„Jestem otwarty na wszelkie projekty z dobrym scenariuszem” - rozmowa z Tomaszem R. Borkowskim
Dodane: 19-09-2024 20:47 ()
„Ćma” to komiksowa inicjatywa, w której współtworzenie zaangażowało się całkiem już liczne grono plastyków. Stąd po rozmowie z Kacprem Wilkiem i Grzegorzem Kaczmarczykiem zapraszamy do zapoznania się z wywiadem, którego naszemu portalowi udzielił Tomasz R. Borkowski, autor warstwy plastycznej piątego zeszytu wspomnianej serii.
Paradoks: Co prawda najnowsza „Ćma” (tj. zeszyt piąty, podpisany jako epizod… dziewiąty) ledwie chwilę temu trafił do dystrybucji, niemniej ze wstępnych opinii już wiadomo, że pod względem formalnym jest to realizacja bardzo oryginalna. Jak kształtował się zamysł tego epizodu właśnie od strony formalnej i ogólnie jak trafiłeś na „pokład” tego projektu?
Tomasz R. Borkowski: Zacząłem jako czytelnik i fan serii. Okazjonalnie rysowałem fanarty, które potem trafiały do komiksu. Niektóre przynosiłem nawet „fizycznie” na imprezy komiksowe, by pochwalić się Tomkowi, aż w końcu po dwóch latach trafiłem na „pokład” projektu. Tommy (tj. Tomasz Grodecki, pomysłodawca i scenarzysta „Ćmy”) napisał do mnie w maju, szukał rysownika, który byłby dyspozycyjny przez okres wakacji tak, aby zeszyt mógł mieć premierę we wrześniu na tegorocznej odsłonie Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Podjąłem się wyzwania, bo stwierdziłem, że to dla mnie ogromna szansa, żeby spełnić marzenie z dzieciństwa o zostaniu rysownikiem komiksowym. Komiks miał mieć formę kolażu fotografii i rysunków. Ćma trafia do naszego świata, musiałem więc wykorzystać nie tylko umiejętności rysownicze, ale też graficzne. Dużą częścią tworzenia „Epizodu 9” była obróbka zdjęć, w sporej mierze wykonanych przez Tommy’ego. Pracując nad estetyką, jaką docelowo uzyskać miały plansze, wykonałem grafikę stylizowaną na starą, lekko zniszczoną fotografię, na której widać realistycznie ujętego Ćmę (a tak naprawdę mnie, z zarzuconym na plecy prześcieradłem i białym T-shirtem na głowie). Grafika na tyle spodobała się Tommy’emu, że postanowił uwzględnić spotkanie komiksowego Ćmy z tym „prawdziwym” w finalnej wersji scenariusza. Estetyka starej fotografii przewija się przez wszystkie plansze, na których Cyprian przemierza Warszawę z naszej rzeczywistości. Poskutkowało to także kilkoma sesjami zdjęciowymi wykonanymi przez moją narzeczoną, na których ustawiałem się w przeróżne, dynamiczne pozy. Do tego w kostiumie Ćmy! Niektóre z nich rozgrywały się na wysokości, co wymagało zdecydowanie bardziej wytrenowanej kondycji niż moja. Być może pierwszy raz w historii tworzenia komiksów przejawiło się to porządnymi zakwasami. W końcu rysownik zazwyczaj siedzi za biurkiem, nie przed aparatem fotograficznym. Zamysł na ten komiks faktycznie jest bardzo oryginalny, nie nazwałbym siebie jakimś ogromnym molem komiksowym, ale czegoś podobnego nigdy nie widziałem na polskim rynku.
Paradoks: To pozwolę sobie tylko nadmienić, że dla co najmniej jednego czytelnika starej daty sięgnięcie przez Was po technikę fotokomiksu wzbudziło przypływ nostalgii za takimi realizacjami jak m.in. drugi epizod „W służbie galaktycznej” Janusza Stannego oraz „Kwapiszonem” Bohdana Butenki. To nawiązanie, jeśli nawet nieświadome, to jeszcze jeden walor tego epizodu. Jak z kolei wyglądały Twoje początki zainteresowania komiksowym medium? Pamiętasz, w jakich okolicznościach zetknąłeś się z jego przejawami?
Tomasz R. Borkowski: Moim pierwszym świadomym zetknięciem z komiksem prawdopodobnie był wydawany do dzisiaj „Spider-Man Magazyn”, który kupowali mi rodzice. Co prawda jest to pismo dla dzieci, ale o dziwo historie wcale nie odstawały poziomem od fabuł rozgrywających się na Ziemi-616 (tj. w głównym nurcie uniwersum Marvela). Swoją drogą, mam gdzieś w domu rodzinnym pierwsze kilkadziesiąt opublikowanych w Polsce numerów. Natomiast pomimo tego, że wychowywałem się we wczesnych latach dwutysięcznych, to pasję do medium komiksowego obudził we mnie wydawany przez TM-Semic kwartalnik „Mega Marvel”. Mając 13 lat, będąc zupełnie nieświadomym, jak zderzenie z dorosłym życiem oddali mnie od tego marzenia, zapragnąłem rysować jak Mark Texeira, rysownik Ghost Ridera z lat dziewięćdziesiątych (m.in. „Mega Marvel” nr 1/1994 i „The Punisher” nr 4/1993) oraz wydawać w przyszłości własne komiksy. Stąd zacząłem intensywnie pracować nad swoim warsztatem.
Paradoks: Czy pamiętasz swoje pierwsze próby tworzenia własnych komiksów (tudzież po prostu prac nawiązujących do komiksowej estetyki)?
Tomasz R. Borkowski: Tak! W podstawówce masę dni po szkole poświęcałem na rysowanie własnego komiksu superbohaterskiego, w pełni na papierze, ołówkiem i kredkami. O ile dobrze pamiętam, finalnie miałem 64 strony, mniej więcej grubszy zeszyt szkolny. Okładkę zrobiłem z papieru technicznego, wszystko połączyłem zszywkami. Pamiętam, że byłem z siebie bardzo dumny. Ten komiks też swoją drogą leży gdzieś w pudłach w domu rodzinnym. Kilka lat później poznałem na Facebooku grupkę chłopaków w moim wieku (ok. 15 lat), którzy tak jak ja chcieli robić komiksy o superherosach. Nasze ambicje nas jednak przewyższyły i żadna z trzech czy czterech serii, jakie rozpoczęliśmy, nie ujrzała drugiego epizodu. Chcieliśmy mieć własnych Avengers.
Paradoks: Czyli w temacie superbohaterskiej konwencji siedzisz już od dawna. A czy może mógłbyś wskazać komiksowych twórców, którzy wywarli na Tobie szczególne wrażenie, a także wpłynęli na rozwój Twojego warsztatu oraz ogólnie postrzeganie komiksowego medium?
Tomasz R. Borkowski: Dorastając, był to wspomniany wcześniej Mark Texeira oraz świętej pamięci Akira Toriyama, przez którego (ku niezadowoleniu Tommy’ego) mam nawyk rysowania nieco zbyt umięśnionych mężczyzn, niż jest to konieczne. Rysując Mola, czułem się jak ryba w wodzie, ale Ćma musiał być wielokrotnie odchudzany. Ogólnie jest to batalia, którą Tomek toczył już nieraz z poprzednimi rysownikami i raczej nie skończy się ona na mnie (śmiech). Z czasem coraz częściej zacząłem sięgać po komiksy dalekowschodnich autorów, jak Hirohiko Araki („Jojo's Bizarre Adventure”) czy Aka Akasaka („Miłość to wojna”). Zacząłem czerpać z wielu technik używanych w mangach. Komiksy wschodnioazjatyckie naturalnie zmieniły to, jak postrzegam całe medium, bo znacząco różnią się od komiksów amerykańskich czy europejskich, chociażby tym jak rozmieszcza się kadry, innym rodzajem humoru, innymi archetypami postaci, ale to temat rzeka. Gdybym miał wymienić polskich artystów, a właściwie artystki, które mnie inspirowały i motywowały do pracy nad swoim warsztatem, to jest to choćby Ilona Klik (tworząca pod nickiem Sekven) czy Karolina Margielewicz (autorka „Blanc Cartridge”). Za czasów, kiedy należałem do całkiem licznej społeczności polskich artystów cyfrowych na Facebooku, to właśnie one, dzieląc się swoimi pracami i swoim postępem, dawały mi porządną dawkę inspiracji, zarażały zajawką na komiksy w długim formacie i tym najkrótszym.
Paradoks: Wracając na moment do współtworzonego przez Ciebie epizodu „Ćmy”, czy (i ewentualnie jak bardzo) w całym procesie twórczym odegrała znaczenie improwizacja? Czy też był to już ściśle sprecyzowany pomysł na konstrukcje opowieści?
Tomasz R. Borkowski: Zarys fabuły powstał, zanim jeszcze Tommy się do mnie odezwał. Zawierał on dość ogólny pomysł na to, co ma się dziać na danej stronie, co mogą mówić bohaterowie, jaką scenarzysta przewiduje ilość kadrów i przede wszystkim, w jakim kierunku mniej więcej ma wszystko zmierzać. Natomiast nie był to gruby scenariusz opisujący każdy gest bohatera od początku historii do samego końca. Tomek podesłał zresztą najpierw zarys fabuły, a następnie właściwy scenariusz powstawał stopniowo, niejako na raty. George R.R. Martin twierdzi, że są dwa rodzaje pisarzy; architekci i ogrodnicy, Tommy zdecydowanie należy do tych drugich. Ma zalążek historii, który kiełkuje, rozrasta się w sposób, którego nie da się do końca przewidzieć, a na koniec przycina i organizuje pewne części według własnego upodobania. Naturalnie więc improwizacja była obecna w procesie tworzenia. Czasem odważniejsza, czasem bardziej zachowawcza, ale zawsze opierająca się (a może bardziej rozrastająca się) na szkielecie, który stanowił dla nas bazę. Jeśli chodzi o proces tworzenia pod względem graficznym, nie było tutaj dużo improwizacji, opracowaliśmy na wczesnym etapie stylistykę plansz. Moja wolność kreatywna polegała głównie na wymianie pomysłów z Tommym. Jeśli moja sugestia wydawała się ciekawa lub działała na korzyść płynności, dynamiki czy czytelności wydarzeń (inny rozstaw kadrów, inna poza, inna reakcja bohatera), to realizowaliśmy ją i trafiała na finalną stronę komiksu. Miewałem też umiarkowanie udane pomysły, które po realizacji musiały pójść do kosza, ale Tommy był zawsze otwarty na moje sugestie.
Paradoks: Skoro poruszyłeś już zagadnienie technik tworzenia rysunku, to zechciej, proszę, przybliżyć niuanse Twojego warsztatu twórczego. A przy okazji: jak się odnosisz do ewentualnych szans / zagrożeń w kontekście użytkowania w plastyce sztucznej inteligencji?
Tomasz R. Borkowski: Tworzę głównie techniką cyfrową, więc na tablecie graficznym, ale ostatnio coraz częściej pracuję ołówkiem czy farbami akrylowymi. Polubiłem też grafikę warsztatową. W ciągu ostatniego roku mocno przekonałem się do malarstwa. Co do AI – wolę o tym za dużo nie myśleć, uważam tę technologię za maszynkę do kradzieży, która tworzy potwora Frankensteina z grafik artystów, którzy nic z tego nie mają. AI jest realnym zagrożeniem dla artystów, którzy tworzą czysto komercyjnie i utrzymują się z tego. Dla pracodawców niewygodne jest to, że takiemu grafikowi trzeba godnie zapłacić, natomiast użycie AI jest stosunkowo tanie. Będziemy coraz częściej widzieć zeszyty, piórniki, okładki książek, ubrania z grafikami wygenerowanymi przez AI. Natomiast jeśli ktoś tworzy sztukę dla sztuki, bardziej z pasji niż w celach zarobkowych, to tutaj nie widzę sposobu, w jaki AI miałoby wyprzeć plastyków. Jedyna szansa, jaką w tej sytuacji widzę, to powrót wielu artystów do technik tradycyjnych, które zaczęły być mniej popularne, odkąd powszechne stały się tablety graficzne. Bardzo trudno podważyć autentyczność pracy, którą trzymasz w rękach i istnieje tylko jedna taka na całym świecie.
Paradoks: Po efektach widocznych w najnowszej odsłonie ,,Ćmy” można pokusić się o przypuszczenie, że aktywność twórcza w ramach komiksowego medium Cię ,,wciągnęła”. Czy masz w planach kolejne tego typu przedsięwzięcia? A może także projekty inne niż komiksowe?
Tomasz R. Borkowski: Zdecydowanie zostałem wciągnięty. Ostatnich kilka miesięcy upłynęło na intensywnej pracy (graficznej i fizycznej), więc teraz chciałbym trochę zwolnić i odpocząć od projektów rysunkowych. Jeśli chodzi o moje plany na przyszłość, to niedługo zaczynam trzeci rok studiów licencjackich, co oznacza, że zbliża się pisanie pracy dyplomowej. Chciałbym, żeby moja praca dyplomowa była komiksem, tym razem tworzonym w pełni w technice rysunku cyfrowego bądź tradycyjnego. Będzie to bardziej kameralny, osobisty projekt dotykający takich tematów jak eskapizm, nostalgia, zdrowie psychiczne, trudności dorosłego życia. A potem zobaczymy. Jestem otwarty na wszelkie projekty z dobrym scenariuszem, chętnie zrobiłbym w przyszłości jakieś fantasy.
Paradoks: Bardzo dziękujemy za rozmowę i wypatrujemy Twoich kolejnych projektów
Tomasz R. Borkowski – rysownik „Ćmy”, student Akademii WIT w Warszawie na Wydziale Grafiki. Z zawodu grafik komputerowy, po godzinach freelancer tworzący ilustracje. Poza komiksami interesuje się grami retro, estetyką vintage.
Galeria
comments powered by Disqus