"Big Love" - recenzja
Dodane: 23-02-2012 16:34 ()
„Więc zabij ją i zabij mnie” - takie słowa śpiewała główna bohaterka, a ja pomyślałam, że mój chłopak siedzący obok wdroży te słowa w życie i mi coś zrobi. Bynajmniej nie z powodu nieszczęśliwej miłości, ale filmu „Big Love”.
W polskim kinie panują pewne trendy. Nadal wielką popularnością mogą się pochwalić komedie, które z roku na rok są coraz bardziej infantylne. Dużym powodzeniem cieszą się obecnie filmy o zbuntowanej młodzieży. Być może autorka chciała skorzystać z okazji i powtórzyć niebywały sukces „Sali samobójców” Jana Komasy czy też „Wszystko co kocham” Jacka Borcucha. Patrząc na liczbę sprzedanych biletów o porażce mówić nie można, jednak sama fabuła jej najnowszego obrazu jest klapą pisaną wielkimi literami.
Piękny tytuł, trochę kiczowaty, ale kojarzący się ze wspaniałą, romantyczną miłością. Jednak reżyserka zrobiła małego psikusa, bo historia nie jest tak kolorowa jak może sugerować jego nazwa. Debiut kinowy Barbary Białowąs miał być, jak sama mówiła, obaleniem mitu wielkiej miłości. No i jest. Szkoda tylko, że całość wykonana została w niezwykle „obciachowy” sposób. W tym przypadku przyczepić możemy się każdego trybiku, które łącząc się ze sobą powinny stworzyć dobre kino. Tutaj ani jeden z tych „trybików” nie jest ładny, a ich połączenie przyprawia o mdłości.
Zacznijmy może od scenariusza. Obraz Białowąs przedstawia prostą historię. Emilka, młoda, 16-letnia dziewczyna, poznaje o kilka lat starszego od niej Maćka. Szybko się od siebie uzależniają, głównie fizycznie. Ciężko tu mówić o jakimś głębszym uczuciu, gdyż autorka częściej pokazywała nam parę w łóżku niż jakąś rozmowę czy też czyny, które mogłyby świadczyć o tym, że to może być miłość. W „Big Love” zastosowano, jak się na wstępie wydawało, bardzo ciekawy trik. Otóż mamy pewne przesunięcia czasowe. Już od początku można się domyślić jaki może być koniec opowieści. Jeśli stosujemy taki chwyt czasowy, to znaczy, że mamy się skupić nie na odkryciu tajemnicy zakończenia, ale dlaczego tak się stało. Jednak ja nie otrzymałam odpowiedzi na kłębiące się w mojej głowie pytania. Sztuką jest utrzymać widza w napięciu, gdy na wstępie zdradzamy finał, dlatego uważam, że Białowąs nie poradziła sobie w tym aspekcie, gdyż poprowadziła to w sposób płytki i zwyczajnie nudny.
Film popada ze skrajności w skrajność. Na początku mamy sielankę w związku głównych bohaterów, a w drugiej części, gdy przenosimy się o 6 lat do przodu - istny koszmar. Dlaczego tak się zepsuło? Być może chodzi o upływ czasu, a może o coś innego. Nie wiadomo. Nic się tu nie klei. Przemiana charakterów dwójki młodych ludzi też jest bardzo widoczna. Główni bohaterowie zamieniają się rolami. Najpierw to Maciek jest tym, który rządzi w związku, potem Emilka staja się despotyczna, a jej chłopak trzęsie się jak osika na wietrze, gdy tylko ta podniesie głos. I tym razem nie mam pojęcia dlaczego.
Antoni Pawlicki w roli Maćka kompletnie mnie nie przekonał. Nie pasował mi do roli mięśniaka, ale to być może tylko moje odczucie. Aleksandra Hamkało podobała mi się nieco bardziej, mimo tego, że ze względu na swój dojrzały wygląd nie pasowała mi do roli nastoletniej dziewczyny. Ale to tylko szczegół. Jak na pierwszą, tak dużą rolę poradziła sobie całkiem nieźle. Zresztą przy takim scenariuszu nawet najwybitniejsi aktorzy mieliby nie mały problem. Robert Gonera jako psycholog współpracujący z więźniami jest dla mnie przysłowiowym piątym kołem u wozu. Jego postać nie jest do końca rozwinięta, nie komponuje się z całością. Przez ułamek sekundy mamy też Borysa Szyca. Z przykrością stwierdzam, że tylko przez ułamek, bo to jedna z niewielu scen, która mi się podobała.
Warstwa muzyczna to kolejny minus. Być może dlatego, że nie jestem wielką fanką Ady Szulc, której piosenek było najwięcej. Zresztą jej charakterystyczny głos zupełnie nie pasował mi do śpiewającej z playbacku Oli Hamkało. Wyglądało to niestety bardzo sztucznie.
Produkcja Barbary Białowąs odpadła w przedbiegach. Opowieść jest dla mnie zbyt naiwna. Gdybym miała znowu piętnaście lat może i bym w nią uwierzyła. Nie wątpię, że dużo młodych osób oczaruje się tym filmem. Jednak dla mnie obraz o nieszczęśliwej miłości z dużą dawką scen erotycznych (na dodatek słabych) to za mało jak na udany twór. Dlatego tym razem absolutnie nie polecam nikomu, zwłaszcza teraz, gdy na wielkim ekranie możemy zobaczyć mnóstwo wyśmienitych tytułów.
4/10
Tytuł: "Big Love"
Reżyseria: Barbara Białowąs
Scenariusz: Barbara Białowąs
Obsada:
- Aleksandra Hamkało
- Antoni Pawlicki
- Robert Gonera
- Dobromir Dymecki
- Małgorzata Pieczyńska
- Adam Ferency
- Magdalena Wójcik
- Borys Szyc
Muzyka: Mariusz Szypura
Zdjęcia: Bartosz Piotrowski
Montaż: Maciej Pawliński
Scenografia: Marcelina Początek-Kunikowska
Kostiumy: Katarzyna Lewińska, Marta Ostrowicz
Czas trwania: 100 minut
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus