„Zniknięcia” - recenzja
Dodane: 02-09-2025 21:44 ()
Zach Cregger, znany dotąd głównie z zaskakującego Barbarzyńcy, wraca z filmem, który miał umocnić jego status jednego z najciekawszych głosów współczesnego horroru. Zniknięcia opowiadają historię amerykańskiego miasteczka, w którym pewnej nocy o 2:17 znikają wszystkie dzieci z jednej klasy. Ten obraz – uchwycony przez kamery bezpieczeństwa – staje się punktem wyjścia dla filmu mozaikowego, balansującego między grozą a groteską, metaforą a czystą rozrywką. Cregger mierzy się z dziedzictwem Kinga, Lyncha i Zodiakiem Finchera, a zarazem mówi o społeczeństwie, które w obliczu tragedii szuka winnych wszędzie, tylko nie w sobie. To horror o wspólnocie rozpadającej się pod ciężarem strachu, przemocy i wzajemnych podejrzeń.
Zach Cregger zaczynał jako komik i współtwórca grupy The Whitest Kids U’ Know, ale prawdziwy przełom przyniósł mu pełnokrwisty horror „Barbarzyńca” – zaskakująco okrutny i jednocześnie dowcipny, oparty na nagłych zmianach perspektywy. To tam wypracował swój znak firmowy: łączenie grozy z czarnym humorem oraz wydobywanie koszmaru z najbardziej zwyczajnych przestrzeni (suburbia, piwnice, szkoły). „Zniknięcia” są jego testem, czy sukces nie był jednorazowy i czy Cregger dołączy do autorów „smart horroru” pokroju Peele’a czy Eggersa. Inspirowany strukturami mozaikowymi (w duchu „Magnolii”), ikonografią Kinga i precyzją Fincherowskiego śledztwa, Cregger zwiększa skalę: z komedianta staje się reżyserem, który traktuje horror jak narzędzie diagnozy społecznej. Jednocześnie zachowuje „refleks komika”: dowcip pojawia się rzadko, ale celnie rozbraja czujność tuż przed kolejnym ciosem.
O 2:17 w nocy, w sennym miasteczku Maybrook, siedemnaścioro dzieci jednocześnie opuszcza swoje domy i znika w ciemności. Obraz utrwalony przez domowe kamery bezpieczeństwa jest zarazem hipnotyczny i przerażający: maluchy wybiegają na ulice z rozłożonymi ramionami, jakby próbowały wzbić się w powietrze. To proste ujęcie staje się ikoną filmu – technologiczne straże (dzwonki z kamerą, ogrodzenia, drzwi na rygle) okazują się bezużyteczne wobec niewytłumaczalnego zjawiska. Cregger podsuwa pytanie o złudne poczucie bezpieczeństwa we współczesnej Ameryce, gdzie kontrola i monitoring są wszechobecne, a jednak tragedie szkolne powracają niczym mroczny rytuał. W tej pierwszej scenie wybrzmiewa siła reżysera: horror rodzi się z codzienności, a z pozornie banalnego obrazu wydobywa się coś archetypicznego – zbiorowy sen o locie, który przemienia się w koszmar bez powrotu. To początek spirali grozy i społecznej paranoi.
Cregger konstruuje „Zniknięcia” jako serię rozdziałów, z których każdy nosi imię bohatera i pokazuje wydarzenia z innej perspektywy. Ten zabieg daje efekt układanki – widz stopniowo odkrywa kolejne elementy tragedii, lecz pełen obraz nigdy nie staje się całkiem klarowny. Struktura przypomina „Magnolię” Paula Thomasa Andersona, gdzie mozaika ludzkich losów tworzy panoramę wspólnoty, a także „It” Stephena Kinga, gdzie dzieci i dorośli mierzą się z traumą w rozbitym rytmie czasu. Z jednej strony takie rozwiązanie pozwala aktorom zabłysnąć, a widzowi wejść w emocje różnych środowisk: rodziców, nauczycieli, policji, outsiderów. Z drugiej – rodzi ryzyko dystansu: część historii bywa mniej angażująca, przez co dynamika filmu faluje. Cregger gra tu na granicy suspensu i fragmentaryzacji – zmusza odbiorcę do aktywnego składania sensów, ale nie zawsze nagradza go pełną spójnością narracyjną.
W centrum opowieści stoją figury wyjęte jakby z amerykańskiego mitu i jednocześnie jego dekonstrukcji. Justine (Julia Garner) – nauczycielka, której niemal cała klasa zniknęła – staje się łatwym celem zbiorowej nienawiści. To współczesna „czarownica”, ofiara lęków i plotek, a zarazem kobieta zmagająca się z własną słabością (alkohol). Archer (Josh Brolin) – ojciec jednego z dzieci – ucieleśnia gniew wspólnoty i mechanizm kozła ofiarnego; jego desperacja czyni go zarazem tragicznym, jak i niebezpiecznym. Paul (Alden Ehrenreich) – policjant, były partner Justine – pokazuje bezsilność instytucji, które zamiast chronić, wikłają się w rutynę i kompromisy. Na drugim biegunie jest Alex (Cary Christopher), jedyny ocalały – dziecko milczące, kruche, a jednak kluczowe dla zrozumienia koszmaru. Obok nich pojawiają się outsiderzy, jak James (Austin Abrams), włóczęga i narkoman, który odsłania cienką granicę między winą a przetrwaniem. Każda z postaci nosi w sobie echo społecznej traumy.
„Zniknięcia” imponują wizualnym dopracowaniem. Operator Larkin Seiple unika horrorowej ciemności, w której nic nie widać – jego noc jest czytelna, pełna tekstur i kontrastów. Kamera często krąży wokół bohaterów, tworząc wrażenie, że zagrożenie nadciąga z każdej strony, a widz zostaje wciągnięty w klaustrofobiczną grę spojrzeń. Ruch aparatu przypomina zabawę w berka – pod stołem, przez korytarz, za róg – co potęguje dynamikę scen pogoni i ataków. Efekty specjalne są w większości praktyczne, dzięki czemu gore zyskuje fizyczną namacalność, kontrastując z bardziej groteskowymi momentami. Muzyka braci Holladay działa jak osobny bohater: od dziecięcych melodii po industrialne dźwięki, które eksplodują w najmniej oczekiwanym momencie. Szczególne wrażenie robi ironiczne wykorzystanie utworu George’a Harrisona „Beware of Darkness” – ballady, która nagle staje się mrocznym komentarzem do masowego zniknięcia. Film balansuje między realizmem a halucynacją, tworząc język grozy podszytej snem.
Cregger buduje grozę, sięgając po obrazy, które wykraczają poza ramy fikcji. Pusty klasowy stolik, wokół którego stoi prowizoryczny ołtarz pamięci, uderza w widza mocniej niż najkrwawsze sceny. Symboliczna wizja karabinu szturmowego unoszącego się nad miasteczkiem jest czytelna: Ameryka żyje w cieniu przemocy, a dzieci stają się jej pierwszymi ofiarami. Film dotyka lęków związanych z masowymi tragediami szkolnymi i społeczną bezradnością wobec broni – jednak robi to półgłosem, bardziej jako sugestia niż wyrazista diagnoza. Widz zostaje postawiony przed pytaniem: czy wspólnota szukająca winnych wśród nauczycieli, outsiderów czy „czarownic” nie ucieka od własnej odpowiedzialności? Zniknięcia stają się przez to metaforą społeczeństwa, które zamiast chronić najsłabszych, pogrąża się w paranoi i wzajemnym oskarżaniu. To horror o bezsilności systemu i o strachu, który sam generuje kolejne tragedie.
Podobnie jak w Barbarzyńcy, Cregger nie rezygnuje z czarnego humoru, choć w Zniknięciach jego obecność jest bardziej oszczędna i podstępna. Pojawia się wtedy, gdy widz najmniej się tego spodziewa – krótki żart, absurdalna reakcja bohatera, detal w tle. Śmiech działa tu jak fałszywe katharsis: rozbraja napięcie tylko po to, by kolejna scena uderzyła z podwójną siłą. Jednak balans nie zawsze jest udany – momentami groteska wywołuje konsternację, gdy zamiast wzmacniać grozę, rozbija jej rytm. Szczególnie kontrowersyjny jest finałowy motyw „witchy hag”, którego karykaturalna forma przywołuje lynchowską estetykę, ale niekoniecznie straszy. Humor pełni zatem funkcję pułapki narracyjnej: przypomina, że horror bywa śmieszny, dopóki nie odsłoni brutalnej prawdy. Cregger testuje cierpliwość widza, sprawdzając, jak daleko można przesunąć granicę między parodią a autentycznym lękiem – i czasem ryzykuje, że groza zmieni się w śmiech niezamierzony.
Zniknięcia potwierdzają, że Zach Cregger jest twórcą, który potrafi zbudować atmosferę grozy i zaangażować widza w precyzyjnie skonstruowany koszmar. Film imponuje inscenizacją, świetnym aktorstwem i mocą pojedynczych obrazów – od pustej klasy po monumentalny cień karabinu na niebie. Jednocześnie pozostawia poczucie niedosytu: społeczne wątki są zarysowane, lecz nie pogłębione, a balans między horrorem a groteską bywa chwiejny. To kino, które fascynuje i niepokoi, ale nie daje w pełni satysfakcjonującej diagnozy lęków, jakie próbuje przywołać. Cregger udowadnia, że ma talent do kreowania horroru, ale wciąż szuka języka, który pozwoli mu połączyć strach z poważnym komentarzem społecznym. Zniknięcia są więc filmem na zakręcie: imponującym formalnie, intrygującym narracyjnie, lecz jeszcze nie stanowiącym ostatecznej odpowiedzi na pytanie, czy autor Barbarzyńcy stanie się jednym z najważniejszych głosów współczesnego kina grozy.
Dziękujemy Cinema City za udostępnienie filmu do recenzji.
comments powered by Disqus