Po politpoprawnym eksperymencie, który przed kilkoma laty poczęli wdrażać włodarze Marvela, „modernizując” swoje sztandarowe marki według wytycznych tej doktryny, ów wydawca wciąż ponoć liczy straty.
Na przestrzeni trzech opasłych tomów zbierających dokonania Gartha Ennisa w zakresie jego interpretacji postaci „Franciszka Zameckiego” sfera świata kreowanego, w którym zwykł on operować, uległa znacznemu wzbogaceniu o kolejne wątki i osobowości.
O klasie wybitnych twórców komiksu świadczy m.in. okoliczność, że motywy i fabularne schematy, które zwykli oni po wielokroć eksploatować niemal zawsze przyjmują formę satysfakcjonujących czytelnika utworów.
Choć tytuł czwartego tomu świetnej serii komiksowej dla dzieci sugeruje, że tym razem wszystko będzie obracać się wokół wielkiej miłości Ariola, to Petula pojawia się tu jednak dość rzadko.
Po lekturze pierwszego tomu przygód najbardziej wpływowej organizacji quasi-policyjnej we wszechświecie całkowicie zasadnie można było odnieść wrażenie, że jest to jedna z najbardziej udanych propozycji wydawniczych w ramach „Odrodzenia” Uniwersum DC.
Niebawem światło dzienne ujrzy druga część filmowych przygód Deadpoola, a tymczasem dzięki wydawnictwu Egmont nie możemy opędzić się od komiksowych perypetii rzeczonego.
Marvel nieustannie zaskakuje swoich czytelników. Tym razem wydawnictwo w trakcie runu Jonathana Hickmana ni stąd, ni zowąd postanowiło… zrestartować numerację serii „Avengers”.
Komiksy oparte na wątkach i motywach obecnych w gwiezdnej epopei George’a Lucasa to zjawisko na polskim rynku nie nowe, sięgające wczesnej wiosny 1997 r.
Obraz upadku, a dokładnie autodestrukcji niektórych bohaterów komiksowej serii „Kaznodzieja” zapisuje się w pamięci równie mocno (jeśli nie mocniej), co główny temat opowieści, czyli poszukiwanie Boga.
Czy można uzależnić się od miejsca znajdującego się w innym, całkowicie obcym wymiarze, w którym roi się od potworów, a wszystko wokół wygląda, jakby powstało w wyobraźni dziecka zafascynowanego budowaniem rzeczywistości z różnokolorowej plasteliny?
Vicente Segrelles to drugi z do niedawna wielkich nieobecnych klasyków europejskiego komiksu, który za sprawą Wydawnictwa Kurc doczekał się nareszcie polskiej edycji jednej ze swych prac.
Choć okładka autobiograficznego komiksu Zygmunta Similaka sugeruje satyryczną opowieść w stylu przygód Wicka i Wacka, to zawartość „Opowieści okupacyjnych” jest zupełnie inna.
Jakby na przekór tytułowi „odrodzona” seria „Flash” okazuje się koncentrować nie tyle na jej głównym protagoniście ile raczej całkiem licznemu gronu przyjaciół „Najszybszego Żyjącego Człowieka”.
Nie nadużywając nadmiernie emfazy, wprost wypada stwierdzić, że w historii rodzimego komiksu Waldemar Andrzejewski był (a za sprawą swoich prac nadal jest) zjawiskiem z gatunku fenomenu, osobliwością
Juliusz Verne napisał przeszło siedemdziesiąt książek, w których aktualne w jego czasach naukowe nowinki służyły jako osnowa fantastycznych przygód bohaterów.
Na fali zmian obyczajowych i społecznych forsowanych w toku lat 60. XX wieku wytworzyło się zapotrzebowanie na przejawy kultury popularnej naznaczone ideologią neomarksistowską.
Pomysł na komiks o tajemniczym mężczyźnie, który możne nagle pojawić się w Twoim życiu, aby zapewnić Ci w miarę prosty i bezpieczny sposób na dokonanie krwawej zemsty, to w zasadzie samograj.