Brian Azzarello „Hellblazer” tom 2 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 25-09-2019 21:07 ()


Od momentu swojego debiutu na kartach miesięcznika „The Saga of the Swamp Thing” znać było, że John Constantine to osobowość z gatunku odstręczających i zarazem fascynujących. Siłą rzeczy ów osobliwy dualizm raz za razem przejawiał się także w solowym miesięczniku poświęconym losom angielskiego znawcy praktyk magicznych. Do tego na różne sposoby i w zależności od autora, któremu dane było rozwijać przestrzeń przedstawioną serii „Hellblazer”.

Nie inaczej sprawy miały się w przypadku stażu przy tym tytule Briana Azzarello, scenarzysty bardzo dobrze polskim czytelnikom znanego (vide m.in. „Wonder Woman vol.4”, „Księżycówka”, „Luthor”). Co by o nim bowiem nie sądzić (wszak zdarzały mu się także grosze momenty – jak choćby przy okazji interpretacji przezeń postaci Rorschacha w ramach „Strażników-Początku”) z pewnością trudno odmówić mu twórczego temperamentu i ogólnej zadziorności. Do roli kreatora przypadków nie mniej „rozbuchanego” maga nadawał się zatem idealnie. Poprzedni zbiór, pomimo pewnych mankamentów drugiej („Dobre chęci”) i trzeciej („Piekło zamarznie”) z zawartych w nim opowieści, zdawał się potwierdzać to założenie, dzięki czemu jego potencjalny czytelnik otrzymywał zestaw fabuł ewidentnie rozpisanych z myślą o dojrzałym odbiorcy. Analogicznie rzecz się ma także w tomie drugim, konkludującym dokonania współautora „100 naboi” w kontekście życiorysu Johna Constantine’a. Konsekwentnie zatem snuje on swoją interpretację tej postaci adekwatną do jego sławy twórcy „mocnych” opowieści.

Znać to już w pierwszej z przybliżonych fabuł („Francuskie pieski i Anglicy”), obszernej retrospekcji osadzonej w czasach gdy John, miast wertowania starożytnych manuskryptów z formułami magicznymi, zdecydowanie więcej czasu poświęcał przyswajaniu znacznych ilości wysokoprocentowych trunków oraz nieźle rokującej karierze wokalnej w ramach sceny punkowej. Wówczas to napotkał on na swojej drodze majętnego zleceniodawcę, dla którego miał zdobyć - niekoniecznie sankcjonowanymi przez obowiązujące prawodawstwo metodami - zegar należący ponoć niegdyś do skądinąd znanego Grigorija Rasputina. Przy czym kwestia wysokości wynagrodzenia nie miała w tym przypadku znaczenia, jako że ów artefakt umożliwiał ponoć ogląd przyszłości. Druga z opowieści niniejszego tomu – „Highwater” – to ciąg dalszy „peregrynacji” tytułowego bohatera po amerykańskiej prowincji. Do tego na do bólu zgraną modłę, przerabianą m.in. przez Gartha Ennisa („Kaznodzieja”) i Jasona Aarona („Bękarty z Południa”), a opartą na stereotypowych wyobrażeniach osobników na ogół niefatygujących się poza rogatki amerykańskich metropolii. Stąd oczywiście także tym razem nie mogło zabraknąć wszędobylskich „nazistów” (bo wiadomo, że z takowych właśnie „rekrutują” się „starzy, niewykształceni i z małych ośrodków” – i to bez względu na to, czy mamy do czynienia ze stanem Kansas, czy też z Podkarpaciem…) i zaczytujących się w Biblii „fanatyków”. Sam zaś protagonista usiłuje zmierzyć się z okolicznościami, za których sprawą trafił on za kratki (zob. „Ciężki wyrok” w tomie pierwszym). Według zbliżonych schematów światopoglądowych „pchnięto” fabuły kolejnych opowieści (m.in. „Przepędzania demonów”), w których znać, że niegdysiejszy przewodnik nie w pełni zaznajomionego z sednem swego statusu ontologicznego Potwora z Bagien może pochwalić się biegłością nie tylko w czarnoksięstwie, ale też aż nazbyt wymyślnych igraszkach miłosnych. Do tego z udziałem osobnika wzorowanego na alter ego prawdopodobnie najbardziej popularnego współcześnie superbohatera.

Osobliwości jest tu zatem – ujmując rzecz kolokwialnie – w bród. I to dosłownie oraz w przenośni. Przy czym scenarzysta nie uniknął popadania w sygnalizowany wyżej schematyzm ocierający się momentami o pretensjonalność. Taki był jednak ówczesny – znowuż posłużmy się umownością – duch czasu, faworyzujący ogląd rzeczywistości z perspektywy samo mianowanej elity o w najlepszym razie lewicującym światopoglądzie. Pomijając jednak tę niedogodność, przyznać trzeba, że Azzarello „utkał” swoje fabuły z na tyle umiejętnie skomponowanych elementów, że nie brak im wartkości, a osobowość głównego bohatera zostaje w sposób istotny (acz osobliwy zarazem) wzbogacona. Interesująco jawią się także uczestniczki i uczestnicy dalszych planów, od których jest tu całkiem tłoczno.

Podobnie sprawy mają się w „obsadzie” autorów plastycznej strony tego przedsięwzięcia. Jest ich bowiem cały zespół; do tego podejmujący zróżnicowaną stylistykę. Toteż opowieść rozpoczynająca niniejszy zbiór to de facto swoisty hołd dla tzw. komiksów niezależnych przełomu lat 70. i 80. XX w., dystrybuowanych podczas punkowych spędów i na ogół w niewielkiej ilości kopii. Choć gwoli ścisłości odpowiedzialny za jego rozrysowanie Guy Davis („BBPO - Piekło na Ziemi”) dysponuje zdecydowanie lepszym warsztatem niż autorzy owych na ogół nieprzesadnie udanych improwizacji. Natomiast sprawnie operujący wyrazistymi kontrastami Marcelo Frusin („Loveless”) wykazuje stylistyczne podobieństwo do prac bodajże najlepiej kojarzonego z Azzarello rysownika, tj. współodpowiedzialnego za sukces „100 naboi” Eduardo Risso („Batman. Rozbite miasto i inne opowieści”). Mroczne tonacje uzupełniono często złamaną kolorystyką, co trafnie pogłębia wizję obstrukcji i degrengolady świata kreowanego.

Wraz z drugim tomem „dopięto” prezentację dokonań Azzarello w kontekście brytolskiego specjalisty od zjawisk pozazmysłowych. Dodajmy, że może nieścinających ewentualnego czytelnika z nóg, choć zawierających sprawnie ujęte momenty. Mankamentem stażu rzeczonego okazują się jednak nie tyle „skrzywienia” w duchu ideologii „nieubłaganego postępu” (tym bardziej że są one bardzo łatwe do deszyfracji) co raczej okoliczność, że polski czytelnik – pomijając udział Johna we wzmiankowanej „Sadzę o Potworze z Bagien” oraz serii „Sandman” – wciąż nie miał sposobności (o ile rzecz jasna nie korzysta z oryginalnych wydań poświęconej mu serii) poznać „właściwego” Johna Constantine’a, maga stąpającego po „krawędzi” świata nominalnie realnego i nadprzyrodzonego. Pech bowiem w tym, że pomijając opublikowany wczesnym latem 2008 r. album „Niebezpieczne nawyki” (wznowienie w nowej edycji już niebawem), na ten moment prezentowane są opowieści z okresu reorientowania „Hellblazera” ku zjawiskom zdecydowanie bardziej przyziemnym niż paranormalny standard, gdy rozpisywaniem tego tytułu zajmował się Jamie Delano (tj. jego pierwszych czterdzieści epizodów). Tymczasem ów „wczesny” Constantine miał w sobie jeszcze więcej osobowościowej ikry i przewrotności niż ten z kart opowieści powstałych z udziałem m.in. Gartha Ennisa i właśnie Briana Azzarello. Pytanie tylko, czy rodzimy czytelnik będzie miał okazje się o tym przekonać… Do tego we względnie niezbyt odległej perspektywie…

 

Tytuł: Brian Azzarello „Hellblazer” tom 2

  • Tytuł oryginału: „Brian Azzarello Présente Hellblazer Volume II”
  • Scenariusz: Brian Azzarello
  • Szkic: Guy Davis, Marcelo Frusin, Giuseppe Camuncoli, Rafale Grampả
  • Tusz: Cameron Stewart, Giuseppe Camuncoli
  • Kolory: Lee Loughridge, James Sinclair, Zylonol, Marcus Penna
  • Ilustracje okładek wydania zeszytowego: Tim Bradstreet
  • Ilustracja okładki wydania zbiorczego: Phil Hale
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Paulina Braiter
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej (w tej edycji): 23 września 2016 r. 
  • Data publikacji wersji polskiej: 17 lipca 2019 r. 
  • Oprawa: twarda
  • Format: 18 x 26,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 336
  • Cena: 99,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Hellblazer” nr 162-174 (lipiec 2001-czerwiec 2002).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus