„Superman” tom 3: „Wielokrotność” - recenzja

Autor: Damian Maksymowicz Redaktor: Motyl

Dodane: 02-07-2018 22:37 ()


Ktoś porywa Supermanów z multiwersum! Czy połączone siły Supermanów i Superwomen z 52 światów wystarczą, by pokonać zagrożenie?

Prawda, że powyższe brzmi ekscytująco? Coś, co mogłoby być odpowiedzią na „Spiderwersum”, nie było w stanie nawet otrzeć się o event Marvela. Nawet najlepszym trafiają się gorsze chwile i tyczy się to także serii "Superman" z Odrodzenia DC. W teorii "Wielokrotność" ma wszelkie znamiona na bycie dobrym komiksem, coś (w dalszej części tekstu dowiecie się co) jednak po drodze poszło nie tak i ambitny koncept, obleczony w papierowe ciało pozostawił mnie z dużym uczuciem niedosytu.

Mówi się, że sukces ma wielu ojców, porażki też. Tytuł albumu nie oddaje wyłącznie liczby Ludzi ze Stali, ale także ilość rysowników głównej historii. Zilustrowało ją – jeśli nie pomyliłem się w rachunkach – aż siedmiu artystów. Każdy z nich to znany i uznany ilustrator, ale brak spójności graficznej wytrąca z opowieści. Tym bardziej że liczy ona zaledwie trzy zeszyty. Czytelnik nie zdąży dobrze rozejrzeć się za różnymi wersjami Supermana, a tu już zło zostało pokonane i koniec pieśni. I tu przechodzimy do kolejnego mankamentu: złoczyńca.

W recenzji trzeciego tomu „Action Comics” narzekałem na antagonistów i o rany, w porównaniu z Prophecy byli oni ze wszech miar interesujący (prócz designu, bo ten również leży). Prophecy chce ocalić swój świat przed zagrożeniem, ale nigdy nie dowiadujemy się jakim. By tego dokonać, on wysyła swoich sługusów (mniej interesujących niż kitowcy) by wyłapali Supermanów z multiwersum. Ich energia ma pomóc Prophecy’emu w osiągnięciu celu – nie pytajcie, w jaki sposób to działa. Propehcy ma listę Supermanów, na której brakuje „naszego” eSa, bo to jest anomalią. I żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, ową listę ma od swojego pana i oczywiście, nigdy nie dowiadujemy się, kto zaczął. Możemy zatem śmiało skupić się na reszcie fabuły, totalnie ignorując Prophecy’ego. Tak przynajmniej zrobili inni twórcy komiksowi. Złoczyńca ma później małe cameo w albumie „Superman: Odrodzony” i do dziś (minęło półtora roku) nie pojawił się w komiksach ani na chwilę.

Pewne rzeczy w tytułowej historii mi się podobały - ilość Supermanów i akcenty zaczerpnięte z komiksów Granta „Szalonego Szkota” Morrisona. Wstępniak do tomu przybliża nam te dziwne twory, powstałe w umyśle Morrisona, ale mimo to bez znajomości „The Multiversity” (trzymam kciuki za polską edycję) próg wejścia dla nowych czytelników może być za wysoki. To trochę tak, jakby przyjść na spotkanie, które trwa już od kilku minut, a ty starasz się wyłapać ze ztrzępków rozmów, co cię ominęło. Tomasi i Gleason, pisząc scenariusz, starali się zrobić Morrisona w wersji light i prawie im się udało. Z miejsca łykamy Międzywymiarową Ligę Sprawiedliwości, ale już sam statek, czy rola muzyki nie są łatwymi konceptami, do jakich przyzwyczaiły standardowe komiksy superbohaterskie. Tak jednak jest z historiami Morrisona i szanuję fakt, że autorzy „Supermana” spróbowali. Wyszliby może z tego obronną ręką, gdyby dali sobie więcej stron na rozwinięcie fabuły i poświęcili czas na przemyślenia dotyczące postaci antagonisty. Opowieść cierpi również na tym, że nie zostaje dalej podjęta i jej wpływ na Supermana jest znikomy. Jedynym godnym odnotowania wydarzeniem, które jest kontynuowane, jest pierwsze spotkanie z Kenanem Kongiem, chińskim Super-Manem, który w ramach Odrodzenia otrzymał nawet własną serią („New Super-Man”).

Powyższa historia zajmuje środek albumu, rozpoczyna go zaś Annual rysowany przez Jorge'a Jimeneza i to Jimenez jest jego największą zaletą. Okazuje się, że obecny Superman pobiera słoneczną energię inaczej niż jego odpowiednik z New 52. Ma to niekorzystny wpływ na przyrodę i w związku z tym wchodzi Potwór z bagien cały na zielono. Bagniak pomaga Supermanowi zgrać się z rytmem Ziemi (czy coś w tym stylu), co pozwala czytelnikowi podziwiać pięknie rozrysowane plansze. Przez pewien czas Potwór mówi po kryptonijsku i tu niespodzianka w postaci bonusu: na końcu tomu znajdziemy kryptonijski alfabet. Konia z rzędem temu, komu będzie chciało się to przetłumaczyć znak po znaku.

W odróżnieniu od poprzednich tomów ten skupiał się nie na rodzinie, a na samym Supermanie. Zeszyt zamykający „Wielokrotność” był jednym, który w pełni mnie usatysfakcjonował i nie ma w nim eSa. #17 to utrzymana w stylu Stephena Kinga opowieść o Jonie (Superboyu), który wyrusza w nocy na Bagno Umarlaka, by pomóc koleżance odnaleźć jej dziadka, który udał się tam, by przyprowadzić zbłąkaną krowę. Jeśli pamiętacie i macie sentyment do „Gęsiej skórki”, to ten horrowy zeszyt zdecydowanie przypadnie Wam do gustu. To prosta historyjka, ale dająca to, co powinny dawać komiksy – przyjemność płynącą z lektury. Rysownik Sebastian Fiumara dobrze odnajduje się w horrorowych klimatach, upiorne drzewa (i krowy) w jego wykonaniu to jest to.

„Wielokrotność” można podsumować słowami co za dużo, to niezdrowo. Album cierpi przez brak sprawnej realizacji głównej historii, co kładzie się cieniem na krótsze i jednocześnie znacznie lepsze opowieści, które znajdziemy w środku komiksu. Pocieszam się myślą, że tom czwarty przebija dotychczasowe. Jednakże na razie vol. 3 zasługuje na „trzy na szynach”.

 

Tytuł: „Superman” tom 3: „Wielokrotność

  • Scenariusz: Peter J. Tomasi, Patrick Gleason
  • Rysunki: Doug Mahnke, Mick Gray, Jaime Mendoza, Patrick Gleason, Jorge Jimenez
  • Tłumaczenie: Jakub Syty
  • Wydawca: Egmont
  • Data polskiego wydania: 24.01.2018 r.
  • Wydawca oryginału: DC Comics
  • Objętość: 156 stron
  • Format 165x255 mm
  • Oprawa: miękka ze skrzydełkami
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolorowy
  • Cena: 39,99 zł


Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji

Galeria


comments powered by Disqus