„Kaznodzieja” tom 1 – recenzja

Autor: Marcin Waincetel Redaktor: Motyl

Dodane: 29-06-2017 23:15 ()


Na początku było słowo – spisane przez Gartha Ennisa, a potem obraz – stworzony przez nieodżałowanego Steve’a Dillona. To właśnie ten artystyczny duet dał nam komiks, który stanowi jedną z najważniejszych pozycji dla legendarnego imprintu Vertigo. „Kaznodzieja” po kilku ładnych latach wreszcie ponownie zawitał do Polski!

Oczekiwanie przez fanów było uzasadnione, bo i tytuł jest naprawdę gorący – to komiks, w którym tematy ostateczne, żeby nie powiedzieć absolutne (wszak jednym z głównych motywów jest poszukiwanie Boga), omówione są w fascynujący sposób. Bezkompromisowy, wulgarny, ale też na swój sposób poetycki i... piękny. Choć ostatnie określenie brzmieć może nieco osobliwie w kontekście historii, w której jeden z bohaterów, nieprzypadkowo zresztą, nazwany jest jako Gębodupa.

Jessie Custer, tytułowy kaznodzieja, to facet z problemami. I pociąg do alkoholu jest naprawdę najmniejszym z nich wszystkich. Jessie przeżył bowiem traumatyczne dzieciństwo z rodziną religijnych fanatyków, na jego drodze zdecydowanie zbyt często pojawiała się śmierć, która zabierała najbliższych jego sercu. Jednak prawdziwy problem pojawił się z chwilą, gdy w jego ciało wniknęła Genesis, pozaziemski, nieboski byt, dzięki któremu Jessie nabył moc wpływania na innych. To jednak dopiero początek drogi.

Bo celem tej swoistej odysei przez Stany Zjednoczone Ameryki Północnej jest próba odszukania Boga, który uciekł ze swojego niebiańskiego królestwa, po pewnym obyczajowym skandalu – Genesis jest bowiem owocem romansu pomiędzy aniołem a diablicą. A towarzyszyć w podróży Jessiemu będzie niesforna dwójka kompanów. Jego była dziewczyna, seksowna Tulip, związana poniekąd z przestępczym półświatkiem, a także Cassidy, erotomon, alkoholik, gawędziarz, no i przede wszystkim wampir. Innymi słowy - diabelne trio.

„Kaznodzieja” ewidentnie ma moc. Seria Ennisa i Dillona w żadnym razie nie straciła nic ze swojej wyrazistości, to w dalszym ciągu jedna z lepiej opowiedzianych historii, którą miałem okazję poznać za sprawą imprintu Vertigo. Jest to zresztą komiks złotej dekady wydawnictwa zarządzanego przez Karen Berger. Ennis nakreślił nieprawdopodobnie ciekawe postaci przewodnie, o których najważniejszych informacji dowiadujemy się dopiero stopniowo, z czasem. Jessie, Tulip i Cassidy – każde z nich skrywa jakiś mroczny sekret. Niezaleczoną traumę, zadrę z przeszłości, naturalną wściekłość, chęć zemsty. Chemia pomiędzy bohaterami działa, a to najważniejsze.

Co ciekawe, po latach okazuje się, że wyjątkowo pasjonujące historie – kto wie, czy czasami nie najbardziej – rozgrywają się na drugim planie. Bardzo wyrazisty jest na ten przykład epizod „Modlitwa o siedem naboi”, w którym dwójka nowojorskich policjantów podąża tropem seryjnego psychopaty. Opowieść nabiera oczywiście rumieńców, gdy w intrygę włącza się Jessie ze swoimi przyjaciółmi. Demony zbrodni, skrywane żądze, grzechy przeszłości, manipulacja szaleńcza i... fabularny twist, który potrafi przyprawić o ciarki nawet najbardziej wytrzymałych czytelników.

Zresztą trzeba przyznać, że „Kaznodzieja” jest bardzo wulgarny. Zarówno w warstwie językowej, jak i wizualnej. Jednak nic dziwnego, wszak na tym między innymi opiera się mitologia świata przedstawionego, w którym uobecniona jest złowroga postać manifestująca śmiertelną zemstę, a więc niejaki Święty od Morderców czy też Miss Marie L’Angell, demoniczna babka Jessiego. Nie jest jednak tak, że to komiks pozbawiony świętości. Ennis, zdeklarowany ateista, potrafi z niemałą czułością przedstawiać rodzicielską miłość. Irlandzki scenarzysta przekonuje też, że szczególnie ważne jest przywiązanie do wartości symbolizowanych przez Johna Wayne’a – prawość, indywidualizm, ochrona bliskich, a także to, aby „Być dobrym gościem, bo zbyt wielu jest złych”.

Steve Dillon, zmarły w ubiegłym roku artysta, który na swoim koncie miał między innymi prace nad serią „Hellblazer” czy „Sędzia Dredd”, sprawił, że o „Kaznodziei” będzie pamiętać się jeszcze naprawdę długo. Brytyjczyk z zauważalnym wyczuciem sportretował obraz Ameryki z lat 90. Rysunki Dillona charakteryzują się dosyć prostą, za to realistyczną kreską, w której najważniejsze są emocje uwidocznione na twarzach bohaterów. I w tym upatrywałbym największa wartość wizualnej strony komiksu. Bo skrzy się od gniewu, furii zmieniającej się w pożądanie, strachu i nadziei – nieczęstej, ale prawdziwej. Małymi arcydziełami są natomiast fotorealistyczne okładki Glenna Fabry’ego oraz galeria na końcu albumu, w której różni artyści – choćby Bruce Timm i Amanda Conner – pokazali własną interpretację postaci z serii Ennisa i Dillona.

„Kaznodzieja” to absolutny klasyk, który po prostu trzeba znać. Fascynująca opowieść drogi, nietypowy, najczęściej mroczny obraz amerykańskiej prowincji, poszukiwanie Boga, filozoficzne rozterki, miłosne napięcie, pościgi i strzelaniny jak w rasowym westernie podszytym jednak czarnym humorem. To jedna z najważniejszych premier tego roku – nie można jej przegapić.

 

Tytuł: Kaznodzieja tom 1

  • Scenariusz: Garth Ennis
  • Rysunki: Steve Dillon
  • Wydawca: Egmont
  • Przekład: Maciej Drewnowski
  • Oprawa: twarda
  • Objętość: 348 stron
  • Format: 170x260
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • ISBN: 978-83-281-1997-0
  • Cena: 89,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

Galeria


comments powered by Disqus