„Punisher MAX” tom 9 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 26-11-2020 22:43 ()


Po tzw. jeździe bez trzymanki zafundowanej fanom swoistej krucjaty „Franciszka Zameckiego” przez skądinąd znanego (m.in. z „Kaznodziei” i „Chłopaków”) Gartha Ennisa osiągnięcie porównywalnej jakości fabularnej wydawać się mogło nieosiągalne. Na podstawie poprzedniego zbioru rozpisanego przez również wielce aktywnego Jasona Aarona („Thanos powstaje”, „Star Wars Komiks”) okazało się, że owa opcja jest jednak możliwa.

Posługując się sprawdzonymi schematami i osobowościami (na „pokładzie” sygnowanej przezeń opowieści odnalazły się takie „sławy i chwały” jak Kingpin i Bullseye) dał on popis fabularnej bezkompromisowości nie gorszej niż przy okazji serii „Skalp” i „Bękarty z Południa. Stąd granicząca z miłosną atencją obsesja Bullseye’a okazała się jednym z najbardziej udanych występów w dotychczasowej popkulturowej „karierze” oszalałego „cyngla” Kingpina. Tymczasem kto miał sposobność zapoznać się z dokonaniami takich autorów jak Roger McKenzie, Frank Miller, Kevin Smith i Brian Michael Bendis w kontekście tej właśnie postaci ten doskonale zdaje sobie sprawę, jak niełatwym wyczynem było odnalezienie świeżej i oryginalnej formuły dla tej pokręconej osobowości. Aaron poradził sobie z tym wyzwaniem wręcz po ułańsku i mniemać można było, że także w kontynuacji jego pracy nad niniejszą serią sprawy będą miały się analogicznie.  

Jak się jednak prędko podczas lektury okazuje akcenty – nazwijmy to umownie – personalne uległy istotnemu przesunięciu, a przy okazji uzupełnieniu o niewystępujące w poprzednim zbiorze. Nie oznacza to jednak obniżenia jakości interpretacji Aarona; ta bowiem stanowi naturalne rozwinięcie zdarzeń wcześniej zaistniałych. Tym bardziej że nadrzędny cel „Zameckiego” w osobie Wilsona Fiska również dysponuje niewartymi bagatelizowania argumentami… W tym celu Aaron sięgnął po zasoby znane z „głównonurtowych” (tj. rozgrywających się w realiach Ziemi-616) historii z udziałem Punishera, wzbogacając całość o motywy znane także z przypadków Matta „Daredevila” Murdocka. Taktyka to zresztą nie nowa, bo jak nie od dziś wiadomo odbiorcom narracji z udziałem obu protagonistów ich ścieżki nie raz i nie trzy się krzyżowały (vide m.in. „Daredevil Franka Millera” t.3). I jak to już wcześniej bywało, także w interpretacji scenarzysty serii „Thor Gromowładny” okazała się ona przedsięwzięciem udanym. Tak jak wyżej zasygnalizowano mamy tu do czynienia z tzw. mocną i bezkompromisową wizją, w której trup ścieli się na gęsto, a Frank niczym niepowstrzymany buldożer brnie ubabrany we krwi swoich wrogów do wyznaczonego celu. Niby tak wiele już razy była okazja, by przyjrzeć się tego typu poczynaniom rzeczonego; a jednak (nie popadając przy tym w nadmierną perwersję) miło raz jeszcze przyswoić sobie tego typu widoki. Zwłaszcza że wizja odpowiadającego za nią scenarzysty została przemyślanie skomponowana, a przy tym (przynajmniej jeśli chodzi o piszącego te słowa) bardzo trudno się od niej oderwać.

Podobnie jak przy poprzedniej okazji także tym razem pole do plastycznego popisu otrzymał dobrze „otrzaskany” w perypetiach Castle’a Steve Dillon. Opierający stylistykę swoich prac na precyzyjnie prowadzonej kresce doskonale poradził sobie z choreografią scen konfrontacyjnych, choć nie zgorzej wypadły też sekwencje z udziałem tzw. gadających głów. Tych ostatnich jest tu zresztą nie mało; do tego zarówno w głównym nurcie tej opowieści jak i licznych retrospekcjach przybliżających „mechanikę” przeobrażenia Franka w zmorę zorganizowanej przestępczości. Uzupełnieniem wyczynów Dillona są rysunki w wykonaniu Rolanda Boschi (finalne „Gwiazdkowe wydanie specjalne”), momentami sprawiające wrażenie nakreślanych nie w pełni wyrobioną kreską, acz nadrabiającą zadziornością. A przyznać trzeba, że w tej akurat opowieści owa drapieżność jest jak najbardziej wskazana i do zawartego w niej biegu wypadków adekwatna.

Tytułem podsumowania wypada powtórzyć konstatacje dotyczące poprzedniego zbioru. Jason Aaron zdołał bowiem dotrzymać kroku swemu docenionemu poprzednikowi  i zaproponował zabójczo udaną, alternatywną względem głównego nurtu Domu Pomysłów wizje losów rozgrywki między Człowiekiem Armatą a Kingpinem. Oby jak najwięcej tak udanych komiksowych przedsięwzięć. 

 

Tytuł: „Punisher MAX” tom 9

  • Tytuł oryginału: „Punisher MAX (2010) # 12-22
  • Scenariusz: Jason Aaron
  • Szkic i tusz: Steve Dillon, Roland Boschi
  • Kolory: Matt Hollingsworth, Daniel Brown
  • Ilustracje na okładkach: Dave Johnson
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Marek Starosta
  • Konsultacja merytoryczna: Kamil Śmiałkowski 
  • Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska 
  • Data publikacji wersji oryginalnej (w edycji tzw. omnibusa): 14 czerwca 2014 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 7 października 2020 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17,5 x 26,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 292
  • Cena: 89,99 zł 

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w serii „Punisher MAX vol.2” nr 12-22 (czerwiec 2011-kwiecień 2012) oraz wydaniu specjalnym „Punisher MAX X-Mas Special” (luty 2009).

 Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus