„Drakula” - recenzja

Autor: Piotr Dymmel Redaktor: Redakcja

Dodane: 25-09-2024 20:50 ()


Po czarno-białych tomach Dino Battaglii (Opowieści grozy) oraz Joana Boixa (Opowieści makabryczne), seria wydawnicza Mandioki „Mistrzowie komiksu europejskiego”, spektakularnie wita kolor albumem kolejnego po Boixie katalońskiego artysty Fernando Fernándeza „Drakula”. Jak miało to miejsce w przypadku wspomnianych tytułów, po raz kolejny mamy do czynienia z adaptacją. Do zacnego grona klasyków przewijających się przez karty „Mistrzów komiksu europejskiego”, jak Poe, Lovecraft, Kafka czy R.L. Stevenson dołącza Bram Stoker, dowodząc, że pewne historie i autorzy są nieśmiertelni. Z drugiej strony, jak to z pomnikowymi dziełami bywa, wcale bym się nie zdziwił, gdyby na dźwięk słowa „Drakula” rozległ się jęk zawodu, pomruk zniechęcenia lub co może najbardziej przykre - ziewnięcie. Bo ile można, prawda? Nie tak dawno otrzymaliśmy komiksowe reinterpretacje historii hrabiego w wykonaniu Alberto Brecii i Georgesa Bessa, a tu kolejna wariacja przygód transylwańskiego przystojniaka. Czy warto przeżyć je po raz kolejny?

„Dracula” Bessa, a zwłaszcza Brecii były komiksami oryginalnymi, każdy na swój sposób. Pierwszy stawiał na wyszukaną formę, udanie rozgrywając paradoksalną potrzebę barokowej ekspresji z samodyscypliną dążącą ku ascetyzmowi wyrazu. U Alberto Brecii, jak to u genialnego Argentyńczyka często bywało - szaleństwo formalnych eksperymentów szło w parze ze zjadliwą, polityczną satyrą. Na ich tle „Drakula” Fernando Fernándeza jest oryginalny programowym brakiem tejże, swoją wartość czerpiąc z wierności, jaką zachowuje względem książkowego pierwowzoru. Jest to komiks, mam na myśli zwłaszcza jego aspekt wizualny, całkowicie poddany tempu i klimatowi snutej opowieści. Źródeł takich artystycznych decyzji należy chyba szukać w fakcie, że Fernando Fernández, gdy przystępował do prac nad „Drakulą”, robił to z pozycji uznanego ilustratora książkowego, omawianym projektem próbując wrócić do tworzenia historii obrazkowych.

Etap artystycznej zmiany języka odbił się na kształcie komiksu, bo obraz w „Drakuli” nie generuje dodatkowych sensów, a jedynie wiernie niesie treść historii, czyli mówiąc krótko - jest silnie ilustracyjny. Wystarczy rzut oka na wystudiowany portret głównego bohatera na okładce - czar południowoamerykańskiego plantatora-oprawcy vel lowelas ze złotej ery kina hollywoodzkiego fascynuje, zaprasza do lektury, ale też nie ma w sobie interpretacyjnych pułapek. To jest po prostu Drakula skupiony na swojej ofierze i pielęgnacji wyższości klasowej, którą na każdym kroku udowadnia swoim oponentom/ofiarom. Duma z bycia nieśmiertelnym arystokratą i wzgarda wobec śmiertelnych współczesnych każą zadać pytanie, czy to właśnie nie ten aspekt jego osobowości czyni go naprawdę antypatyczną kreaturą, bardziej niż przykry zapach z ust i potrzeba picia ludzkiej krwi. Drakula sypia w trumnie ustawionej tylko na ziemi ze swoich rodzinnych stron, więc przemieszczając się, nigdy tak naprawdę nie rusza się z miejsca. Co równie dobrze wpisuje się w krytykę przywiązania do klasowych przywilejów (ziemia na własność), będąc zarazem symbolem sprzeciwu wobec zmian. Zauważa to Van Helsing, w pewnym momencie stwierdzając, że Drakula nienawidzi postępu naukowego i technologicznego. Idąc za tą myślą, grupa bohaterów zaopatrzona w metodyczne planowanie będzie przemierzać Londyn, by odnaleźć i wyjałowić ziemię, na której śpiąc, hrabia regeneruje siły. Cały komiks to właściwie mozolne, nieśpieszne planowanie, szukanie naukowych wyjaśnień dla fenomenu utraty sił witalnych przez kobiece i dziecięce ofiary. Słowo „wampir” pada gdzieś na końcu tego procesu, gdy nie da się już zignorować fizycznej postaci drapieżnika w pokoju obok. Podoba mi się takie tempo dochodzenia do prawdy, ale trzeba to raz jeszcze podkreślić: „Drakula” Fernando Fernándeza to nie jest komiks napędzany dramatycznymi zwrotami akcji tylko oparty na atmosferze, dialogach i stylu.

A skoro o tym aspekcie mowa, czas najwyższy napisać, że komiks Fernándeza w całości jest namalowany farbami olejnymi. Miałem takie podejrzenie podczas lektury, ale dopiero czytając wprowadzenie Marcela Mirallesa znalazłem tego potwierdzenie, bo nie chciało mi się wierzyć, że ktokolwiek chciałby podjąć się tak pracochłonnego zadania. Przecież ten komiks to grubo ponad kilkaset obrazów! Gruntowanie podkładów, poprawki, proces suszenia, magazynowanie kolejnych obrazów-kadrów… obłęd. Nic dziwnego, że ostatnim etapem artystycznej kariery Fernando Fernándeza było malarstwo galeryjne.

Przedsmak technicznej biegłości artysty dostajemy właśnie w „Drakuli”. Oleje nadają kompozycjom kadrów miękkości, pięknie rozkłada się w nich światło. Fernández nieustannie bawi się tonacją kolorystyczną i głębią szczegółowości. Komuś takiemu jak ja, od dawna zafascynowanemu procesem twórczym i techniczną złożonością obrazu, widok pojedynczych muśnięć pędzla, gęstości faktur malarskich budujących atmosferę danej sceny czy portret postaci, „Drakula” przynosi ogrom estetycznej satysfakcji. Obcowanie z tym komiksem ma w sobie posmak snobistycznej, arystokratycznej przyjemności, a wiedząc, jak kończą hamulcowi postępu i równości społecznej, nawet perwersyjnego.

 

Tytuł: Drakula

  • Scenariusz: Fernando Fernandez
  • Rysunki: Fernando Fernandez
  • Wydawnictwo: Mandioca
  • Data wydania: 30.08.2024 r.
  • Tłumaczenie: Jakub Jankowski
  • Druk: kolorowy
  • Oprawa: twarda
  • Format: 240x320 mm
  • Stron: 104
  • Cena: 109,00 zł

Dziękujemy wydawnictwu Mandioca za udostępnienie komiksu do recenzji.


comments powered by Disqus