„Wilk morski” - recenzja
Dodane: 20-09-2024 20:11 ()
Krótkie, bo niespełna czterdziestoletnie życie Jacka Londona, swoją intensywnością jest w stanie zawstydzić niemal każdego, komu wydaje się, że żyje pełnią życia. Poławiacz ostryg, robotnik w fabryce konserw, łowca fok, włóczęga, poszukiwacz złota, reporter, żarliwy publicysta, socjalista i w końcu, a może przede wszystkim, pisarz. Nic dziwnego, że tak intensywna biografia przemawia do wyobraźni innych, niespokojnych duchem. Kimś takim niewątpliwie jest Riff Reb’s, francuski twórca wypolerowany światopoglądowo i estetycznie przez punkową rewoltę początku lat 80 XX wieku. To dzięki niemu i wydawniczym staraniom Mandioki trafia do czytelniczych rąk swobodna adaptacja „Wilka morskiego” Londona, bodajże najbardziej znaną obok „Martina Edena”, „Białego kła” i „Zewu krwi” powieść amerykańskiego pisarza. Przymiotnik „swobodna” użytą chwilę wcześniej nie pojawia się przypadkiem, bo metoda twórcza Reb’sa, jak sam o tym mówi, nie uznaje kompromisów (punkowe korzenie…) i jego adaptacje należy raczej czytać jako burzliwy zapis rozmów z danym autorem/dziełem niż wierną próbę oddania w materii komiksowej np. przebiegów fabularnych. W przypadku Riffa Reb’sa Jack London wydawał się idealnym rozmówcą, nie tylko z powodu działającej silnie na wyobraźnię malowniczej biografii, ale też, poniekąd, współdzielenia życiowych doświadczeń. Twórca komisowej adaptacji „Wilka morskiego” wychował się w proletariackim, robotniczym mieście portowym Hawr, gdzie kaprysy zmiennych koniunktur gospodarczych zwane potocznie bezrobociem wymuszały na ludziach, jak na twórcy „Zewu krwi”, przedsiębiorczość i odporność na kanciastą rzeczywistość.
„Wilk morski” powstał jako pokłosie doświadczeń Londona (a dotykanie materii konkretu, o którym pisał w książkach, było dla niego wartością zasadniczą) zebranych podczas pracy pisarza na szkunerze poławiaczy fok. Fabuła powieści rzuca dziennikarza Humphreya van Weydena na pokład takiego właśnie szkunera, gdy prom, którym próbował przebyć zatokę San Francisco, tonie podczas zderzenia z innym okrętem. Kapitanem „Zjawy”, bo tak ochrzczony jest szkuner, okazuje się być Wilk Larsen, demoniczny nadczłowiek w duchu nauk Nietzschego, zagorzały praktyk darwinizmu społecznego, w dodatku nihilista. Z kimś takim będzie musiał swój subtelny, książkowy (czyli teoretyczny) humanizm skonfrontować van Weyden. W zderzeniu dwójki tak skrajnie różnych antagonistów autor „Wilka morskiego” odbija się historia życiowych pojedynków samego Londona - z jednej strony nieustannie biorącego się za bary z brutalną rzeczywistością, z drugiej wciąż szukającego nadziei w świecie idei i twórczości, aktywizmie społecznym czy miłości. Wszystkie te napięcia znajdują swój ekwiwalent w perypetiach bohaterów „Wilka morskiego”, by ulec jeszcze większej intensyfikacji wraz z przybyciem na pokład „Zjawy” Maud Brewster, poetki i admiratorki literackich szkiców Humpa. Ten ostatni fabularny pomysł po dziś uznawany jest za słabość powieści Londona. Wraz z pojawieniem się Maud Brewster w wartką, brutalną opowieść wkrada się sentymentalizm, który prowadzi czytelnika (i większość krytyków) ku mało przekonywającemu, pogodnemu zakończeniu książki. Nie byłbym wobec Londona aż tak surowy, widząc w zamyśle autora potrzebę wiary w wartości, do których można uzyskać dostęp nie tylko przy pomocy siły fizycznej i braku złudzeń.
W tym miejscu przechodzimy do kwestii wspomnianej swobody adaptacyjnej, której poddał „Wilka morskiego” Reb’s. Zabieg ten rodzi szereg fascynujących kwestii - a na pewno warta jest namysłu. W jednym z wywiadów francuski twórca przyznał, że wbrew temu co można sądzić, jego adaptacja nie tyczy się samej materii powieściowej, ile raczej poglądów Londona, z punktu czytelnika współczesnego, mogących stawiać amerykańskiego pisarza w bardzo niekorzystnym świetle. Od dawna krąży opinia, że przedwczesna śmierć autora „Martina Edena” uratowała wielbicieli jego pisarstwa przed koniecznością konfrontowania się z coraz bardziej jawnie demonstrowanym rasizmem, a w dalszej perspektywie zauroczenia faszyzmem. Echa tych niepokojów nie znajdziemy w komiksowym „Wilku morskim”, ale już korektę stosunku względem kobiet i owszem. Maud Brewster jest istotą silną, sprawczą i obdarzoną własnym zdaniem. W konfrontacji z kobietą elokwentny, gdy tylko mu się chce, Wilk Larsem traci rezon, uciekając się do pospolitej próby gwałtu jako demonstracji własnych darwinistyczno-nihilistycznych przekonań. W tym aspekcie swoboda adaptacyjna Reb’sa nadaje dziełu Londona wiarygodności w optyce współczesnego czytelnika, dla którego sprawczość kobiet i ich społeczna „użyteczność” nie sprowadza się jedynie do roli dostarczycielek sentymentalnych wzruszeń kojących nerwy gladiatorów. Lecz to błahostka. Poważniej się robi wraz z zakończeniem komiksu, tak różnym od tego powieściowego (nie mam zamiaru go zdradzać, do księgarń!), że czyni to omawianą adaptację pozycją mocno dyskusyjną, bo Reb’s w duchu późnego kapitalizmu doprowadza fabułę do fatalistycznego końca pozbawionego nadziei. Próżno tu szukać Londona, o wiele łatwiej dostrzec natomiast poglądy autora adaptacji, wychowanego w atmosferze punkowej rewolty, napędzanej przekonaniem o braku perspektyw i przyszłości. Dramaturgicznie jest to na pewno zakończenie mocniejsze, ale trzeba mieć z tyłu głowy, że dzieje się to kosztem autora tekstu źródłowego.
Nie zmienia to faktu, że komiksowy „Wilk morski” jest lekturą fascynującą. Niezbyt często, żeby nie powiedzieć wcale, zdarza się, by w komiksach czytelnik musiał konfrontować się z wielkimi pytaniami egzystencjalnymi, bohaterami nieświadomymi tego, że w XXI wieku nikt już takich pytań sobie nie stawia. A szkoda, bo kluczowa kwestia, z którą mierzy się w powieści London to słowa Wilka Larsena: „dlaczego tolerujecie przemoc w swoim cywilizowanym świecie, a mnie potępiacie?”, wydaje się całkiem na czasie. Zupełnie współcześnie wybrzmiewa w komiksie także dysonans między pojęciem pracy, której zwieńczeniem jest produkt materialny a pracą umysłową. Gdy zmordowani katorżniczą pracą i bezlitosną naturą oceanu marynarze dowiadują się, ile rocznie zarabia panna Brewster, dębieją. Ale o tym już pisałem - zarówno bowiem ci nieszczęśnicy, jak i zaradna poetka to Jack London, próbujący rozwikłać paradoks zmieniającego się wskutek rewolucji przemysłowej świata pracy.
„Wilk morski” nie jest komiksem realistycznym. Oświetlenie scen, bardzo kontrastowe, czyni z niego doświadczenie czysto ekspresjonistyczne. Monochromatyczne kolory poszczególnych rozdziałów jeszcze bardziej wytrącają poczucie realizmu, sugerując, że relacja Humpa to jakiś majak senny. Nieustanne wpisywanie przez głównego bohatera swojego położenia w literackie przykłady jeszcze bardziej wzmacnia poczucie fikcji. Riff Reb’s nie ukrywa, że warstwa wizualna, nad którą panuje bezbłędnie, jest tylko dodatkiem do treści, ma wzmagać temperaturę dialogów i sporów między bohaterami. Temu też służy karykaturalne przerysowanie na wzór choćby Willa Eisnera, mające oddawać w pierwszej kolejności stany emocjonalne postaci.
W tym deprecjonowaniu warstwy wizualnej wyczuwam lekką nonszalancję kogoś w pełni świadomego swojej warsztatowej biegłości, bo „Wilk morski” pod tym względem imponuje. Powiększony format świetnie oddaje majestat morskiego żywiołu, gwałtownych zmian pogody czy pożałowania godnej egzystencji załogi „Zjawy”, a szyderczy uśmiech i spojrzenie Wilka Larsena zapamiętuje się na długo. Apokaliptyczna lektura, polecam.
Tytuł: Wilk morski
- Scenariusz: Riff Reb's
- Rysunki: Riff Reb's
- Wydawnictwo: Mandioca
- Data wydania: 10.05.2024 r.
- Tłumaczenie: Paweł Łapiński
- Druk: kolorowy
- Oprawa: twarda
- Format: 240x320 mm
- Stron: 136
- ISBN: 978-83-971660-0-4
- Cena: 115 zł
Dziękujemy wydawnictwu Mandioca za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus