„Daredevil Marka Waida” tom 1 - recenzja
Dodane: 19-07-2022 21:22 ()
Przez niemal cały okres funkcjonowania miesięcznika „Daredevil vol.2” przodująca nastrojowość tego tytułu, delikatnie rzecz ujmując, nie napawała optymizmem. Tak się bowiem kaprysy szanownych panów scenarzystów ułożyły (wśród nich m.in. Kevina Smitha, Davida Macka i Joe Quesady), że zdecydowali się oni podążyć sprawdzoną przez Rogera McKenziego i Franka Millera ścieżką przeczołgiwania powierzonego im bohatera.
Tym właśnie sposobem przepastny zasób superbohaterskiej konwencji uzupełniły tak udane (by nie rzec, że wręcz znakomite) opowieści jak m.in. „Diabeł stróż” czy wiekopomne wręcz popisy Briana Michaela Bendisa i Eda Brubakera. Co tu kryć: obaj wspomniani scenarzyści spisali się w swoich rolach perfekcyjnie, a ich udział w rozwoju marki Nieustraszonego był jedną z najlepszych rzeczy, która przytrafiła się superbohaterskiej konwencji w całej jej rozciągłości. Tak jak wspomniano w refleksji na temat zbioru sygnowanego przez ich następcę w osobie Andy’ego Diggle’a autorzy, którym dane było kontynuować po nich dzieje Matta Murdocka łatwego zadania zdecydowanie nie mieli. Po umiarkowanie odebranym wydarzeniu znanym jako Shadowland władze zwierzchnie Marvela najwyraźniej dojrzały do nowego dla tej właśnie marki otwarcia. Służyć temu miał nie tylko restart serii, ale też gruntowna reorientacja jej nastrojowości.
W tym celu zatrudniono fachowca, który w niemal równym stopniu jak John Byrne zasłużył sobie na miano „Doktora Komiks”. Jemu to bowiem nie raz i nie trzy udawało się przywrócić podupadającym komiksowym przedsięwzięciom dawny ich blask, wzbogacając je ponadto o nowe, często bardzo istotne motywy. Tak było w przypadku serii „Flash vol.2”, która po dobrym starcie przy okazji „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach”, oględnie rzecz ujmując, wytraciła swoją prędkość. Planowanego finału publikacji tego miesięcznika udało się jednak uniknąć właśnie za sprawą Marka Waida i jego przebojowej historii przybliżającej początki Wally’ego Westa (zob. „Flash: Urodzony Sprinter” w: „Wielka Kolekcja Komiksów DC Comics” t. 25). Dalej było już tylko lepiej, bo to właśnie temu autorowi zawdzięczamy koncepcje tzw. Mocy Prędkości, de facto kluczowego motywu w ramach mitologii licznych użytkowników tej „energii”. Przy czym nie sposób nie wspomnieć także o być może najważniejszej pracy w dorobku rzeczonego, tj. kanonicznym „Kingdom Come. Przyjdź Królestwo”, którą to realizację z pełnym przekonaniem wypada uznać za jedno z najważniejszych osiągnięć dla całej superbohaterskiej konwencji. Jak przystało na wziętego fachowca od tego typu fabuł, nie uniknął on współpracy także z Domem Pomysłów. Ta okoliczność przejawiała się na ogół dobrze ocenianym stażem w „Fantastic Four vol.3” (vide „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” t. 37 i 41), a jeszcze wcześniej współpracą przy wydarzeniu przybliżonym w opowieści „Era Apocalypse’a”. To zresztą tylko ważniejsze z jego dokonań i tym samym w osobie rzeczonego moce zwierzchnie Marvela miały do czynienia z twórcą w swoim fachu bez cienia wątpliwości sprawnym. Nadzieje wiążące się z jego ewentualną aktywnością przy restartowanym „Daredevilu” mogły się zatem wydawać w pełni uzasadnione.
Waid z kolei (być może nie bez sugestii ze strony swoich zleceniodawców) nie zamierzał powielać schematów zaistniałych w toku stażów Bendisa, Brubakera oraz Diggle’a. Zdecydował się zatem na diametralnie odmienną nastrojowość, bez choćby śladu nawiązań do poetyki neonoir, tak chętnie użytkowanej przez pierwszych dwóch autorów. Miast tego zaproponował powrót do korzeni serii, czasów, gdy pomimo niepełnosprawności Matt jawił się jako heros mimo wszystko z natury pogodny. Do tego zmagający się z czeredą nierzadko absurdalnych rzezimieszków takich jak Matador, Stilt-Man czy Gladiator (o czym więcej w wydanych u nas przez Mandragorę dwóch tomiszczach „Essential Daredevil”). Czy tym samym Mark Waid zamierzał wygumkować z dziejów powierzonej mu postaci ceniony (by nie rzec, że wręcz wielbiony) „klimat” zaproponowany przez wyżej wspominanych McKenziego i Millera i tym samym popełnić zawodowe samobójstwo? Jak się okazało, nic z tych rzeczy. Przeciwnie, niegdysiejszy reanimator marki Szkarłatnego Sprintera również tym razem znalazł stosowny „klucz” do serc i umysłów wielbicieli Człowieka Nieznającego Strachu. Do tego stopnia, że restartowana seria spotkała się z entuzjastycznym przejęciem zarówno czytelników, jak i krytyków. Lekkość pióra rzeczonego, umiejętne użytkowanie motywów zaistniałych za sprawą m.in. Stana Lee i Roya Thomasa (tj. twórców wczesnych przygód Śmiałka) oraz kumulacja humoru i wartkości sprawiły, że w tym przypadku faktycznie otrzymaliśmy produkt jakościowo satysfakcjonujący, a przy tym obiecująco rokujący na przyszłość. Te bowiem elementy charakteryzowały interpretacje perypetii Matta Murdocka według Waida (a przy okazji także osobowości w nich współuczestniczących).
Owszem, dla pewnej części czytelników (w tym także piszącego te słowa) tak odmienny wobec dokonań Bendisa i Brubakera nowy model prezentacji zasadnie razić mógł nienaturalnością i brakiem wiarygodności. Trudno bowiem było dać wiarę wyluzowaniu Matta, osobnika, którego życie ledwie chwilę temu znowuż posypało się w gruzy. Do tego raz za razem i to w każdej jego sferze. A jednak wraz z kolejnymi epizodami zawartymi w niniejszym wydaniu zbiorczym twórcza biegłość Waida okazała się na tyle uwodząca, że lektura tej jego realizacji upływała pod znakiem czytelniczej satysfakcji. Klarowny rozwój akcji kompensuje ewentualną niechęć do pstrokacizny w typie komiksów Marvela doby lat 60. XX w. oraz obecność takich osobowości jak znany z kart m.in. „Fantastic Four vol.1” i „Tajnych Wojen” Klaw („Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” t.26 i 40), Mole Man, a przy okazji także przedstawiciele hanz terrorystycznych pokroju Hydry i Agence Byzantine. Nie sposób bowiem odmówić rozpisanym przez chwilę temu wspomnianego scenarzystę fabułom zawadiackiej urokliwości, rozmachu i odświeżającego spojrzenia na obrońcę Hell’s Kitchen. Zwłaszcza że dopełnionego humorem przejawiającym się m.in. w usilnym dementowaniu przez Matta jego aktywności jako Daredevila. Interesująco jawią się także jego relacje ze sprawdzonym przyjacielem Foggym Nelsonem, skądinąd znanym Peterem Parkerem oraz zaistniałą specjalnie na potrzeby niniejszej serii prawniczką Kirsten McDuffie. Można byłoby zatem śmiało rzec, że w wymiarze stricte fabularnym wszystkie elementy „układanki” odnalazły się w stosownych miejscach.
Owa „układanka” z powodzeniem zaistniała także w kontekście wizualizacji pomysłów Waida. Nieprzypadkowo, bo dołożono starań, by nadać tej akurat serii odpowiedniej swoistości stylistycznej. Zespół namówionych do tego zlecenia plastyków okazał się stosownie twórczy i w swojej ekspresji przekonujący. Gibka kreska nawiązująca do stylistyki zaproponowanej przez Wally’ego Wooda (dobrze wspominanego projektanta najbardziej charakterystycznego kostiumu Śmiałka) zdaje się odżywać w kadrach rozrysowanych m.in. przez Paolo Riverę i Marcosa Martina. Można byłoby wręcz zaryzykować twierdzenie, że tym sposobem obaj panowie (a przy okazji także reszta załogi ich wspomagającej) podarowali „DD” drugą młodość po jakże wyczerpujących przejściach. Stąd Nieustraszony śmiga ponad wieżycami „Wielkiego Jabłka” z zapałem debiutującego młodzieniaszka, a w ilustracjach, na których ma on ku temu okazję znać twórczą radość wspomnianych, zamaszystość i żywiołowość zarazem.
Nie sposób też nie wspomnieć o uzupełniających niniejszy zbiór zapisach rozmów zarówno z szanownym panem scenarzystą, jak i jednym z rysowników tej inicjatywy twórczej w osobie Paolo Rivery. Przyznać trzeba, że oba wywiady to nie tylko zestaw konkretnych informacji ściśle dotyczących serii „Daredevil vol.3”. Roi się w nich bowiem od danych dotyczących metodyki pracy obu twórców, a przy okazji wyłania się z nich wizja autorów doświadczonych i w pełni świadomych uwarunkowań medium, w którym przyszło im się realizować. Stąd lektura tej części albumu okazała się wartością samą w sobie, dodatkowo naświetlającą reguły tworzenia komiksowych przedsięwzięć pod szyldem Domu Pomysłów.
Okoliczność zauroczenia efektami twórczych wysiłków zespołów kierowanych przez Briana Michaela Bendisa oraz Eda Brubakera jest w pełni zrozumiała. Tak jak bowiem wyżej zasygnalizowano, są to jedne z najbardziej udanych realizacji w całych dotychczasowych dziejach superbohaterskiej konwencji i po prostu znakomite komiksy. Trudno jednak było oczekiwać, że ów romans z konwencją neonoir, choć bardzo owocny, trwać będzie w nieskończoność, zrozumiałym jest zatem, że na pewnym etapie marki zaistniała konieczność jej przynajmniej tymczasowego redefiniowania. Na etapie pierwszego zbioru tej właśnie reinterpretacji z pełnym przekonaniem można stwierdzić, że Mark Waid i wspierający go artyści w pełni poradzili sobie z powierzonym im zadaniem. A co najważniejsze są realne przesłanki, że dalej będzie również niezgorzej.
Tytuł: „Daredevil Marka Waida” tom 1
- Tytuł oryginału: ,,Daredevil by Mark Waid vol.1”
- Scenariusz: Mark Waid
- Szkic: Paolo Rivera, Marcos Martin, Emma Rios, Kano, Khoi Pham
- Tusz: Joe Rivera, Marcos Martini, Emma Rios, Kano, Khoi Pham
- Kolory: Javier Rodriguez, Muntsa Vicente
- Tłumaczenie z języka angielskiego: Zofia Sawicka
- Konsultacja merytoryczna: Kamil Śmiałkowski
- Wydawca wersji oryginalnej: Marvel Comics
- Wydawca wersji polskiej: Story House Egmont
- Data publikacji wersji oryginalnej: 13 lutego 2013 r.
- Data publikacji wersji polskiej: 18 maja 2022 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 17,5 x 26,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 288
- Cena: 129,99 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Daredevil vol.3” nr 1-10, 10.1 (wrzesień 2011-czerwiec 2012) oraz „The Amazing Spider-Man” nr 677 (marzec 2012).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus