„Saga o Potworze z Bagien” tom 2 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 12-10-2018 21:12 ()


Gdyby pewnego dnia zaistniała konieczność periodyzacji dotychczasowych dziejów superbohaterskiej konwencji na dwie zasadnicze epoki piszący te słowa z pełnym przekonaniem zgłosiłby propozycję na okres przed angażem Alana Moore’a do pracy przy miesięczniku „The Saga of the Swamp Thing” i po rozpoczęciu jego stażu w tym tytule. Nic bowiem nie uchybiając innym, świetnie „czującym” ten nurt komiksowych opowieści (by wspomnieć odpowiedzialnego za ów angaż Lena Weina) to właśnie Alan Moore przekonstruował charakterystyczne dlań schematy według standardów, które trwale odmieniły sposoby opowiadania historii z udziałem tzw. metaludzi. Nawet jeśli część z nich faktycznie była/jest roślinami…

Jak zapewne pamiętają czytelnicy pierwszego wydania zbiorczego „Sagi o Potworze z Bagien” po przeprowadzonym w ekspresowym tempie uporządkowaniu wątków odziedziczonych po poprzednich scenarzystach tej serii Alan Moore z przytupem i brawurą zaprezentował swoją wizję postaci zaistniałej przeszło dekadę wcześniej (tj. w latach 1971-1972) za sprawą talentów Lena Weina i Berniego Wrightsona. Opowieść pt. „Lekcja anatomii” („The Saga…” nr 21) nie pozostawiała złudzeń, z czym odbiorcy tej serii będą mieli do czynienia. Dalej zaś było już tylko… dziwniej…

Drugi opasły tom zbierający kolejne sygnowane nazwiskiem „Czarownika z Northampton epizody tegoż cyklu kontynuują ów trend. I to w jakim stylu! Twórczo przetworzone motywy horrorystyczne koegzystują z naonczas wziętą problematyką ekologiczną, a nade wszystko zwiastunami wydarzeń, które gruntownie przeobrazić miały całokształt uniwersum DC. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały bowiem, że nadciąga kryzys na niespotykaną wcześniej skalę. I rzeczywiście, bo ekspandująca antymateria anihilowała kolejne wszechświaty w ramach tzw. multiwersum, nieuchronnie zbliżając się do zamieszkiwanej m.in. przez bohatera tej serii Ziemi-1. Pytanie, czy herosi tego świata wpierani m.in. przez przybyłego z równoległego wymiaru Alexandra Luthora zdołają powstrzymać niszczycielskie zamierzenia Antymonitora, pozostaje jednak w nieco dalszym tle trosk Potwora z Bagien. Tak się sprawy ułożyły, że na jego drodze pojawia się irytujący, acz zarazem nadspodziewanie dobrze poinformowany osobnik paradujący w wygniecionym poza granice przyzwoitości prochowcu. Mowa tu rzecz jasna o Johnie Constantine, jednej z najważniejszych osobowości „strefy” Vertigo wyrosłej na superbohaterskim „podłożu”. To właśnie za jego sprawą główny protagonista cyklu odkrywa dotąd mu nieznane, drzemiące w nim możliwości, a zarazem dociera doń, że jest częścią większego – określmy to umownie – projektu. Równolegle pogłębia się relacja pomiędzy nim a urokliwą Abigail Cable, zdecydowanie wykraczająca poza standardy tradycyjnie pojmowanej estetyki. Kluczowym jednak wątkiem jest ujawnione przez Constantine’a zagrożenie, przy którym nawet wzmiankowany Kryzys na Nieskończonych Ziemiach jawi się niczym mniej istotne tło. Okazuje się bowiem, że liderzy okultystycznej sekty o genezie sięgającej zamierzchłej prehistorii noszą się z zamiarem wykorzystania zawirowań wywołanych przez Antymonitora do własnych celów. Jak zapewne nietrudno się domyślić nie w zamiarze uszczęśliwienia ludzkości…

Niniejszą propozycję wydawniczą wypadałoby podsumować stwierdzeniem pt. „im dalej, tym lepiej”. Co więcej, wspólny twór Alana Moore’a i wpierających go plastyków – przynajmniej w przekonaniu piszącego słowa – do chwili pierwodruku nic nie stracił na swej sile „rażenia”, a wszelkie zarzuty o jego domniemanej anachroniczności – czy to w kontekście wizualnym, czy też zastosowanych tu metod narracyjnych – nijak się mają do rzeczywistej wartości tego utworu. Brytyjski „import” bezpardonowo przemodelował schematy superbohaterskiej konwencji tak, aby ukierunkować powierzoną mu postać w obszary z jego perspektywy najbardziej interesujące. A że już wówczas zwykł on praktykować rytualną czarną magię, toteż także w tej opowieści nie sposób przegapić przejawianego przezeń zainteresowania sferą nadprzyrodzoną. Na tym „manewrze” zyskali zarówno dojrzalsi, bardziej wymagający czytelnicy, jak również wizerunki do tej pory raczej drugorzędnych postaci uniwersum DC w osobach demona Etrigana, Widmowego Przybysza, Deadmana oraz Spectre’a. W formule zaproponowanej przez Moore’a nikt ich wcześniej nie „portretował” i tym samym ewentualny odbiorca zyskał możliwość ujrzenia każdego z nich z odmiennej perspektywy niż przed angażem rzeczonego do „The Saga…”. Nade wszystko gwiazdą albumu (rzecz jasna obok tytułowego bohatera) jest wzmiankowany John Constantine, cynicznie usposobiony, niestroniący od czarnego humoru i potężnych dawek nikotyny znawca czarownictwa, który nieprzypadkowo kilka lat później (tj. w styczniu 1988 r.) doczekał się solowego tytułu.

Owa siła oddziaływania zebranych tu utworów zyskuje dodatkowego blasku za sprawą plastyków, którzy w prawie tym samym stopniu przyczynili się do uczynienia z tej serii przełomowego zjawiska co „Czarownik z Northampton”. Niemal całkowitym uznaniem czytelników zwykł był na ogół być obdarzany Stephen E. Bisette i faktycznie trudno mu cokolwiek odbierać z przysłowiowej sławy i chwały. Nakreślane przezeń formy, naznaczone licznymi deformacjami i odkształceniami, trawestacje monster znanych m.in. z anglosaskiego folkloru oraz fenomenów destabilizujących zdawało się nienaruszalne prawa natury, także nic nie straciły ze swej pierwotnej jakości. Z równą werwą rzeczony komponuje układ kadrów w ramach planszy, podsycając tym samym atmosferę niesamowitości wszechświata kreowanego. Jednakże bez uchybiania mu w czymkolwiek znać, że za staranną sublimację naszkicowanych przezeń form odpowiada trudny do podrobienia John Totleben, notabene równie sprawny nakładacz tuszu, co rysownik i kolorysta. Na tle tegoż duetu nieco mniej zjawiskowo wypadają prace Ricka Veitha i Sama Wocha, choć trzeba przyznać, że tylko ze względu na autentyczną wyjątkowość ich wcześniej omówionych kolegów po fachu. Także w ich dokonaniach znać zarówno wysoką jakość warsztatową, jak i dobre wyczucie gatunkowych prawideł horroru. Ponadto okoliczność uczestniczenia w tym przedsięwzięciu jednego z najzdolniejszych przedstawicieli tzw. szkoły filipińskiej, tj. Alfredo Alcala, również wypada ocenić tylko i wyłącznie w superlatywach.

Podsumowując: uczta dla oka i umysłu, ścisła „czołówka” w tegorocznej ofercie naszych wydawców. Alan Moore dał popis swego kunsztu i pełnej kontroli nad materią opowieści w iście mistrzowskim stylu i nie ma w tym stwierdzeniu choćby grama przesady. Zarówno pozornie samodzielne, zamknięte fabuły, jak i te rozpisane na więcej niż jeden epizod składają się na spójną, konsekwentną wizję, która ma pełny potencjał, by nadal urzekać kolejne pokolenia wielbicieli komiksowego medium.

 

Tytuł: „Saga o Potworze z Bagien” tom 2

  • Tytuł oryginału: „Saga of the Swamp Thing Book One, Saga of the Swamp Thing Book Three and Four”
  • Scenariusz: Alan Moore                                                      
  • Rysunki: Stephen E. Bisette, Rick Veith, Stan Woch
  • Tusz: John Totleben, Ron Randal, Alfredo Alcala, Tom Mandrake
  • Kolory: Tatiana Wood 
  • Przedmowy: Stephen E Bisette, Charles Shaar Murray, Neil Gaiman
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Jacek Drewnowski
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska 
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 2 października 2012 i 16 lipca 2013
  • Data publikacji wersji polskiej: 19 września 2018 
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17,5 x 26.5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 432
  • Cena: 119, 99 zł 

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „The Saga of the Swamp Thing” nr  35 – 50 (kwiecień 1985-lipiec 1986).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus