"Loveless": "Huczny powrót do domu" - recenzja

Autor: Jakub Koisz Redaktor: Motyl

Dodane: 06-02-2011 20:43 ()


Western to nie tylko odważni bohaterowie o facjacie Clinta Eastwooda czy młodego Charlesa Bronsona. Twardziele o szlachetnych sercach, tacy jak postacie grane przez Johna Wayne’a, nie przeżyliby na Dzikim Zachodzie nawet dnia, zdaje się mówić Brian Azzarello w komiksie „Loveless”.

Wes Cutter, żołnierz Konfederacji w czasach wojny secesyjnej, po ucieczce z obozu jenieckiego wraca do swojego rodzinnego Blackwater. Na miejscu dowiaduje się, że żołnierze Unii zajęli jego ziemię. Okazja, jaką jest zostanie szeryfem, ma ułatwić mu bardzo osobistą wendetę, choć Cuttera czeka również niemniej ważna misja – odbudowanie dobrych relacji z nieustępliwą i zadziorną żoną Ruth.

Wspomniałem o pewnych modelach filmowych rewolwerowców, aby zarysować chyba najważniejszą cechę serii „Loveless”, która nabiera pełnego kształtu już w pierwszym tomie, „Hucznym powrocie do domu” – to nie jest western w ścisłym tego słowa znaczeniu.  Azzarello zapragnął stworzyć coś na wzór anty-westernu, który w kinematografii pojawił się na przełomie lat 70. i 80., choć klasyczne ujęcie tego gatunku jeszcze wtedy trzymało się mocno. Zgodnie z założeniami odświeżenia awanturniczego charakteru westernu, komiks ten jest brutalnym, mrocznym i bezpardonowym ukazaniem realiów świata na granicy przemian, a dla niektórych – świeżo po zagładzie. Zakończona wojna bynajmniej nie oczyściła atmosfery, gdyż echa wystrzałów i krzyków wracają w nocnych koszmarach, a ludzie stali się jeszcze bardziej cyniczni. Naturalistyczne sceny rozkładających się ciał, wokół których krążą sępy, oraz zepsute zęby podejrzanych typów budują obraz wszechobecnego pesymizmu. Widać to również dzięki postaciom – Cutter nie jest nieskazitelnym herosem, nie jest nawet brutalnym, lecz relatywnie sprawiedliwym Jonahem Hexem. Cutter to człowiek, który dawno przekroczył granicę pomiędzy dobrem a złem. Ale czymże jest dobro i zło, jeśli nie pustymi znaczeniowo słowami w tych czasach bratobójczego gniewu? Fabuła komiksu może i opiera się na kliszach oraz znanych miłośnikom westernu toposach, czyli powrocie do rodzinnych stron, zemście, budowaniu własnej legendy, lecz scenarzysta broni się dzięki konsekwencji w naprowadzaniu czytelnika na pewną oczywistość – ta historia nie może skończyć się dobrze. Czy jednak może?

Szkoda tylko, że akurat rysownik Marcelo Frusin wprowadza nas do tej opowieści. Lubię to, co artysta robi z dynamiką scen; patrzenie na strzelających rzezimieszków, chowających się nieustannie przed kulami, to czysta przyjemność. W scenach akcji czytelnik nie wymaga szczegółów – najważniejsze są ułożenia postaci oraz kadrowanie. Frusin wydaje się niestety nie rozumieć, co wyszło spod ręki Azzarello. Tak, ten świat jest apatyczny i bez szans na lepsze jutro; tak, wszystko jest utrzymane w szarej tonacji. Rysownik jednak przesadził z minimalizmem. Najbardziej brakowało bardziej szczegółowych twarzy, pełnych bruzd i zmęczenia.

„Loveless” to dobrze napisany anty-western. Nie zmieni naszego spojrzenia na Dziki Zachód, najprawdopodobniej nie zainspiruje też innych do tworzenia podobnych fabuł, jednak dawka wszechobecnego cynizmu jest tak duża, że ma się ochotę umyć ręce po odłożeniu komiksu. Bo tutaj wszystko jest brudne. Tylko czekać, aż w następnych tomach zobaczymy karnawał śmierci, który inni wolą nazywać tak po prostu – zemstą.

 

Tytuł: "Loveless": "Huczny powrót do domu"

  • Scenariusz: Brian Azzarello
  • Rysunki: Marcelo Frusin
  • Tłumaczenie: Robert Lipski
  • Wydawca: Mucha Comics
  • Data publikacji: 2008r.
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Wydanie: I
  • Stron: 128
  • Cena: 39 zł

Komentarze do starszych artykułów tymczasowo niedostępne...