Zawsze włącza mi się czerwona lampka alarmowa, kiedy słyszę, że dany film jest ‘kobiecą’ wersją filmu innego – w domyśle tzw. ‘męskiego kina’. Z jednej strony bowiem stwierdzenie takie może sugerować, że istnieje jakaś poważna potrzeba przerabiania, adaptowania filmów ‘wzorcowych’ dla potrzeb (?), oczekiwań (?) i innych, trudnych do zidentyfikowania kobiecych ‘parametrów’.