"Kobieta w czerni" - recenzja

Autor: Barbara Kuźma Redaktor: Motyl

Dodane: 06-03-2012 22:26 ()


Każda szanująca się wiedźma wie, że kluczem do sukcesu jest odpowiedni dobór składników wrzucanych do kociołka, w którym warzone są mikstury, eliksiry i trucizny. Tu żabie oko, tam królicza łapka, gdzieś jeszcze łeb nietoperza i… voila! Reżyser „Kobiety w czerni”, James Watkins (twórca młody i obiecujący, mający na swym koncie świetne „Eden Lake” oraz przyzwoite, choć nie wybitne „Zejście 2”), także skorzystał z iście demonicznego przepisu – swój najnowszy horror stworzył z motywów, chwytów, klisz i zwrotów fabularnych do złudzenia przypominających raz „Innych”, raz „Sierociniec”, kiedy indziej zaś „Martwą ciszę”, „Jeźdźca bez głowy”, „Gdy zapada zmrok” i wiele, wiele innych. Długo by wymieniać. Krótko rzecz ujmując – Ameryki nie odkrył. Warto jednak zastanowić się, czy ten ‘zlepkowy’ obraz, który porównać można jedynie z efektem finalnym prac doktora Frankensteina, ma w sobie choć cień świeżości i zasługuje na uwagę.

Kiedy młody notariusz, Artur Kipps (Harry… ekhm, znaczy się Daniel Radcliffe), przybywa do Crythin Gifford, by uporządkować dokumenty dotyczące rezydencji, która po śmierci jej dotychczasowej właścicielki ma zostać sprzedana, nie spodziewa się, że zostanie powitany niezwykle chłodno, ba!, wręcz niegościnnie. Mieszkańcy niewielkiej wsi, którą na spółkę z gęstą mgłą spowija również atmosfera tajemniczości i niesamowitości robią wszystko, aby uprzykrzyć mu jego zadanie i zmusić do powrotu do Londynu. Pomocną dłoń podaje mu jedynie Samuel Daily (w tej roli Ciaran Hinds), arystokrata, którego ciężko doświadczyło życie. Jednak także i on nie chce wyjawić Arturowi ani sekretu domu na Węgorzowych Moczarach, ani powodów, dla których przybysz jawi się lokalnej społeczności jako zły omen, a tym samym wróg publiczny numero uno. Kipps, pracując w mrocznej rezydencji, niezwykle szybko odkrywa, że dom ów bynajmniej nie należy do przytulnych, spokojnych i… niezamieszkałych. Festiwal z początku drobnych, później groźnie narastających odgłosów typu szuranie, trzeszczenie, szeleszczenie, skrobanie, trzaskanie etc. nieubłagalnie prowadzi go do wielkiego finału, podczas którego będzie musiał zmierzyć się z przeciwnikiem nie z tego świata i walczyć o to, co dla niego najcenniejsze.

Dość jasno z powyższego opisu wynika, że „Kobieta w czerni” opiera się na typowych dla swego gatunku fundamentach. Mamy w nim bowiem bohatera spoza środowiska (to człowiek obcy, inny, niewtajemniczony), który niczego nie świadom przybywa do nawiedzonego, przesiąkniętego złem, zawiścią i skrajnie negatywnymi emocjami domu. Do tego dochodzą asystent/przyjaciel/towarzysz bohatera, który odgrywa rolę ważną, ale drugoplanową, a przede wszystkim straszydło, które stuka, puka i (dosłownie!) żyć nie daje. Na taką jakże banalną i sztampową całość składają się na dokładkę zdjęcia utrzymane w surowej (musi być mroczno!), niemalże wyłącznie monochromatycznej kolorystyce. Chyba nikogo nie dziwi więc, że rezultatem tych wszystkich zabiegów jest film, którego po prostu nie da się nazwać świetnym czy znakomitym reprezentantem gatunku. Można jednak pokusić się o nazwanie go całkiem niezłym. Chwali się bowiem, że obliczony został na ‘teatr jednego aktora’ (szkoda tylko, że Radcliffe nie udźwignął co poniektórych scen tak, jak być może zrobiłby to starszy i bardziej doświadczony od niego aktor) i co prawda sięga po schematy, ale takie, które z całą pewnością przynależą bądź co bądź do kanonu grozy i horroru. Co ważne, „Kobietę…” charakteryzuje jakże ważny dla tegoż gatunku efekt napięcia, które wzrasta systematycznie, a podsycane jest przez coraz to mocniejsze emanacje zjawy oraz powolne, lecz konsekwentne odkrywanie mrocznych sekretów osady i jej (bardziej lub nieco mniej) żyjących mieszkańców.

Na seans „Kobiety w czerni” zdecydować powinni się zatem widzowie, który lubują się w historiach spod znaku grozy - w filmie tym znajdą bowiem zatrzęsienie znajomych motywów, całkiem porządne, klimatyczne ghost story oraz mroczne, gotyckie krajobrazy. Mniej zadowoleni mogą okazać się miłośnicy gore. Film stroni bowiem od obrazów brutalnej, realistycznej przemocy, sadystycznych tortur oraz rozlewu krwi na gigantyczną wręcz skalę. „Kobieta…” straszy w zupełnie innym, klasycznym stylu. Stylu, który zdecydowanie mocniej polubić mogą fani „Czerwonej róży” i „Nawiedzonego” niż „Piły”, „Hostela” lub „Oszukać przeznaczenie”.

 

Tytuł: "Kobieta w czerni"

Reżyseria: James Watkins

Scenariusz: Jane Goldman

Obsada:

  • Daniel Radcliffe
  • Janet McTeer
  • Mary Stockley
  • Lucy May Barker
  • Sidney Johnston
  • David Burke
  • Shaun Doole
  • Ciarán Hinds

Muzyka: Marco Beltrami

Zdjęcia: Tim Maurice-Jones

Montaż: Jon Harris

Kostiumy: Keith Madden

Czas trwania: 95 minut


comments powered by Disqus