„Powrót Mrocznego Rycerza”: „Złote dziecko” - recenzja
Dodane: 03-02-2021 00:00 ()
Frank Miller wielkim twórcą komiksowym jest. Koniec kropka. Wróć. Frank Miller wielkim twórcą komiksowym był. Po niegdysiejszym talencie, nieszablonowym autorze, które przekraczał granice w komiksowym medium, nie zostało już praktycznie nic. Przebrzmiała sława, tandetne zagrania i mielenie jednego i tego samego tematu. Autor najwyraźniej nie ma wstydu i niszczy własny dorobek poprzez kolejne niepotrzebne sequele swojego opus magnum, czyli Powrotu Mrocznego Rycerza. W tym roku mija trzydzieści pięć lat od powstania tego dzieła, a końca krucjaty Millera przeciw systemowi nie widać.
Nazwanie twórcy Ronina Nicolasem Cage’em świata komiksu nie byłoby przesadzone. Jednak o ile potomka rodu Coppoli stać na przebłyski talentu i udane kreacje, o tyle Miller od lat stacza się po równi pochyłej i jest coraz bliżej dna. Nie można mu odmówić tylko jednego. W mistrzowski sposób opanował umiejętność wykorzystywania do cna wyeksploatowanego uniwersum i jeszcze mu za to zapłacono. Jak twórca Roku pierwszego odnajduje się w najnowszym epizodzie Powrotu Mrocznego Rycerza? Prawdę mówiąc, nie odnajduje.
Złote dziecko to kolejny wykwit jego wyobraźni nawiązujący po raz enty do kultowego dzieła sprzed ponad trzech dekad. Tym razem jednak pierwszych skrzypiec nie grają ostatni syn Kryptonu i zamaskowany obrońca Gotham City, a ich następcy. Po stronie potężnego kosmity widzimy jego dzieci, a więc Larę i Jonathana, z kolei w szeregach batrebelii czołowe miejsce umościła sobie Carrie Kelley, czyli sztandarowa postać z oryginalnej historii. Obecnie porzuciła jednak rolę pomocnika Mrocznego Rycerza, a wbiła się w jego buty. Dosłownie. Po drugiej stronie barykady staje odwieczny nemezis Gacka, szalony, nieobliczalny, a zapewne i niezniszczalny Joker. Książę zbrodni zawiązuje sojusz z galaktycznym uzurpatorem w osobie Darkseida. Konfrontacja rzeczonych z herosami w pelerynach staje się nieodzowna, ale też – jak to u Millera – okraszona nader wydumanymi, by nie rzec iście poetyckimi dialogami ze stosownie zachowaną dramaturgią, a także nawiązaniem do współczesnej sytuacji politycznej rozgrywającej się w domostwie Wuja Sama.
Miller nachalnie miesza ze światem fikcji, potężnych herosów i kuriozalnych starć ważkie tematy, które nie odnajdują pogłębienia na kartach komiksu, a zdaniem autora mają nadać całości filozoficzny wydźwięk. Mamy więc odniesienia do wybryków poprzedniego lokatora Białego Domu, potępienie konsumpcjonizmu, pogardliwe spojrzenie na ludzką rasę przez istoty o boskiej proweniencji, zagubienie w czasach chaosu, medialnej nagonki i fałszywych informacji przebijających się z przeróżnych środków przekazu. W poglądach Millera przemycanych w trakcie bełkotliwej narracji można doszukać się nawet wątków proekologicznych. Tygiel problemów, które toczą nasz świat niczym rak. Według twórcy Sin City drogą do oczyszczenia naszego globu ze wszelkiego plugastwa, dezinformacji i nadaremnego marnotrawienia zasobów planety jest heroiczna, acz niepozbawiona pewnej arogancji walka nadludzi, tudzież twardy reset dokonany przez istotę omnipotentną, określającą siebie mianem pana wszystkiego. Obie te opcje rysują się dla ludzkości jako przegrane drogi, od których nie ma ucieczki. Nie stanowi to jednak głównego punktu widowiska, a jedynie impuls do pokazania scen konfrontacyjnych. Niestety, walki między gigantami mocy nie należą do spektakularnych, a Miller z gracją mąci ich czytelność poprzez zbitki tekstów, swoisty przerost formy nad treścią.
Czas nie obszedł się z Frankiem Millerem łagodnie, a jego kolejne próby panoszenia się w uniwersum Powrotu Mrocznego Rycerza należy odczytywać jako jedyny i niestety zawodny sposób na ratowanie dawno już minionej kariery. Autor zawiódł na polu scenariopisarskim, ale szczęśliwie nie pokusił się o uraczenie czytelników swoją coraz bardziej zdegenerowaną manierą rysunkową prowadząca do wizualnego zohydzenia grafik dawnego mistrza łamania schematów. Warstwę ilustracyjną tym razem powierzono Rafaelowi Grampá, który zademonstrował pełen indywidualizm twórczy, jednakże niepotrzebnie starając się swoje rysunki stylizować na nieco już archaiczny i pozbawiony pierwotnego uroku charakter kreski Millera. Dopracowana i wysublimowana grafika Rafaela Grampá w żadnym razie nie oddaje mroku i beznadziei świata przedstawionego, a bardziej kieruje wzrok czytelnika w stronę dziwactw, ferii barw i kiczu. Warstwie wizualnej nie można odmówić atrakcyjności ani skrupulatności w oddaniu detali, niemniej jednak zdolności rysownika nikną przywalone hałdą bzdurnych wątków i bełkotliwych dialogów. Aż dziw bierze, że na takiej niewielkiej objętości stron (48, reszta to dodatki) scenarzyście udało się skutecznie zniechęcić lekturę poprzez niekontrolowany i przeintelektualizowany słowotok.
Szkoda, że Frank Miller nie powstrzymał się od rozmieniania swojej kariery na drobne. Złote dziecko z pewnością padnie łupem komplecistów i wielbicieli kreski Rafaela Grampá. Jednak nie należy się nastawiać na dzieło przełomowe czy wnoszące coś do mitologii Mrocznego Rycerza. Frank Miller należał niegdyś do wielkich mistrzów komiksu. Jednak nie udało mu się opanować sztuki zejścia ze sceny w blasku sławy bez potknięcia. Zaliczył ich kilka i najwyraźniej nie wyciągnął jeszcze wniosków z kolejnych porażek.
Tytuł: Powrót Mrocznego Rycerza: Złote dziecko
- Scenariusz: Frank Miller
- Rysunki: Rafael Grampa
- Przekład: Tomasz Sidorkiewicz
- Wydawnictwo: Egmont
- Data publikacji: 02.12.2020 r.
- Oprawa: twarda
- Stron: 80
- Papier: kreda
- Druk: kolor
- Format: 170x260
- ISBN: 978-83-281-5864-1
- Cena: 49,99 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus