„Miotacz śmierci” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Motyl

Dodane: 09-03-2021 23:45 ()


No i jest. Nowy Daniel Clowes z komiksem o tytule ostatecznym, królem tytułów, czyli „Miotaczem śmierci”. Bo czy można w konwencji medium żywiącego się dzikimi fantazjami dorastających chłopców wymyślić tytuł bardziej działający na wyobraźnię? A że „Miotacz śmierci” jest w dużej mierze dziełem rekonstruującym wspomniane fantazje, tym bardziej warto docenić talent Daniela Clowesa w dziedzinie copywritingu.

Docenić też trzeba polskiego wydawcę, Kulturę Gniewu, która zdecydowała się wydać „Miotacz śmierci” tak, jak zasługuje na to tytułu komiksu, czyli spektakularnie. „Miotacz śmierci” wygląda jak milion dolarów: twarda, lakierowana okładka i powiększony format robią wrażenie, ale warto zdać sobie sprawę, że jakość komiksu nie jest fanaberią wydawcy, a powtórzenie amerykańskiej edycji „Miotacza śmierci” z 2011 roku, które znowuż było albumową wersją pierwowzoru, który ukazał się w 23 numerze (ostatnim) magazynu „Eightball” w 2004 roku. Jest to moment historycznie istotny, gdyż „Miotacz śmierci” zakończył definitywnie przygodę Daniela Clowesa z komiksami publikowanymi w kształcie epizodów. Od tego momentu amerykański klasyk kolejne publikacje zaczął planować jako historie ciągłe, krojone pod format zwartych albumów.

Niezmiernie łatwo przy okazji „Miotacza śmierci” poddać się czytelniczemu przyzwyczajeniu wyniesionemu ze znajomości wcześniejszych prac Clowesa, by uznać ten komiks za kolejny pretekst do emocjonalnej wiwisekcji czy dłubanie patykiem w popiołach zachodniej (ściślej – amerykańskiej) kultury w poszukiwaniu resztek żywych uczuć i relacji. Kusząca jest myśl, by zgodnie z tym, co sugeruje na pierwszy rzut oka okładka i tytuł uznać „Miotacz śmierci” za komiks próbujący nakłuwać eskapistyczny balon tradycyjnych historii o trykociarzach szpileczkami pozbawionej złudzeń ironii Clowesa. Tymczasem - nic bardziej mylnego, bo „Miotacz śmierci” jest komiksem jak najbardziej… superbohaterskim. Oczywiście pod wieloma względami bardzo specyficznym, ale pod wieloma zupełnie typowym, jeśli spojrzeć na historię wymyśloną przez autora „Wilsona” pod kątem tego, jak np. buduje mit bohatera.

Przepytywany przez dziennikarzy na okazję premiery „Miotacza śmierci” Daniel Clowes zaznaczał, że jako twórca kojarzony z tzw. undergroundem, komiksem alternatywnym czy jak tam jeszcze nazwać autorów tworzących poza uniwersami Marvela i DC, zawsze odczuwał dyskomfort wynikający z tego podziału, a łatwa intelektualnie opozycja jest krzywdząca i nijak się ma do faktu wieloletniej fascynacji Clowesa rysunkami Steve’a Ditko, współtwórcy Spider-Mana. Anegdota mówi, że Clowes miał nawet okazję spotkać swojego bohatera, ale było to dość krótkie spotkanie, trwające dokładnie tyle, ile potrzeba czasu, by domknąć uchylone drzwi mieszkania. Wbrew pozorom, sytuacja miała podobno autora „Patience” zbudować, a nie załamać. Tak czy tak, oznaki tej fascynacji mamy już na okładce komiksu, bo na pierwszy rzut oka widać, że zamaskowany bohater z miotaczem śmierci w dłoni to daleki kuzyn Petera Parkera. Podobny krój maski, te same kolory, nawet broń się historycznie tłumaczy, jeśli przypomnimy sobie pierwsze projekty wyglądu Pajęczaka w ujęciu Jacka Kirby’ego.

Podobieństw znajdziemy więcej, zagłębiając się w fabułę komiksu. Przenosimy się do Ameryki lat 70., gdzie nerdowaty Andy przypadkiem odkrywa, że palenie papierosów dodaje mu nadludzkiej mocy. Chłopaka wychowuje samotnie dziadek, rodzice Andy’ego zmarli na różne wariacje raka. Jedynym kumplem Andy’ego jest Louis, chłopak o wiele mniej wycofany życiowo po odkryciu muzyki punk, chcący pokazać światu środkowy palec. Po tym, jak dziadek Andy’ego dowiaduje się, że chłopak zaczął palić papierosy, przekazuje mu tajemniczą paczkę. Chłopak znajduje w środku zapiski ojca, z których wynika, że ten podał mu w dzieciństwie hormon, pod którego wpływem dym z papierosa aktywuje w ciele Andy’ego pokłady nadludzkiej energii. Na tym nie koniec. Wśród zapisków Andy odkrywa schemat budowy miotacza śmierci, broni posiadającej moc dezintegrowania ludzi. Nastolatkowie, dotąd szkolne popychadła, zaczynają kombinować, co z tymi fantami zrobić.

W krótkim zarysie fabuły widać, że „Miotacz śmierci” wpisuje się modelowo w typową genezę superbohatera – trzymając się analogii ze Spider-Manem mamy tu i motyw modyfikacji organizmu, rodzica zastępczego, silnie zarysowane tło społeczne, czyli środowisko szkolnych nastolatków, mamy wtajemniczonego kumpla, który z czasem zostanie pomocnikiem Andy’ego w dziele ratowania świata. Wszystko jak z podręcznika i nawet koncept z supermocą aktywowaną przy pomocy dymu papierosowego nie wydaje się jakoś specjalnie dziwny, jeśli przypomnimy sobie genezy narodzin zainicjowane ugryzieniem przez zmutowanego pająka, kąpiel w kwasie czy rozbicie na atomy, jak to miało miejsce w przypadku Doktora Manhattana w „Strażnikach”. Tytuł tego komiksu nie pada zresztą przypadkiem, bo przez wielu „Miotacz śmierci” stawiany jest obok klasyka Alana Moore’a jako przykład tytułu, który w równie wybitny sposób wchodzi w polemikę z mitem superbohaterskim. Różnica między tymi komiksami polega jedynie na perspektywie, z jakiej to robią. O ile bowiem „Strażnicy” poddają rewizjonistycznemu oglądowi mit superbohaterski, pozostając w jego obrębie, o tyle Daniel Clowes wyciągnął go poza owe uniwersa i wytrawił w kwasie codzienności. Opis tego, co pozostało po tym procesie stanowi treść komiksu. Już na efektownej rozkładówce otwierającej komiks, gdzie Clowes pięknie odwzorował w rysunku miotacz śmierci, widać, że narzędzie zagłady ma na wylocie lufy nalepiony plaster, co znacznie ujmuje mu powagi i sprowadza do rangi zepsutej zabawki. Ten rysunek to zapowiedź dobrze znanego zgorzkniałego, ale błyskotliwie ironicznego poczucia humoru artysty. „Miotacz śmierci” pełen jest scen, w których powaga sytuacji kontrowana jest ilustracyjną anegdotą, jak wtedy, gdy w trakcie przemiany Andy’ego w superbohatera, chłopak rozrywa na pół „Odyseję” Homera albo rzuca zabawne zdanie, opisujące zwrot, jaki dokonał się w popkulturze lat 70., gdy Louie stwierdza: „lubię starą muzykę. Przynajmniej nie trzeba brać narkotyków, żeby ją zrozumieć”. W ogóle imponuje, typowe dla tego autora, umocowanie opowieści w realiach i psychologicznie wiarygodnych postaciach. Wracając na moment do wątku przemiany nikotynowej - przecież sam pomysł, oprócz tego, że broni się nie gorzej niż inne, niedorzeczne superbohaterskie mity założycielskie, jest wynikiem przytomnego oglądu świata. Przecież dla wielu młodych ludzi inicjacja w dorosłość, którą symbolizuje palenie papierosów, to także źródło  poczucia mocy. W scenie dziewiczego robienia dymka przez Andy’ego Louis mówi, że zaciągając się papierosem „zmieniasz się w zupełnie innego człowieka”.

Pod względem problematyki poruszanej przez „Miotacz śmierci” komiks Clowesa jest dziełem zupełnie poważnym, nie mniej poważnym niż wtedy, gdy Alan Moore zadaje pytanie o to, kto pilnuje Strażników. Już w początkowych kadrach komiksu poznajemy Andy’ego jako dojrzałego mężczyznę po przejściach i z jego ust padają słowa nawiązujące do słynnej frazy towarzyszącej przygodom Spider-Mana, głoszącej, że z wielką mocą pojawia się też wielka odpowiedzialność. Na testowaniu prawdziwości owej formułki w praktycznym działaniu zasadza się dynamika „Miotacza śmierci” i szereg wynikających z tego powodu niemożności sprostania tej formułce, gdyż szybko zdajemy sobie sprawę, że Andy, będąc chłopakiem do bólu przeciętnym, którego świat jest światem szkolnych przepychanek z rówieśnikami, budzącej się seksualności, kłopotów rodzinnych i pierwszych zauroczeń, nie ma sposobności stać się superbohaterem godnym mitu. Gdzie tu przestrzeń na wielką odpowiedzialność, gdzie okazje do zaprezentowania nadludzkich mocy? Clowes wybija z głowy fanom komiksów z zamaskowanymi bohaterami eskapistyczne ciągotki skrywające się w efektownych kadrach, niestworzonych historiach i naiwnej idei sprawiedliwości społecznej, którą ci bezbłędnie egzekwują. Wprowadza w to miejsce niepokój i świadomość, jak bardzo niebezpiecznym i dwuznacznym darem są nadludzkie moce, gdy zaczną być używane na mikroskalę. Wybory i decyzje Andy'ego nie przynoszą satysfakcji, bohaterskie czyny rozgrywające się w scenerii lokalnego spożywczaka nie imponują, a złoczyńcy, z braku laku, to każdy z nas, bo zło, do którego ma dostęp Andy, jest prozaicznej natury: wystarczy opluć gołębia, krzywo spojrzeć, podnieść z ulicy zagubiony portfel. Na tym się Daniel Clowes nie zatrzymuje, wrzucając małe zemsty Andy’ego w szerszy kontekst społeczny, sugerując w rozdziale zatytułowanym Stany Zjednoczone Andy’ego, że na podobnej zasadzie działa amerykański aparat państwowy, poczucie mocy i odpowiedzialności, realizując w wymiarze globalnym, na równie pretekstowych przesłankach. Nie zostało to wyrażone wprost, ale Clowes nie odżegnuje się od sugestii, że krytyka decyzji podejmowanych przez administrację Busha juniora po roku 2001 mogła być ważną, nieuświadomioną potrzebą w trakcie prac nad „Miotaczem śmierci”.

W wymiarze wizualnym komiks jest arcyciekawą realizacją koncepcji Clowesa, którą artysta zaczął stosować od poprzedzającego „Miotacz  śmierci” komiksu „Ice Heaven”. Z grubsza polega ona na decyzji, by w obrębie dłuższej narracji nie trzymać się kurczowo jednej, organizującej opowieść w całość strategii stylistycznej. W tym ujęciu każdy panel, każda strona, założony ciąg kadrów, to niejako odrębne wyzwanie graficzne motywowane charakterem treści, perspektywą opowiadającego czy perspektywą czytelnika. Wydaje się, że jest to też dość sprytna próba godzenia przez Clowesa dotychczasowych praktyk twórczych (epizody) z decyzją ich przezwyciężenia. Tak czy tak, „Miotacz śmierci” studiuje się z rosnącą fascynacją, widząc, jak natłok rozwiązań estetycznych nie zagraża spójności wizualnej komiksu. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że „Miotacz śmierci” jest wybitnym przykładem dzieła komiksowego jako jedynego w swoim rodzaju wehikułu opowiadania historii.

Nie brnąc w szczegółowe analizy, warto jedynie zasygnalizować niektóre z formalnych zabaw Clowesa, jakie można znaleźć na kartach „Miotacza śmierci”. Na przykład w kluczowej scenie pierwszego publicznego ujawnienia nadludzkiej mocy, gdy Andy nastolatek przemawia do nas słowami Andy’ego z roku 2004, co sugeruje, że teraźniejszość prezentowanych wydarzeń jest w zasadzie przeszłością, skoro opowiedziana jest słowami bohatera z przyszłości. Nie wspominając już o tym, że każda nasza lektura jest z perspektywy autora rekonstrukcją przeszłości, procesu jego twórczego wysiłku. Znowuż w innej scenie tekst w dymku sugeruje czytelnikowi przyzwyczajonemu do sprawdzonych nawyków śledzenia narracji komiksowej, że wypowiada go siostra Louie, Theresa. W kadrze następnym widzimy jednak, że autorem słów jest jej były chłopak, Sonny, który patrzy na zdjęcie dziewczyny omyłkowo rozpoznane przez nas jako kadr komiksu przedstawiający scenkę rodzajową. Albo kto jest autorem słów i do kogo odnoszą się słowa, teoretycznie wypowiadane przez Andy’ego, gdy ten mówi „myślisz, że się boję wymazać cię z tego obrazka?”. Nie mówiąc już o takich zabiegach, jak ucinanie dymku z tekstem, co ma za zadanie imitować słabo słyszalny przez czytelnika głos postaci, która znajduje się względem patrzącego w oddaleniu albo pojawia się w przestrzeni kadru niejako „wpół słowa”. Odrębną kwestią, chociaż wynikającą z założonej strategii twórczej, jest mnogość kolorów przyporządkowanych danej sekwencji czy sposobów rysowania.

„Miotacz śmierci” to także komiks, w którym Daniel Clowes, będąc wiernym powtarzalnemu, charakterystycznemu dla niego schematowi kończenia historii, w której bohaterowie zmierzają ku jakiejś formie ostateczności (w „Davidzie Boringu” jest to przepowiadany przez ojca Davida nuklearny wybuch, w „Patience” bohater rozpływa się w nieskończoności), czymś takim stają się złowróżbne rozbłyski fajerwerków, równie efemeryczne i chwilowe jak ludzkie istnienia w kontakcie z miotaczem śmierci. Bądźcie dobrymi ludźmi.

„Miotacz śmierci” to komiks krótki, ale maksymalnie nasączony treścią i kupą świeżych, formalnych rozwiązań. Jednym słowem tytuł wybitny. Daniel Clowes udowodnił nim żywotność mitu superbohaterskiego, bo naginając go w różne strony, wyciągając z naturalnego środowiska umowności i fikcji, opowiedział przy jego pomocy kolejną historię pełną życia (chociaż co to za życie), pełnokrwistych bohaterów i typowych dla siebie społecznych obserwacji. Trudno o lepszą laurkę. 

 

Tytuł: Miotacz śmierci 

  • Scenariusz: Daniel Clowes
  • Rysunki: Daniel Clowes
  • Wydawnictwo: Kultura Gniewu
  • Data publikacji: 08.03.2021 r.
  • Tłumaczenie: Wojciech Góralczyk
  • Druk: kolor
  • Oprawa: twarda
  • Format: 229x305 mm
  • Stron: 48
  • ISBN: 9788366128583
  • Cena: 59,90 zł

Dziękujemy wydawnictwu Kultura Gniewu za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus