„Bycie rysownikiem komiksowym w naszych realiach wiąże się z impulsem z młodzieńczych lat” - wywiad z rysownikami „Ćmy”
Dodane: 20-08-2024 23:32 ()
Nie tak dawno udało nam się przeprowadzić rozmowę z Tomaszem „Tommym” Grodeckim, pomysłodawcą i scenarzystą serii „Ćma”. Tym razem na rozmowę z naszym portalem zgodzili się dwaj plastycy, którzy wzięli udział w tym przedsięwzięciu: Grzegorz Kaczmarczyk i Kacper Wilk. Zapraszamy do zapoznania się z tą rozmową.
Paradoks: Nie jest tajemnicą, że nasz rynek wydawniczy nie wypracował jeszcze dogodnych warunków pracy dla komiksowych twórców. Co zatem skłoniło Was do odnalezienia się we wciąż niedocenianych rolach rysowników komiksów?
Grzegorz Kaczmarczyk: Mania z dzieciństwa odbiła się czkawką po latach... Jestem pewien, że w niemal każdym przypadku bycie rysownikiem komiksowym w naszych realiach rynkowych wiąże się z jakimś impulsem z młodzieńczych lat. Wątpię, aby ktoś pakował swój cenny czas, rysując komiksy w Polsce bez zamiłowania do tego medium, które gdzieś tam kiełkowało w bardzo wczesnych latach życia. Chcesz rysować, umiesz rysować i masz wyobraźnię, to w tym momencie jest masa bardziej lukratywnych opcji (finansowo) i mniej czasochłonnych aniżeli tworzenie komiksów... Mam jednak nadzieję, że nikogo, kto chciałby tworzyć komiksy u nas, nie zrazi moja wypowiedź do ich robienia (bo potrzebujemy tutaj nowych i pełnych pasji twórców, którzy będą podnosić poprzeczkę).
Impulsem do rysowania komiksów był mój pierwszy TM-Semikowy „Batman” nr 9/1994 pt. „Banda”, zafundowany przez Babcię. Kreska Shawna McManusa wryła mi się na tyle w pamięć, że chyba odrobinkę jego stylu przemycam w swoich pracach (kreskowanie, pomięte ubrania, zmarszczki na twarzy – to wszystko działa odruchowo). Później moją przygodę z komiksem kontynuowała Mama (zaopatrując mnie w kolejne TM-Semiki [śmiech]).
Kacper Wilk: Dla mnie to chyba zawsze było marzenie. Wychowałem się na komiksach od bardzo małego (mój Tata pokazywał mi je, zanim nauczyłem się mówić). Takie tytuły jak „Asteriks” czy „Lucky Luke” zawsze chodziły mi gdzieś z tyłu głowy. A teraz, jak już znalazłem się na studiach z nimi związanymi, czuję, że opowiadanie obrazem to jest właśnie to, co chciałbym robić niezależnie od tego, czy będzie to praca na pełen etat, czy tylko na ćwierć.
Paradoks: Pamiętacie może swoje wczesne doświadczenia z tworzeniem komiksów? Jakie wówczas były Wasze oczekiwania wobec siebie i wobec medium. A przy okazji – czy moglibyście wskazać twórców, którzy w sposób szczególny Was inspirowali?
Kacper Wilk: Hmm, u mnie to szybko przeszło od tworzenia komiksów w gimnazjum, potem na studiach, do tego, co robię teraz – a jestem studentem w Katedrze Komiksu Multimedialnego, łączącej komiks z animacją. Co też bardzo się przydaje do rozwoju przygód Ćmy w tym medium. Dużą inspiracją dla mnie były oczywiście komiksy Marvela i DC. Szczególnie Jack Kirby i Mike Mignola – to rewelacyjni twórcy. Uwielbiam pierwsze przygody „Fantastycznej Czwórki” Kirby’ego czy „Mister Miracle’a” oraz pierwsze tomy „Hellboya”. Ale równocześnie inspirację stanowił też dla mnie „Asteriks” rysowany przez Uderzo czy „Lucky Luke” Morrisa oraz mój Tata, który również ma background rysunkowy (komiksowe prace do gazet itp.). Bardzo mi się podobało, gdy dla mnie rysował, zanim jeszcze nauczyłem się swoją kreską odtwarzać wszystko, jak należy.
Grzegorz Kaczmarczyk: Komiksy zacząłem rysować już w pierwszych latach podstawówki. Ale nazwać to tworzeniem komiksów jest sporym nadużyciem. Przerysowywałem po prostu postaci z DC i Marvela w jakichś tam swoich wyimaginowanych, szczeniackich pomysłach... Żałuję, że te bazgroły zaginęły gdzieś po drodze, bo chętnie bym teraz sobie na nie popatrzył (uśmiech). Pierwszym projektem, dzięki któremu miałem styczność z polskim światem komiksowym na poważnie, był „Rycerz Ciernistego Krzewu” (którego jestem też pomysłodawcą). Zaprosiłem do niego scenarzystę Dawida Kucę i bardzo pokaźne grono rysowników – znanych, mniej znanych i zupełnie anonimowych w tym czasie, jak m.in. ja. Dostaliśmy wtedy solidnego „plaskacza” od polskiego komiksowa. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że za mocno chcieliśmy wejść z buta na polski rynek, nie do końca mając świadomość, że nie jest to kraina mlekiem i miodem płynąca... Oczekiwania względem medium komiksowego były spore, a oczekiwania wobec siebie jeszcze większe. Jako rysownik mam to szczęście, że trafiam na scenarzystów z naszej najwyższej półki i nadmiernie inspirować się w takim przypadku nie potrzebuję... Zdarza mi się często zauroczyć jakimś stylem (Bisley, Mignola, Maleev itd.), lecz z reguły nie ma to znaczącego wpływu na moją technikę.
Paradoks: Po opublikowaniu przez Wydawnictwo Komiksowe pierwszej odsłony ,,Rycerza Ciernistego Krzewu” projekt doczekał się kontynuacji pod szyldem innego wydawcy – Wydawnictwa Kameleon. Czy były przymiarki na ciąg dalszy tej inicjatywy?
Grzegorz Kaczmarczyk: Były takie przymiarki. Scenariusz do trzeciej części „Rycerza Ciernistego Krzewu” pt. „Noita” został napisany przez Dawida. Ponownie miała być to inicjatywa zbiorowa, praca drużyny grafików. Koncepty postaci zostały wykonane, a kilka plansz nawet powstało... Osobiście zrobiłem ich chyba około pięciu we wstępnym szkicu, które edytował tuszem Artur Hejna, zaproszony w roli inkera do otrzymanego przeze mnie przydziałowego epizodu. Plan na kontynuację rozpadł się jednak po drodze... Pęd życia zostawił w tyle aspiracje do zabawy komiksowej. Szkoda...
Paradoks: Może pewnego dnia z koleżankami i kolegami od „Rycerza Ciernistego Krzewu” przemyślicie sprawę zebrania w jednym tomie (np. na 15-lecie tej inicjatywy) wszystkiego, co jej dotyczyło, łącznie ze wspomnianym zapisem scenariusza trzeciej odsłony, wykonanymi przez Ciebie planszami etc. Taki schemat znamy m.in. ze „składaków” frankofońskich vide ostatni zbiorczy tom „Luca Orienta”.
Grzegorz Kaczmarczyk: Opcja ze zbiorczym „Rycerzem Ciernistego Krzewu” raczej nie ma sensu, bo ta historia nie została domknięta... Może Dawid jeszcze kiedyś znajdzie motywację, aby do tego wrócić (uśmiech).
Paradoks: Grzegorzu, „Wydział 7” to po „Rycerzu Ciernistego Krzewu” kolejne przedsięwzięcie z udziałem licznych twórców, w którym bierzesz udział. Jak trafiłeś do tego projektu?
Grzegorz Kaczmarczyk: Wyglądało to tak samo jak w przypadku „Ćmy”. Zgłosiłem chęć porysowania dla „W7” na ich wydziałowym fanpage'u... Odzew był pozytywny i czekałem cierpliwie w kolejce. Doczekałem się możliwości zilustrowania zeszytu siódmego pt. „Pościg na E81”. Bycie częścią „Wydziału 7” jako rysownik to w tym momencie nie lada wyzwanie. Jesteś trybem topowej serii w Polsce, którą zna prawie każdy miłośnik rodzimego komiksu, a którą tworzy brygada świetnych fachowców.
Paradoks: Niekiedy daje się słyszeć zarzuty, że „Wydział 7” w zbyt dużym stopniu wykazuje znamiona inspiracji „Hellboyem” i „Z archiwum X”. Jak ze swojej strony odpowiedziałbyś osobom formułującym tego typu stwierdzenia?
Grzegorz Kaczmarczyk: Zazwyczaj spotykałem się z pozytywnymi komentarzami na temat tego, że „Wydział 7” luźno inspiruje się „Hellboyem” czy „Z archiwum X” (sam zresztą zafundowałem jednemu z głównych bohaterów w numerze siódmym trampki firmowane pewnym logo [śmiech]). Jeżeli czerpać ze źródła, to z tego najpewniejszego, takiego, którym się nie zatrujesz...
Paradoks: Grzegorzu, brałeś także udział w przedsięwzięciu, które przejawiło się adaptacją zbioru opowiadań Zbigniewa Masternaka „Nędzole”. Jak wspominasz pracę nad tym projektem, kierowaną przez Roberta Zarębę? Jak wyglądała współpraca z tym scenarzystą? Czy w ten projekt zaangażowany był również wspomniany autor literackiego pierwowzoru?
Grzegorz Kaczmarczyk: Wspominam dobrze, bo lubię tego typu projekty zbiorowe, gdzie jest większa liczba rysowników, a każdy z nich chce wypaść jak najlepiej, aby nie odstawać od reszty. Choć szczerze, w tym przypadku zadowolony z mojego wkładu graficznego nigdy nie byłem... Jestem charakteryzowany jako typ rysownika od krwawych, mrocznych, horrorowych klimatów i rzeczywiście w tego typu scenariuszach czuję się najpewniej. Obyczajowe historie nie idą w parze z moimi ciągotkami do dynamicznego (udziwnionego) kadrowania i narracji wizualnej... W moim epizodzie musiał mnie wtedy rysunkowo wspomóc Mariusz Moroz (autor m.in. albumów „Na polach Grunwaldu” i „Endorf”). Za te kilka plansz wielkie dzięki, bo samodzielnie bym tego nie udźwignął. Współpraca z Robertem Zarębą, z tego, co pamiętam (bo to był bodajże 2016 rok, czyli szmat czasu temu), wydawała się bardzo luźna. Robert wysłał skrypt z pełnym zaufaniem do rysownika. Przynajmniej w moim przypadku tak to wyglądało: „Masz scenariusz i działaj!”. Wiesz, co robić. Jestem pewien, że Zbigniew Masternak został w pełni zaangażowany w tworzenie komiksu na etapie scenariuszowym [na etapie graficznym podejrzewam, że na 100% zaufał wybranym przez Wydawnictwo Kameleon rysownikom]. Zbigniew nigdy mnie nie zganił, dajmy na to, za niewłaściwie ujętą mimikę jego twarzy. Gwoli uściślenia, wspomniany zbiór opowiadań opiera się na jego własnych doświadczeniach życiowych, a jego postać jest tam jednym z głównych bohaterów.
Paradoks: Grzegorzu, w swoim czasie współpracowałeś również z wydawnictwem Sol Invictus. Jak wspominasz ten etap swojej aktywności? A przy okazji – czy wiadomo, co doprowadziło do zakończenia tego w swoim czasie dynamicznie rozwijającego się projektu?
Grzegorz Kaczmarczyk: Etap „solinvictusowy” był dla mnie najbardziej pracochłonnym, energicznym i płodnym rozdziałem komiksowym w dotychczasowej „karierze”. Dostałem od chłopaków dużą szansę, aby pokazać się w komiksowie – zilustrowanie miniserii „Zgroza”, czyli spin-offu uznanej już wtedy marki zeszytowej na polskim poletku komiksowym „Lis”. Ogółem do wykonania były cztery epizody. Scenariusz do tego projektu napisał Kuba Ryszkiewicz, fabularzysta cenionego w środowisku komiksu „Nie przebaczaj”. Za sterami przedsięwzięcia siedział Dariusz Stańczyk (pomysłodawca i twórca postaci komisarza Zbigniewa Zgrozy). Było to dla mnie świetne doświadczenie. Scenariusz Kuby wchłaniałem jak gąbka i starałem się z niego wycisnąć maksymalnie tyle, ile wówczas potrafiłem. Nie zaliczam się do twórców wykonujących komiksy w ekspresowym tempie, a wszystkie cztery „Zgrozy” powstały w odstępie około dwóch lat (lata 2017-2019). Już tylko ta okoliczność oznacza, że wyzwanie okazało się znaczne. Przy okazji wspomnę, że przy pierwszych dwóch zeszytach w procesie nakładania tuszu wspierali mnie Alek Wałaszewski (epizod pierwszy) i Patrycja Awdjenko (epizod drugi). Dzięki współpracy z wydawnictwem Aarona Welmana (której początki sięgają notabene już 2015 r., gdy zostałem zaproszony do zilustrowania alternatywnej okładki do drugiej odsłony ich flagowej zeszytówki „Lis”, pt. „Mimo woli”) nawiązałem w tym okresie również kontakt z Michałem Czarnockim, redaktorem naczelnym magazynu „SuperHero Magazyn”, promującego od czasu do czasu moje grafiki na łamach swojego pisma. Dla „SH-M” udało się m.in. zrobić parę szortów z postacią Incognito (tj. kolejnej postaci ze stajni Sol Invictus) do scenariusza Piotra Czarneckiego. Z jakich przyczyn Sol Invictus zakończyło działalność (?), nie wiem... Zapewne miały na to wpływ aspekty życiowe (tak jak zresztą w przypadku „Rycerza Ciernistego Krzewu”), a może wypalenie tematem komiksowym. Teraz polskie komiksowo ma nowe Sol Invictus i to w postaci jednej osoby: Tomasza Grodeckiego (scenarzysty „Ćmy”) [śmiech]. Zapał, determinacja i próba osiągnięcia złotego splendoru: te cechy u Tommy’ego przypominają mi to, co można było odczuć w kontekście „Słońca Niezwyciężonego” w okresie ich świetności... Dlatego właśnie miałem chęć z nim współpracować, aby przeżyć „invictusowe” déjà vu… (uśmiech) Korzystając z okazji, cały czas czekam na tego obiecanego szóstego „Lisa” (śmiech).
Paradoks: Mógłbyś przybliżyć swój warsztat twórczy? Czy preferujesz narzędzia cyfrowe, a może korzystasz także z tradycyjnych metod?
Grzegorz Kaczmarczyk: Stosuję techniki mieszane. Tablet preferuję ze względu na oszczędność czasu, ale przy czwartej „Ćmie” wróciłem po dłuższej przerwie do metod tradycyjnych. Spodobało mi się to. Dodatkowo dzięki temu zostaje mi ta oryginalna plansza w kolekcji. Jest w tym coś jeszcze intensywniej wciągającego w tworzenie kadrów, gdy widzisz, jak ten czarny atrament rozlewa się po kartce papieru. Tyle że w zasadzie musiałem się nastroić do babrania tuszem na nowo... Inkowanie na kartce papieru nie wybacza błędów, których nie da się szybko naprawić przy pomocy CTRL+Z i trzeba cały czas pracować w pełnym skupieniu. Miało to zresztą duży wpływ na wydłużający się czas powstawania plansz „Pierwszego kontaktu”. Tworząc tradycyjnie, używam w zasadzie wszystkiego, co mam w zasięgu ręki, tj. kombinacji różnych mazaków, pędzli, cienkopisów, długopisów, sprayów, piór, kredek itp. Format papieru, którego używam, to A3. Dalszy etap w tym przypadku to skanowanie, czyszczenie i dostrajanie czerni z bielą, a następnie kolorowanie w programie graficznym. Kolor nakładam w pełni cyfrowo ze względu na łatwiejszy dobór odpowiedniej palety barw.
Paradoks: Podobnie jak w przypadku Grzegorza, zechciałbyś wskazać Kacprze narzędzia i techniki, którymi posługujesz się w swojej pracy?
Kacper Wilk: To zależy od zadania. W większości przypadków preferuję metody tradycyjne: zwykle ołówek, tusz i blok techniczny. Podobnie jak Grzegorz cyfrowych technik używam zazwyczaj do kolorowania ze względu na łatwość uzyskania oczekiwanej kolorystyki. Czasami rysuję również cyfrowo, szczególnie animacje, bo prościej jest wtedy złapać proporcje kadru. Szczerze mówiąc, zdecydowanie wolę rysunek tradycyjny, na papierze.
Paradoks: Kacprze, jesteś współautorem animacji z udziałem Ćmy, która wśród części komiksowa wzbudziła pewne poruszenie. Pytanie, czy aby na pewno uzasadnione? A przy okazji – jak przebiegała praca nad tą animacją?
Kacper Wilk: Prawdę powiedziawszy, byliśmy przygotowani z Tomkiem na taki oddźwięk, szczególnie ze względu na tytuł animacji. Który dla nas przede wszystkim podkreśla heroizm bohatera, jego poświęcenie dla innych. Mam wrażenie, że najbardziej negatywne emocje „Supersamobójca” wywołał u osób, które animacji nie oglądały. Jeśli chodzi o proces realizacji, to była to droga równie przyjemna, co intensywna. Najwięcej czasu spędziliśmy nad paletami kolorystycznymi do poszczególnych wydarzeń znanych z komiksów, bo jeszcze nigdy wcześniej nie były one wykonane w kolorze. Chcieliśmy uchwycić charakter komiksowej Ćmy i przenieść ją na ekran filmowy jak najlepiej, jednocześnie korzystając z zalet tego medium, takich jak kolor czy dźwięk. To właśnie dźwięk stanowił największe wyzwanie, ponieważ trzeba było go wyszukać lub nagrać od zera. Nie mogliśmy poprzestać na wpisanej niczym w komiksie onomatopei.
Paradoks: Czy były (a może nadal istnieją) plany na kolejne tego typu animacje z udziałem Ćmy?
Kacper Wilk: Koniec końców, animacja spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem, więc mamy sporo planów. Trzy animacje, tym razem w postaci osobnych miniepizodów, są już w trakcie produkcji. Jest na co czekać.
Paradoks: A czy w planach masz również całkowicie autorskie projekty? Zarówno w kontekście animacji, jak i komiksów.
Kacper Wilk: Jakoś na początku października wyjdzie pewnie moja czterominutowa animacja / komiks animowany, który wykonuję jako projekt w ramach obrony licencjatu. To swoiste połączenie Wiedźmina z XIX-wieczną historią Polski, wówczas znajdującej się pod zaborami. Akcja rozgrywa się zimą na Podlasiu, więc myślę, że może być ciekawie. Jeśli chodzi o komiks, to mam w planach już coś pozaćmowego, ale na razie projekt znajduje się w fazie wczesnego rozwoju. Więcej szczegółów zdradzę w momencie, gdy rozpocznę rozrysowywać ten tytuł.
Paradoks: Grzegorzu, można pokusić się o przypuszczenie, że, tak jak w przypadku Kacpra, planów na przyszłość Ci nie brakuje. Zechciałbyś przybliżyć przynajmniej część z nich?
Grzegorz Kaczmarczyk: Aż tylu ich nie ma. Jedyne, o czym mogę chyba napomknąć (bo ta inicjatywa jest na mocno zaawansowanym etapie), to współpraca ze scenarzystą Karolem Weberem (działającym od jakiegoś czasu intensywnie z paroma twórcami o znanych nazwiskach w środowisku) nad ośmioma stronami szorta w klimatach luźnego „superhiroł”. Tyle że morduję to już tak długo, iż Karol może w końcu stracić do mnie cierpliwość... Mam jeszcze jedną propozycję w zanadrzu, póki co po bardzo wstępnych rozmowach, od cenionej marki na polskim rynku komiksowym (ostrzę sobie na to ołówki i bardzo bym chciał, aby wypaliło). Gdyby udało mi się zrealizować te dwie rzeczy, to pewnie zrobię sobie krótki urlop od zabawy w rysownika komiksowego i przeznaczę ten czas „wolny” (w którym przeważnie ślęczę nad planszami i staram się zmieścić w ramach deadline'u) dla żony i dzieci. Oczywiście, mam też chęć kiedyś jeszcze wrócić do „Ćmy” w roli rysownika… O ile Tomek będzie potrzebował mojej kreski i o ile do tego czasu się ona nie przeterminuje (śmiech).
Paradoks: Bardzo dziękujemy za rozmowę i z niecierpliwością oczekujemy kolejnych Waszych realizacji.
Podziękowania za zainicjowanie rozmowy dla Tomasza „Tommy’ego” Grodeckiego i za korektę jej zapisu.
Grzegorz Kaczmarczyk – rocznik ’88. Urodzony w Myślenicach, wychowany w Kasince Małej, a obecnie mieszkający w Mszanie Dolnej. Grafik, rysownik, kolorysta. Od dekady twórca komiksów. Uczestnik i współtwórca kilku projektów komiksowych i okołokomiksowych: „Rycerz Ciernistego Krzewu” (rysunki, kolory), „SuperHero Magazyn” (okładki i szorty komiksowe), „Lis” (okładki), „Jake Collins” (rysunki), „Zin Free Zone” / „Darmozin” (rysunki), „Nędzole” (rysunki), „Zgroza” (rysunki, kolory, okładki), „Wydział 7” (rysunki, kolory, okładki), „Ćma” (rysunki). Prywatnie (w wolnej chwili…) mąż i tata…
Kacper Wilk – rysownik i animator „Ćmy”. Student Polsko-Japońskiej Akademii Technik Komputerowych na Wydziale Grafiki / Sztuki Nowych Mediów w trakcie tworzenia komiksu multimedialnego jako głównego projektu licencjackiego. Od dziecka pasjonat komiksowy lubiący wyszukiwać coraz to dziwniejsze i mało mainstreamowe okazy. Po pracy komiksowej fotografuje i nagrywa filmy.
comments powered by Disqus