„Poczuliśmy się trochę jak ludzie odkrywający zaginione światy” - wywiad z Marcinem Osuchem i Konradem Wągrowskim

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 11-07-2022 22:40 ()


Marcin Osuch i Konrad Wągrowski to dla czytelników komiksowego działu magazynu „Esensja” (i ogólnie fanów komiksowego medium) nazwiska dobrze znane. Od lat bowiem współtworzą oni chwilę temu wspomnianą inicjatywę, a liczbę rozpisanych przez nich tekstów liczyć można w setkach. Jak się przy okazji Międzynarodowych Targów Książki w Warszawie A.D. 2022 okazało, część spośród tych refleksji doczekała się swojej książkowej edycji. Do tego opublikowanej w cenionej serii Wydawnictwa Kurc znanej jako Komiksoteka. Tym bardziej cieszy, że obaj Panowie okazali się na tyle uprzejmi, iż zechcieli odpowiedzieć na kilka naszych pytań. 

Paradoks: Panowie, o co chodzi z tym całym PRL-em? Bogu dzięki względnie dawno już przeminął, a jednak wybrane „składniki” tamtych czasów urastają obecnie do rangi fetyszy… Tak się sprawy mają także w przypadku opublikowanych wówczas komiksów, o czym świadczy, choćby ogromne zainteresowanie zbiorczym wydaniem „Kapitana Klossa” tudzież reedycjami „Żbików”. Czy aby jedynie to nostalgia robi swoje, czy też faktycznie mieliśmy do czynienia z produkcjami tak dobrymi, że aż niezapomnianymi?

Konrad Wągrowski: To zupełnie normalne, że ludzie idealizują swoje dzieciństwo, czy młodość i po latach chętnie wracają do dawnych wspomnień. Ten mechanizm działa praktycznie wszędzie, a sam poziom artystyczny dzieł, do których pragniemy wracać, nie ma tu większego znaczenia. Byliśmy młodzi, całe życie było przed nami, świat należał do nas, więc i to, co wówczas czytaliśmy, musi się dobrze kojarzyć. A poza tym tak naprawdę nie mieliśmy wyboru – brało się komiksy takie, jakie były wówczas dostępne, bo po prostu innych nie było. I dziś oczywiście powiem, że te Żbiki i Klossy jakoś bardzo poziomem nie rzucają na kolana, można wiele im zarzucić (więcej do warstwy scenariuszowej niż graficznej), ale wtedy to były nasze Marvele, DC, nasi superbohaterowie.

Marcin Osuch: Tutaj zupełnie nie chodzi o PRL, ten skrót jest tylko po to, aby doprecyzować, wskazać za pomocą trzech liter przedział czasu, o którym mówimy. A chodzi o nasze dzieciństwo, wczesną młodość, czas, kiedy kształtowały się nasze gusta. Czas, kiedy w telewizji lecieli „Czterej pancerni”, „Kosmos 1999”, „Muppet Show”, „Biały delfin Um” czy „Był sobie człowiek”. To było doświadczenie pokoleniowe.

Nie wiem, czy jestem w stanie wytłumaczyć młodszemu pokoleniu, jak to jest biegać od kiosku do kiosku za kolejnym odcinkiem „Podziemnego frontu”, numerem „Relaxu” czy Świata Młodych. I ten zdobyty, bo przecież słowo „kupiony” zupełnie tutaj nie pasuje, ten zdobyty komiks „zaczytywaliśmy” do zdarcia. Ile razy czytało się odcinek „Kajka i Kokosza” z sobotniego „Świata Młodych”, przed ukazaniem się kolejnego, we wtorek? Kilka, kilkanaście razy. Takie to były czasy i trochę o tych czasach opowiadamy.

Paradoks: Pytanie powiązane z poprzednim, bo biorąc pod uwagę wciąż utrzymującą się znaczną podaż współcześnie powstających tytułów (tudzież cenionej klasyki zarówno o amerykańskiej, jak i europejskiej proweniencji), co przyczynia się ku temu, że warto wspominać o komiksowych przedsięwzięciach wydawnictwa Sport i Turystyka, przynajmniej w niektórych przypadkach wykazujących znamiona nieporadności wykonania oraz brak pełnego rozpoznania prawideł komiksowego medium?

Konrad Wągrowski: Warto wspomnieć, bo dla wielu osób w wieku, powiedzmy 45+ jest to ważny element ich dzieciństwa i młodości, który chętnie sobie przypomną i na który mogą spojrzeć z dystansem, ale też warto o tym pisać, bo do tej pory w Polsce artykuły o tych komiksach praktycznie się nie pojawiały. Można je pewnie policzyć na palcach jednej ręki. A przecież jest to jakiś tam fragment polskiej kultury, o którym warto pamiętać.

Marcin Osuch: Zgadzam się z Konradem. Uśredniając, w większości to nie były dobre produkcje. Albo leżał scenariusz, albo dialogi były niedobre, albo coś nie tak było z rysunkiem. To ostatnie zresztą chyba najrzadziej. Po pierwszych, nie do końca udanych próbach wciągnięcia do komiksowej roboty uznanych ilustratorów, zaczęto szukać ludzi, którzy rozumieli, czym jest komiks, albo byli otwarci na nauczenie się sztuki komiksu. We wspomnieniach twórców z tamtej epoki bardzo często pojawia się informacja, że jakiś dostęp do zachodnich produkcji w tym PRL-u był. Nie będzie dużym odkryciem, że jest zależność między tym, co było kiedyś, a tym, co jest teraz. Każdy twórca komiksowy na czymś się wychował. Ci młodsi na zeszytach TM-Semic, „Komiksie-Fantastyce”, starsi na „kolorowych zeszytach”. Zresztą, dzisiejsze dzieciaki zaczytują się nadal „Kajkiem i Kokoszem”, a te komiksy przecież nie powstały w próżni.

Chciałbym, aby po naszą książkę sięgnęli młodsi odbiorcy, ci, którzy chcieliby się dowiedzieć czegoś o tym, jak wyglądał polski komiks 30-40 lat temu, ale będąc realistą, myślę, że głównymi odbiorcami będą wspomniani przez Konrada dojrzali czterdziestolatkowie.

Paradoks: Jak to jest, że w „epoce”, w której wolny czas liczony jest na góry bitcoinów, miłym Panom miast rozpoznawać kolejne produkcje na tzw. platformach streamingowych tudzież wypełniać wnioski o unijne dotacje, chce się poświęcać wydarte z natłoku spraw codziennych chwile właśnie na pisemne refleksje o komiksach z czasów w mniemaniu wielu słusznie minionych? Cóż za imperatyw gna Was w tym celu ku klawiaturom?

Konrad Wągrowski: Dziś już mogę powiedzieć, że jeśli ktoś chce o tym czytać (a tak wygląda z naszych obserwacji), to warto o tym pisać. A poza tym poczuliśmy się trochę jak ludzie odkrywający zaginione światy, prowadzący badanie niemalże archeologiczne, przywracający zapomniane dzieła do powszechnej świadomości. A to już nie jest tylko pisanie, to można potraktować jako przygodę.

Marcin Osuch: Po dwudziestu dwóch latach (mniej lub bardziej intensywnych) dzielenia swojego czasu między sprawy rodzinne, zawodowe i esensyjne (Esensja.pl), chyba nabyliśmy umiejętności wydzielania czasu na takie fanaberie jak pisanie książki. A skoro od kilkunastu lat pisaliśmy hobbistycznie na łamach naszego internetowego magazynu, to nic dziwnego, że w pewnym momencie zapragnęliśmy stworzyć coś bardziej namacalnego. Być może jest to jakaś forma realizacji teorii Maslowa, według której człowiek po zaspokojeniu najbardziej podstawowych potrzeb dąży do tych mniej materialnych, a na samej górze jest potrzeba samorealizacji. I chyba w naszym wypadku formą tej samorealizacji jest właśnie książka. A co do samego pomysłu, to nie będę ukrywał, że poszliśmy śladami naszego redakcyjnego kolegi, Sebastiana Chosińskiego, który najpierw opisał wszystkie zeszyty z serii „Kapitan Żbik”, a następnie zebrał to razem i tak powstała książka „Teczka personalna. O komiksie Kapitan Żbik”.

Inna sprawa, że uznaliśmy, iż nie będziemy skakać od razu na głęboką wodę i zjemy tego słonia po kawałku. Te kawałki to były poszczególne serie, które dzieliliśmy na jeszcze mniejsze kawałki, czyli pojedyncze zeszyty.

Paradoks: Jeszcze jedno pytanie z gatunku sztampowych, ale nie wypada go nie zadać. Stąd wskażcie, proszę, te tytuły z okresu PRL-u, które okazały się dla Was w sposób szczególny znaczące. Nie tylko w wymiarze warsztatowej jakości, ale też z racji nieprzekładalnego na racjonalną argumentację sentymentu.

Konrad Wągrowski: Jeśli chodzi o komiksy, o których piszemy w naszej książce, to z pewnością muszę wymienić cykl „Podziemny front”. Chociaż już w dzieciństwie byłem świadomy jego propagandowej roli, choć chyba już wówczas wiedziałem, że z prawdą historyczną w wielu miejscach się rozmija, to jednak wówczas taki był głód sensacyjno-przygodowych opowieści, że przyjmowało się takie z radością, nawet gdy dotyczyły wielkich przewag Armii Ludowej. A muszę przyznać, że scenariusze, abstrahując już od propagandowego wydźwięku, były całkiem niezłe. No i ten von Kniprode w roli głównego szwarccharakteru!

Jeśli zaś wychodzimy poza zakres „Kolorowych zeszytów” i w ogóle mówimy o komiksach PRL-u, to zakres jest oczywiście dużo szerszy. I tu nie będę oryginalny: „Tytusy”, „Kajki i Kokosze”, „Kleksy”, komiksy Tadeusza Baranowskiego, periodyk „Relax”, później „Funky Koval”… Do wielu z nich wracam nadal z przyjemnością.

Marcin Osuch: To pytanie jest mocno nie fair. Jak już jakiś komiks przychodzi mi do głowy, to za chwilę pojawia się myśl „no tak, ale tamten przecież też jest dla mnie ważny”, ale spróbujmy. Mam olbrzymi sentyment do komiksów Szarloty Pawel, z jednej strony naiwnych, dziecięcych, ale przecież przeuroczych.

W moim odczuciu, po latach warsztatowo najlepiej broni się Baranowski. Dla mnie jest ewenementem na skalę światową, czegoś takiego nigdzie nie ma. Na swój sposób cieszę się, że ten autor nie zrobił wielkiej kariery tam w Belgii, bo dzięki temu dał nam unikalne doświadczenie nieosiągalne dla czytelników z innych krajów. Dzięki niemu mamy coś swojego.

A wracając do „kolorowych zeszytów” Sportu i Turystyki, to w głowie najbardziej pozostał mi „Pilot śmigłowca” oraz „Były w lesie raz igrzyska”.

Paradoks: Panowie, co dalej? Bo nie ma takiej opcji, abym uwierzył, że na jednej książce poprzestaniecie. Abstrahując, rzecz jasna, od Waszej dalszej aktywności przy okazji współtworzenia komiksowego działu „Esensji”.

Marcin Osuch: Czujemy się jak po biegu maratońskim, który trwał dwa lata. Musimy chwilę odpocząć, ale spodobało nam się to pisanie i cieszy dobry odbiór książki wśród czytelników. To daje energię do dalszej aktywności. Tak, mamy jakieś nowe pomysły, ale chyba jeszcze za wcześnie je zdradzać. Powiem tylko, że zostaniemy nadal w późnym PRL-u, ale chcielibyśmy też uchylić drzwi do nowszych czasów.

Paradoks: Brzmi enigmatycznie, acz bardzo intrygująco i zarazem obiecująco. Powodzenia zatem i dzięki za rozmowę.


comments powered by Disqus