Zbigniew Masternak „Książę bez ziemi” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 25-04-2021 15:26 ()


Bywają takie momenty, gdy nie sposób opędzić się od zwątpienia co do jakości rodzimej, współcześnie powstającej literatury. Cóż bowiem począć, gdy szumnie lansowane utwory, uhonorowane najwyższymi nagrodami i z zapałem „obcmokiwane” przez tzw. znanych znawców okazują się imitującą literaturę semantyczną miazgą lub wręcz doktrynerskimi paszkwilami. Fortunnie jest jeszcze Zbigniew Masternak. I ujmując rzecz kolokwialnie, pióra nie składa.
 
Toteż dzięki tej okoliczności rozrasta się „Księstwo”, autorski cykl rzeczonego oparty na jego osobistych przeżyciach. Jak sam bowiem deklaruje, źródłem inspiracji jest dlań „(…) doświadczenie zamiast teoretyzowania”. Stąd po „Chmurołapie”, „Niech żyje wolność”, „Scyzoryku” i „Nędzolach” (notabene adaptowanych na „mowę” komiksu) nadszedł czas na kolejną odsłonę tego przedsięwzięcia. Mowa tu o „Księciu bez ziemi”, zbiorze, w którym świętokrzyski prozaik konsekwentnie kontynuuje taktykę pisarską podjętą jeszcze w dobie inicjowania tegoż cyklu. Wszak nie ukrywa on ambicji podążenia szlakiem wytyczonym w swoim czasie m.in. przez Honoré de Balzaca i Marcela Prousta, tj. ujęcia ducha i zjawiskowości epoki, w której dane było/jest mu egzystować. Stąd nieprzypadkowo najnowsze „ogniwo” „Księstwa” nosiło roboczy tytuł „Wieszcz”, w czym znowuż daje o sobie znać echo zasygnalizowanego chwilę temu zamierzenia. Uprzedzając nieco fakty i równocześnie spoglądając wstecz na m.in. okres tuż przed i po wchłonięciu Polski przez struktury Unii Europejskiej (obficie w prozie Masternaka reprezentowany) już teraz, z perspektywy kilkunastu lat, można zaryzykować twierdzenie, że ów cel udało mu się osiągnąć. Znać to także na kartach niniejszego zbioru.
 
W przypadku „Księcia bez ziemi” mamy bowiem do czynienia z utworem strukturalnie niejednolitym, z racji licznych retrospekcji rozgrywającym się na różnych „płaszczyznach” chronologicznych. Do tego przeplatanym rozpisywaną przez protagonistę utworu (czyli oczywiście samego autora) powieścią „Jezus na prezydenta!” (swoją drogą przeróbką opublikowanej przed kilkunastu laty noweli filmowej o tym samym tytule). Co prawda główny nurt fabuły – tj. okres po powrocie z zarobkowej włóczęgi po Francji (wzmiankowany zbiór „Nędzole”) oraz próby odnalezienia się Zbyszka i jego rodziny (czyli żony Renaty i synka Wiktora) w polskich realiach jest łatwo uchwytny. Stąd brak znamion ewentualnego chaosu w prowadzeniu narracji i twórczego pogubienia. Pełna kontrola nad materią słowa zostaje zachowana, a całość sprawia wrażenie wyzbytej zbędnych i nieprzemyślanych dłużyzn. Niemniej wielość retrospekcji sprawia, że o sztywnym ciągu przyczynowo-skutkowym nie może być tutaj mowy.
 
Paradoksalnie ta formuła przyczynia się do urozmaicenia utworu, a przy okazji potwierdza zawarte w nim autorskie credo Masternaka, w myśl którego żywoty „portretowanych” przezeń osobowości zwykł on przedstawiać jako „(…) złożone z fragmentów, które nie zawsze układają się w idealną strukturę i rzadko mają puentę”. Do tego pomimo dominacji nastrojowości realistycznej raz za razem niejako „wgryza” się weń sfera nadprzyrodzona tak jak miało to miejsce choćby w wielkich eposach m.in. starożytnego Międzyrzecza i Hellady. Sam zresztą Masternak kilkukrotnie przywołuje dziedzictwo tych stref cywilizacyjnych, a okazjonalna „obecność” zmarłej matki (w tym także wieszcze sny) z miejsca wzbudza homeryckie skojarzenia. Obok tych nadspodziewanie częstych „skoków w bok” ku - nazwijmy to umownie -  Nieskończoności, rzeczony z wprawą ujmuje tzw. prozę życia. Codzienna walka o byt, nagromadzone w efekcie błędów młodości problemy czy chwilowe „dołki” weny twórczej kumulują się w wizje, delikatnie rzecz ujmując, niełatwego żywota współczesnego literata. Tym bardziej że realia kraju de facto postkolonialnego, przedmiotu eksploatacji ze strony obcych struktur politycznych oraz rezerwuaru taniej siły roboczej nie sprzyjają stabilizacji także na niwie kulturotwórczej.
 
W pochodnej twórczości Masternaka urzeka co najmniej kilka czynników. W przekonaniu piszącego te słowa jest nią jednak nade wszystko szczerość „Kniazia” oraz brak zadęcia i samozadowolenia, przypadłości, od których ze współczesnej sceny literackiej wręcz się ulewa. Tę zresztą okoliczność dosadnie ujął on w „Nieświeżym jesiotrze”, bodaj najmocniejszym „składniku” tego zbioru. Nie ma on przy tym złudzeń co do osobowościowej „jakości” zarówno znanych mu autorów, jak i krytyków, a także uwarunkowań przyznawania branżowych nagród. Przy czym refleksje w tym kontekście sprawiają wrażenie do bólu szczerych, acz równocześnie wyzbytych pretensjonalności i odpowiednio zdystansowanych wobec samego siebie. Ponadto nie popada on w tak często spotykany we współczesnej literaturze (i ogólnie przejawach twórczej aktywności) „kanał” antyklerykalizmu oraz na swój sposób przekomiczną bufonadę wojujących ateuszy. Przy tak przyjętej pozycji nie może być również mowy o politpoprawności, co już wcześniej dało o sobie znać na kartach m.in. „Nędzoli”. Dlatego bez oglądania się na środowiskowe „mody” i tzw. mądrości etapu wprost wyraża, co sądzi o społecznej kondycji dobrze znanej mu Francji. Do tego nie unika niekiedy cierpkich słów wobec sytuacji ogólnej nad Wisłą i Narwią (a przy okazji także w kontekście Ukrainy), dzięki czemu daje się też poznać jako autor celnych spostrzeżeń socjologicznych.
 
Warstwa językowa jest „skondensowana” bez źle pojmowanej (i niestety nad wyraz często współcześnie stosowanej) „ekonomii” słowa. Tak jak wcześniej wspomniano dłużyzn brak, a miast tego otrzymujemy przysłowiową krótką piłkę z prostego podania. Co nie zmienia faktu, że nie brakuje tu również scen malowniczo rozpisanych. Autor wykazuje także łatwość w tworzeniu szybkich i przekonujących zarazem profili psychologicznych uczestników jego opowieści. Przy okazji Masternak nie zapomina o tle społecznym. Toteż konkretnie (acz równocześnie barwnie) „odmalowuje” on realia Lubelszczyzny (w tym zwłaszcza Nałęczowa i Puław), tak jak wcześniej miało to w jego twórczości miejsce w kontekście rodzinnych Gór Świętokrzyskich. Nie inaczej niż we wcześniejszych odsłonach „Księstwa” także tym razem nie mogło się obyć bez odniesień do trzeciej obok rodziny i literatury życiowej pasji Masternaka. Mowa tu o piłce nożnej (także w jej odmianie błotnej), której jest on zapamiętałym wręcz admiratorem (o czym znacznie więcej w książce „Nie mylcie mnie z Maradoną. Marginesy futbolu”). Potencjalnym odbiorcom jego dokonań, którzy dotąd nie mieli z nimi styczności, trzeba bowiem wiedzieć, że gdyby nie poważna kontuzja niewykluczone, że swoją życiową aktywność autor „Chmurołapa” poświęciłby zawodowemu piłkarstwu.
 
Z racji stosowanego przez Masternaka konkretnego języka i tym samym „soczystości” oraz znacznego ładunku informacyjnego jego prozy nie sposób wskazać w niniejszej, z założenia zwięzłej refleksji wszystkich poruszanych przezeń zagadnień. Stąd nie pozostaje nic innego jak zaproponować zapoznanie się z tą propozycją wydawniczą, przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa (a chyba nie tylko) pozytywnie wyróżniającą się na tle współczesnej polskiej literatury. Oby „Księstwo” z równie udanym efektem ekspandowało w swoich kolejnych odsłonach.

 

Tytuł: „Książę bez ziemi”

  • Autor: Zbigniew Masternak
  • Wydawca: Wydawnictwo Paśny Buriat
  • Data publikacji: marzec 2021 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 13 x 20,8 cm
  • Druk: czarno-biały
  • Papier: offset
  • Liczba stron: 268
  • Cena: 43,90 zł

Podziękowania dla autora za przekazanie egzemplarza recenzenckiego.


comments powered by Disqus