie długowieczny miesięcznik „Sgt. Fury and his Howling Commandos” (publikowany w latach 1963-1974). Wszak druga z zaprezentowanych tu miniserii to de facto jej uwspółcześniona wersja.

W obu przybliżonych opowieściach oprawę wizualną zapewnił ten sam duet twórczy: Darick Robertson i Jimmy Palmiotti. Pierwszy z wymienionych to dobry znajomy fanów takich komiksowych przedsięwzięć jak „Transmetropolitan”, wzmiankowane wyżej „Chłopaki” oraz kolejny hit linii „MAX”, którym okazała się miniseria „BORN”. Drugi z kolei znany jest ze swojego udziału (notabene także jako scenarzysta i rysownik) w niezliczonej wręcz liczbie projektów, spośród których całkiem sporo doczekało się także polskich edycji (m.in. „All-Star Western” i Daredevil vol.2”). Obaj dołożyli starań, by zastosowana przez nich stylistyka jawiła się jako stosownie zbrutalizowana i w sytuacjach tego wymagających bezkompromisowa. Stąd podobnie jak w innych produkcjach wspomnianej linii wydawniczej, również w tym przypadku nie mogło zabraknąć swoistej odmiany naturalizmu. Jak zapewne nietrudno się domyślić dotyczy to zwłaszcza scen konfrontacyjnych. Ponadto z miejsca dają się dostrzec, określmy to umownie, testosteroniczne przerysowania, podkreślające ponadprzeciętną witalność zarówno tytułowego protagonisty, jak i jego adwersarzy. Nie wszystkie projekty wyposażenia wojskowego (w kontekście miniserii „Peacemaker”) oddano z właściwą starannością i historycznymi realiami; dostrzegalne są również znamiona plastycznego regresu w drugiej, powstałej kilka lat później, opowieści. Znając inne, wykonane w zbliżonym okresie realizacje obu panów, można zaryzykować przypuszczenie, że ta okoliczność wynikła z typowego dla komiksowej branży za Atlantykiem realizacyjnego pośpiechu. Ogólnie jednak zaproponowana stylistyka idealnie współgra z fabularną stroną tego przedsięwzięcia.

Stąd całość „wciąga” i stanowi udane uzupełnienie dziejów jednego z najbardziej krewkich zabijaków uniwersum Marvela. Kolejne zbiory z udziałem naczelnika S.H.I.E.L.D. będą tym milej widziane. Także z tego względu, że nie zabraknie w nich kolejnych realizacji (vide „Get Fury” i „My War Gone By”) powstałych według konceptów Gartha Ennisa.

 

Tytuł: „Fury MAX” tom 1  

  • Tytuł oryginału: „Fury”, „Fury: Peacemaker”
  • Scenariusz: Garth Ennis
  • Szkic: Darick Robertson
  • Tusz: Jimmy Palmiotti, Rodney Ramos
  • Kolory: Avalon Studios
  • Ilustracje na okładkach wydania zeszytowego: Bill Sienkiewicz, Mike Deodato Mlodszy
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Mateusz Lis
  • Konsultacja merytoryczna: Kamil Śmiałkowski
  • Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Story House Egmont
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 13 maja 2002 („Fury”), 1 stycznia 2006 („Fury: Peacemaker”)
  • Data publikacji wersji polskiej: 26 lutego 2025 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 175 x 265 mm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 288
  • Cena: 129,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w mini-seriach „Fury MAX” nr 1-6 (listopad 2001-kwiecień 2002) i „Fury: Peacemaker” nr 1-6 (kwiecień-wrzesień 2006).  

                                      

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji

Galeria


comments powered by Disqus