„Kingdom Come. Przyjdź Królestwo” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 08-04-2021 21:15 ()


Są takie komiksowe dzieła, które pomimo upływu lat od ich pierwotnej prezentacji nic, a nic nie straciły ze swej jakości. Jednym z nich jest wspólne przedsięwzięcie Marka Waida i Alexa Rossa, monumentalna wręcz realizacja obejmująca swoim zasięgiem de facto całą przestrzeń przedstawioną uniwersum DC. I chociaż „Kingdom Come. Przyjdź Królestwo” (bo o tym dokonaniu rzecz jasna mowa) było już u nas prezentowane (w lipcu 2005 r.), to jednak długo oczekiwanie wznowienie tego jednego z najważniejszych osiągnięć superbohaterskiego komiksu może tylko i wyłącznie cieszyć.   
 
Nie tylko zresztą z racji bardzo wysokiej jakości tej pracy, ale także uzupełnienia niniejszego zbioru o liczne i wiele wnoszące dodatki. To zresztą w jednym z nich zawarto szczegóły genezy projektu, który paradoksalnie trafił do dystrybucji w przededniu prawdopodobnie największego z dotychczasowych kryzysów komiksowej branży (tj. bankructwa Marvela u schyłku 1996 r.). Wynika zeń, że pomysłodawcą „Age of Heroes” (bo taki „kryptonim” nosiło pierwotnie „Przyjdź Królestwo”) był nie kto inny jak Alex Ross, wsławiony zilustrowaniem według scenariusza Kurta Busieka miniserii „Marvels” (styczeń-kwiecień 1994 – zob. „Wielka Kolekcja Komiksów Marvela” t. 13). Nieprzypadkowo, bo ów niestroniący od rozmachu oraz dysponujący zjawiskowym wręcz talentem (a przy tym także bezbłędnym warsztatem) artysta deklarował ogrom szczerego zamiłowania wobec mieszkańców wspomnianego uniwersum. Nie zaskakuje zatem skwapliwe podjęcie tej oferty przez grono redaktorów DC Comics oraz przydzielenie do współpracy z Rossem świetnie rozeznanego w niuansach continuum m.in. Ziemi-1 Marka Waida. Przede wszystkim z tego względu, że to właśnie ów autor z powodzeniem rozwinął mitologią Szkarłatnych Sprinterów, a faktycznie ocalił miesięcznik „Flash vol.2” przed planowanym już zamknięciem. A nie da się ukryć, że właśnie Flash, bez względu na to, kto wcielał się w ową „tożsamość”, z racji swojej łączności z tzw. Mocą Prędkości, jest jedną z kluczowych osobowości dla całej struktury multiwersum (o czym więcej na kartach m.in. „Flashpoint - Punkt krytyczny” oraz „Flash Forward”). Na ówczesnym etapie trudno było zatem o dobór bardziej kompetentnego współtwórcy konceptu Rossa. Wszak Geoff Johns („Zegar zagłady”, „Green Lantern: Najczarniejsza noc”), jeszcze do niedawna główny architekt tej części popkulturowego omniwersum, swój debiut miał dopiero przed sobą. 
 
Bazą wyjściową dla powstałej tym sposobem opowieści było umiejscowienie jej około dziesięciu lat później niż współczesne temu projektowi continuum. Nowa generacja tzw. metaludzi, rozrodzona i nad wyraz śmiało sobie poczynająca, ma to do siebie, że z jej aktywności wynika więcej szkody niż pożytku. Zmagania pomiędzy osobnikami przynajmniej z definicji mieniącymi się superbohaterami, a ich adwersarzami przejawiają się bowiem dotkliwymi dla tzw. cywili konsekwencjami. Tymczasem ich bardziej stonowani dziadkowie i rodziciele zaprzestali swojej działalności. Nieprzypadkowo, jako że zabrakło źródła ich inspiracji w osobie Człowieka ze Stali. Ten zaś zdecydował się skryć w swojej podbiegunowej samotni po tym, jak przedstawiciel tzw. młodych gniewnych znany jako Magog wykazał się radykalizmem z punktu widzenia Supermana niedopuszczalnym. Sęk w tym, że opinia publiczna przyklasnęła osobliwej doktrynie Magoga i tym samym zniechęcony i rozczarowany Clark/Kal porzucił swoją rolę głównego obrońcy Ziemi. Jak bieg wypadków pokazał, przeważająca część weteranów Złotej i Srebrnej Ery zdecydowała się podążyć wytyczonym przezeń szlakiem. Jednak do czasu…
 
„Kingdom Come. Przyjdź Królestwo” (bo ku takiej formule ewoluowała pierwotna, wzmiankowana wyżej wersja tytułu tego projektu) to rzecz olśniewająca już tylko swoją widowiskową i dopracowaną w każdym calu warstwą plastyczną. Nie sposób dopatrzyć się w tej pracy niedoróbek, a świat przedstawiony jest kompletny. W jednym z omówień zawartych w dodatkach do tegoż wydania znać, że już tylko proces kreowania wizerunków poszczególnych uczestniczek i uczestników tego (nie bójmy się górnolotnej terminologii!) eposu był pochodną gruntownych przemyśleń wynikłych z dogłębnej wiedzy o uniwersum DC. Do tego daje się odczuć faktyczną, a nie jedynie deklaratywną fascynację superbohaterską konwencją i jej przebogatą, inspirującą historią. Można śmiało rzec, że posługując się obszerną dokumentacją fotograficzną zaprzyjaźnionych modeli, Alex Ross tchnął w plansze swego autorstwa mnóstwo autentyzmu. Mowa ciała, gestykulacja, osobista ekspresja każdej z portretowanych postaci – wszystko to sprawia, że zawarta w pierwszym polskim wydaniu „Kingdom Come” dedykacja dla Christophera Reeve’a („dał nam wiarę, że człowiek potrafi latać”) równie dobrze mogłaby zostać przypisana także rzeczonemu wirtuozowi kreski i plamy. Skala sugestywności jego fotorealistycznych kompozycji jest bowiem pełna. I jak czas pokazał – m.in. przy okazji nie mniej monumentalnej „Sprawiedliwości” oraz licznych ilustracji zdobiących okładki takich przedsięwzięć jak „Project Superpowers” i „The Last Phantom” – do dziś nic nie stracił on ze swej urzekającej wręcz plastycznej biegłości. 


 
Mark Waid zadbał natomiast, by pomysły Rossa z etapu „Age of Heroes” (swoją drogą nieprzypadkowo wzbudzającego skojarzenia z opublikowanym również u nas albumem „JSA: Złoty Wiek” Jamesa Robinsona i Paula Smitha – zob. „Wielka Kolekcja Komiksów DC Comics” t. 70) ująć w ramy spójnej fabuły traktującej o konflikcie pokoleniowym w gronie superbohaterskiej społeczności oraz przewartościowaniu ideałów przyświecających herosom w początkach ich aktywności. Tym sposobem można pokusić się o sklasyfikowanie niniejszej fabuły jako swoistej przypowieści o ewolucji zarówno superbohaterskiej konwencji, jak i oczekiwań ze strony jej wielbicieli. Ponadto odczuwalna jest polemika z nurtem stylistycznym zaproponowanym przez m.in. Roba Liefelda, Todda McFarlane’a, Marca Silvestri i Jima Lee, a która to, nazwijmy ją umownie, rewolucja estetyczna, de facto przewróciła komiksową branżę do góry nogami. Znać to choćby m.in. po wizerunku Magoga jako żywo wzbudzającym skojarzenia z Nathanem „Cable’em” Summersem (vide „Superbohaterowie Marvela” t. 91) oraz co najmniej kilku innych osobowości (np. Americommando). Z miejsca daje się odczuć, że zarówno Waid, jak i Ross nie wykazywali nadmiaru entuzjazmu wobec „ekstremalnych” propozycji wczesnego Image Comics w typie serii „Youngblood” tudzież „Brigade”,  choć równocześnie ich polemika wolna jest od jawnych drwin (w dobrym zresztą guście), na które w miesięczniku „JLA” pozwolili sobie w tym kontekście Grant Morrison i Howard Porter.
 
Jeszcze bardziej interesującym aspektem scenariusza jest uczynienie jego centralną osobowością Normana McCaya. Przede wszystkim z tego względu, że w osobie tegoż pastora niewielkiej wspólnoty protestanckiej mamy do czynienia z postacią duchowo pogubioną i życiem rozczarowaną. A jednak to właśnie on, po udzieleniu ostatniej posługi Wesleyowi Doddsowi (w swoim czasie przedstawicielowi Amerykańskiego Stowarzyszenia Sprawiedliwości znanemu jako Sandman – zob. „Sandman: Noce nieskończone”) staje się wybrańcem Stwórcy i swoistym „zwornikiem” z człowieczą rzeczywistością dla Ducha Zemsty znanego jako Spectre. Dzieje się tak z tego względu, że w myśl niepokojąco brzmiących przeczuć rozstającego się z życiem herosa Złotej Ery nadciąga zapowiadany w Objawieniu św. Jana Armageddon, apokaliptyczna bitwa zwiastująca kres całokształtu stworzenia. Nawet pomimo swojego wyniosłego statusu ontologicznego Spectre nie jest poinformowany o szczegółach przebiegu tej konfrontacji. Pewna jest jednak okoliczność odegrania w nie zasadniczej roli tzw. metaludzi. Choćby z tego względu, że powodowany w pełni przekonującymi argumentami (brzemienny w skutkach incydent w środkowej części Stanów Zjednoczonych) Superman decyduje się na powrót do swej aktywności. Do tego w zdecydowanie bardziej radykalnej formule niż w czasach swojej klasycznej sławy i chwały. Tym właśnie sposobem Waid niejako skłonił potencjalnych czytelników, by na sedno superbohaterskiej konwencji spojrzeli przez „optykę” czynników ją przewartościowujących, acz równocześnie nie tylko nie siląc się na jej frontalne negowanie (czy jak kto woli: „dekonstrukcje superbohaterskiego mitu”), lecz przeciwnie, podkreślając jej liczne przecież walory. Nie popadł przy tym w przesadny patos graniczący z niezamierzonym komizmem, nawet pomimo niewątpliwej epickości tego przedsięwzięcia. Nie dość na tym, podobnie jak miało to miejsce w przywoływanej serii „The Flash vol.2” (zob. „Wielka Kolekcja Komiksów DC Comics” t.25), nie zabrakło drobnych, acz zapadających w pamięć akcentów humorystycznych, przeważnie rozgrywających się we wnętrzach restauracji „Planet Krypton” („To jest półmisek Spectre’a?”).


  
Przybliżenie wszystkich walorów tej znakomitej realizacji wykracza poza ramy niniejszego tekstu. By w nich zasmakować niczym w duszonym Starro (jeszcze jeden specjał oferowany we wspomnianym przybytku rozkoszy podniebienia) warto osobiście rozpoznać ów ponadczasowy utwór. I to zarówno ci, spośród czytelniczej braci, którzy już niegdyś mieli ku temu sposobność (chociażby z racji niepublikowanych wcześniej u nas dodatków, choć oczywiście nie tylko), jak również debiutanci w rolach odbiorców jednego z najbardziej udanych osiągnięć w dotychczasowych dziejach superbohaterskiej konwencji.

 

Tytuł: „Kingdom Come. Przyjdź Królestwo”

  • Tytuł oryginału: „Kingdom Come”
  • Scenariusz: Mark Waid
  • Rysunki: Alex Ross
  • Wstęp: Elliot S. Maggin
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Maciej Drewnowski, Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej (w tej edycji): 7 maja 2019 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 24 marca 2021 r.
  • Wydanie II uzupełnione
  • Oprawa: twarda z obwolutą
  • Format: 18,5 x 28 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 360
  • Cena: 119,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w mini-serii „Kingdom Come” nr 1-4 (maj-sierpień 1996).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus