„Daredevil. Nieustraszony!” tom 1 - recenzja

Autor: Jakub Syty Redaktor: Motyl

Dodane: 27-11-2017 08:46 ()


Niewidomy heros z Nowego Jorku i doświadczony scenarzysta z Cleveland. Ta współpraca musiała się udać. I udała się. „Daredevil. Nieustraszony!” do scenariuszy Briana Michaela Bendisa trafia na polski rynek owiany renomą, którą bez problemu potwierdza. Obok takich tytułów jak „Gotham Central” (DC Comics) czy „Punisher MAX” i „Alias” (Marvel), to pozycja obowiązkowa dla fanów nieco poważniejszych fabuł osadzonych w świecie zamieszkanym przez superbohaterów.

Opasły tom z cyfrą 1 na grzbiecie można podzielić na trzy części, biorąc za kryterium zróżnicowanie tematyczne. O ile ta pierwsza jest w zasadzie oderwana od całości, to znaczy wyrwana z kontekstu ciągłości fabularnej, o tyle dwie pozostałe mają miejsce w chronologicznym porządku, wyznaczając nie tylko rytm, lecz również definiując główne motywy, jakie odnajdziemy w dalszym ciągu tej serii.

Na samym początku otrzymujemy dość oniryczną historię zamkniętą w czterech rozdziałach, w której dziennikarz śledczy „Daily Bugle” próbuje ustalić, co takiego zobaczył mały chłopiec o imieniu Timmy, że skoczyło się to dla niego chorobą i koniecznością leczenia. Z jednej strony uwagę zwraca tu uwagę warstwa graficzna, bo plansze skomponowane zostały w sposób mający oddać stan umysłu chłopca. David Mack operuje plamą w sposób mocno ekspresyjny, malarski, często pomijając linię konturu, nie bojąc się eksperymentów takich jak kolaże. Pozorny chaos na planszach jest zamierzony, wystarczy tylko dłużej im się przyjrzeć. Z drugiej strony mamy tu do czynienia z ekspozycją etosu zawodu dziennikarza, na przykładzie doświadczonego Bena Uricha, zajmującego się tematem, który kompletnie nie interesuje redaktora naczelnego. Zapytacie, gdzie tu miejsce dla superbohatera, i odpowiedź na to pytanie wcale nie jest jednoznaczna. Daredevil jest powiązany z cala sprawa o tyle, że ustalenie przebiegu jego pojedynku z Żabioskoczkiem (sic!), ojcem Timmy'ego, stanowi rozwiązanie do zagadki, jaką próbuje rozwikłać dociekliwy redaktor.

Trzon liczącego, bagatela, 480 stron tomu stanowi mroczna gangsterska historia opowiadająca pokrótce o tym, jak pewien młody rozżalony mafiozo Samuel Silke postanawia wyłączyć z gry samego Kingpina. I poprzez „wyłączenie z gry” mam na myśli zabójstwo podobne do tego, jakie spiskowcy zgotowali Juliuszowi Cezarowi podczas idów marcowych. Brutusem okazuje się syn Wilsona Fiska, Richard, przyjaciel Samuela z dzieciństwa. Rasowa kryminalna historia, rozgrywająca się w półmroku melin i mordowni trzyma cały czas w napięciu. Wiadomo, nie powinno się zadzierać z Kingpinem, ale okazuje się, że tym bardziej nie należy wchodzić w drogę jego żonie, Vanessie. Natomiast szalenie ważną kartą w tek rozgrywce jest fakt, że Kingpin zna tożsamość swojego największego przeciwnika – Daredevila, co będzie mieć kolosalne znaczenie dla dalszych losów Diabła z Hell's Kitchen...

W ostatniej części tomu możemy wreszcie zobaczyć w akcji Matta Murdocka, który podejmuje się reprezentowania przed sądem człowieka, który przez wiele lat przebierał się za samotnego mściciela i na własną rękę bronił prawa na ulicach Nowego Jorku. Rzeczonym jest Hector Ayala przybierający pseudonim Biały Tygrys. Z przyczyn oczywistych nie mogę powiedzieć, dlaczego ta sprawa jest tak ważna dla Matta jako Daredevila, natomiast stawka jest o wiele większa, niż można sądzić na pierwszy rzut oka. Z kolei pojedynki na argumenty, mające miejsce przed obliczem sędziego i ławy przysięgłych, czyta się nie gorzej niż uliczne pojedynki. Zresztą tutaj warto zaznaczyć, że w zasadzie w całym komiksie samego Daredevila jest bardzo mało, wręcz można byłoby pokusić się o zakwestionowanie tytułu serii, pod jakim okazują się omawiane historie. Jest to jednak argument przemawiający za Brianem Bendisem, który zamiast serwować czytelnikom głupawe pojedynki Daredevila ze Szczudlakiem lub Matadorem (odsyłam do Essentiala wydanego przez Mandragorę), serwuje pierwszej próby kryminał.

W wybranej przez scenarzystę stylistyce jak ryba w wodzie czuje się Alex Maleev. Po pierwsze operuje realistyczną kreską, momentami dążącą do fotorealizmu, co może trochę bardziej widać w tłach, lecz najbardziej również w mimice i gestykulacji postaci. Czytając komiks, ma się wrażenie obcowania z kroniką kryminalną. Istotna rola w budowaniu odpowiedniego klimatu pełni tu kolorystyka, utrzymana w dość mrocznych tonacjach. W dodatku można odnieść wrażenie, że plansze zostały celowo przybrudzone. Nie sposób nie wspomnieć też o okładkach, wszystkich bez wyjątku, świetnie skomponowanych, wyrazistych i wprowadzających w klimat poszczególnych odcinków.

Jako że wyprodukowany przez Netflix serial spowodował wzrost zainteresowania niewidomym obrońcą Hell's Kitchen, wspomnieć warto, że omawiany komiks trafia w podobne nuty. Krótko mówiąc, fanów produkcji telewizyjnej powinien zdecydowanie zadowolić. Niewykluczone zresztą, że właśnie na tej serii najmocniej bazowali scenarzyści i producenci serialu. Podobnie rzecz się miała w przypadku innego komiksu Briana M. Bendisa – „Alias”, którego bohaterką jest Jessica Jones. Jest to po prostu scenarzysta, którego fabuły świetnie nadają się do przenoszenia na mały i duży ekran.

„Daredevil” Bendisa i Maleeva był w Polsce komiksem oczekiwanym. I słusznie. To, co nie udało się efemerycznemu wydawnictwu Sideca, zrealizował Egmont, serwując w solidnej dawca doskonałą lekturę dla czytelnika mającego ochotę wejść w nieco mroczniejszy świat superbohaterów, ale niekoniecznie chcącego oglądać na planszach kolorowe trykoty. Warto znać.

 

Tytuł: „Daredevil. Nieustraszony!” tom 1

  • Scenariusz: Brian Michael Bendis
  • Rysunki: David Mack, Alex Maleev, Manuel Gutierrez, Terry Dodson i Rachel Dodson
  • Przekład: Marceli Szpak
  • Wydawnictwo: Egmont
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kreda
  • Druk: kolor
  • Objętość: 480 stron
  • Format: 170x260
  • ISBN: 978-83-281-2747-0
  • Cena: 119,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

 

 

Galeria


comments powered by Disqus