„Kaznodzieja” tom 6 – recenzja

Autor: Marcin Waincetel Redaktor: Motyl

Dodane: 10-12-2018 20:24 ()


A zatem… dokonało się. Początek i koniec. Alfa i Omega. Historia Jessiego Custera została domknięta. Słowa zapisane w ostatnim albumie komiksowej serii „Kaznodzieja” jeszcze przez długi czas odbijać się będą w sercach czytelników.

Bo to czytelnikom właśnie zadedykowany został szósty tom zbiorczy. Napisali o nim o tym we wstępie Garth Ennis i Steve Dillon, którzy stworzyli dzieło, co by nie mówić, prawdziwie wyjątkowe. Bezkompromisowe. Wzruszające. Odsłaniające prawdy wiary, podburzające świętości. Piękne, bo niejednoznaczne. W jaki sposób zakończyła się zatem opowieść o kaznodziei, którego życiową misją było odszukanie Boga? Ale właśnie – czy na pewno to było celem?

Patrząc z perspektywy czasu… odpowiedź nie jest wcale taka oczywista. Zdawać sobie musiał z tego sprawę również Ennis, który stopniowo domykał i splatał ze sobą wszystkie wątki. Boskie poszukiwania warunkowały drogę, jaką przemierzać musiał Custer, jednak było tak do czasu. Bo przecież Jessie stopniowo się zatracał – w poczuciu winy, w zazdrości, w żałobie. Podobnie było z Tulip, która była martwa i zmartwychwstała, nie inaczej sprawy miały się z Cassidym, którego przeklęty żywot powodował coraz to nowe tragedie.

Koszmarne było również życie agenta Starra, który stał się w końcu Wszechojcem. Przetrącony kręgosłup moralny i brutalnie okaleczone ciało tylko wzmacniało w nim chęć do ostatecznego zgładzenia Custera. I do konfrontacji faktycznie doszło. Ennis zadbał o dramaturgię tych wydarzeń, o  stopniowo narastające napięcie, o falę emocji, która uderza z każdą przewróconą kartą w ostatnim tomie „Kaznodziei”…

Lecz nie jest to koniec, którego się spodziewacie.  A przynajmniej nie wszyscy. W tym dzikim świecie bez opieki Boga znalazło się bowiem światełko nadziei. Co ciekawe, dosyć też zaskakujące, jej reprezentantem jest na przykład Gębodupa, który – po wielu perturbacjach – znajduje wreszcie ukojenie. Ba, może nawet miłość. A wszystko w miejscu, gdzie strażniczką prawa jest Cindy, dawna współpracowniczka szeryfa Custera…

Właśnie – miłość. Uczucie nieprawdopodobnie silne, które daje życie, ale życie też odbiera. I to na różnych poziomach. Bo z grzesznego związku zrodziło się choćby Genesis. Miłością, a później poczuciem zemsty powodowany był Święty od Morderców, który w ostatecznym rozrachunku okazał się jednym z najważniejszych graczy na boskiej szachownicy. Ostateczny wynik batalii jest zapisany na kartach serii. Może szkoda, że Ennis nie pozostawił niedomówienia.

Braterską miłością wykazywał się też Cassidy, choć przyznać trzeba, że wampir nie był krystalicznie czysty. Jednak najważniejszą relacją była od początku ta, która złączyła Custera i Tulip. Miłość, która jest silniejsza niż śmierć. I doskonale utrwalał to Steve Dillon, który ożywia emocje. Jego realistyczna kreska jest oszczędna, nieco surowa, ale w perfekcyjny sposób oddająca poetykę komiksu łączącego w sobie grozę i przygodę, romans i sensację, czarny humor i obyczajowy dramat.

Opowieść o kaznodziei zakończyła się w satysfakcjonujący sposób. Nie ma co ukrywać, że to jeden z tych tytułów, o których się dyskutuje, na których temat można się spierać. I w tym tkwi właśnie walor historii Ennisa i Dillona. Legendarna seria Vertigo wywołuje niesłabnące, choć zróżnicowane emocje. Dzieło skończone, z którym zapoznać się powinien każdy.

 

Tytuł: Kaznodzieja tom 6

  • Scenariusz: Garth Ennis
  • Rysunki: Steve Dillon
  • Kolor: Matt Hollingsworth
  • Okładka: Glenn Fabry
  • Wydawca: Egmont
  • Data wydania: 05.12.2018 r. 
  • Przekład: Maciej Drewnowski
  • Oprawa: twarda
  • Objętość: 384 stron
  • Format: 170x260
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Cena: 99,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus