„JLA: Amerykańska Liga Sprawiedliwości” tom 1 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 02-02-2016 22:34 ()


Przygody Ligi Sprawiedliwości przez długie lata stanowiły wizytówkę oferty DC Comics. Ta okoliczność o tyle nie dziwi, że w szeregach tej formacji udzielać się zwykli najpopularniejsi herosi wspomnianego wydawnictwa. Bywały jednak okresy, gdy spadek zainteresowania tym tytułem wymuszał radykalne zmiany oraz udział w ich wdrażaniu najzdolniejszych twórców.

Tak się sprawy miały m.in. w roku 1986, tj. w momencie, gdy sprzedaż miesięcznika „Justice League of America vol.1” pikowała w dół z prędkością, której nie powstydziłby się oryginalny Johnny Quick. Biorąc pod uwagę, że ówczesny skład tej drużyny przypominał raczej przysłowiową galerię odrzuconych (m.in. Vixen, Zatanna, Elongated Man, Vibe), można zrozumieć przyczyny odwrócenia się czytelników od wspomnianego tytułu. Radykalne rozwiązania wydawały się zatem wręcz konieczne. I tak też się stało, bo przy okazji wydarzeń przybliżonych w mini-serii „Legends”, ówczesna Liga uległa rozformowaniu (w opowieści pod tytułem – nomen omen – „The End of The Justice League of America”), a tytuł z udziałem tych bohaterów wycofany z dystrybucji wraz z epizodem 261 (kwiecień 1987 r.). O całkowitym zniknięciu tej marki rzecz jasna nie mogło być mowy i już w miesiąc później ofertę DC Comics zasilił nowy cykl zatytułowany po prostu „Justice League”. Do jego realizacji zaangażowano cieszących się znaczną popularnością scenarzystów – Johna Marka DeMatteisa („Captain America vol.1”, „Moonshadow”) i Keitha Giffena („Ambush Bug”, „Legion of Super-Heroes vol.1”) - oraz obiecującego rysownika w osobie Kevina Maguire’a wspomaganego przez doświadczonego nakładacza tuszu, Terry’ego Austina („The Uncanny X-Men”, „Cloak and Dagger”).

 

Przepis na rozruch zaśniedziałego konceptu wydawał się nadzwyczaj prosty. Uzupełniono bowiem najbardziej rozpoznawalne osobowości uniwersum DC (m.in. Batmana i bardzo wówczas popularnego Guya Gardnera) o herosów tego pokroju co Blue Beetle i Booster Gold. Ponadto znaczny nacisk położono na humor sytuacyjny, czego w ówczesnych tytułach superbohaterskich raczej nie nadużywano. Pomysł chwycił i tym samym Keith Giffen i John Mark DeMatteis udowodnili, że nowa jakość w ramach konwencji superbohaterskiej jest możliwa. Kierowany przez obu autorów miesięcznik nie zdołał co prawda podbić ówczesnych list sprzedaży; niemniej jego recepcja okazała się na tyle znaczna, że ofertę wydawnictwa wzbogacił publikowany w trybie kwartalnym dodatkowy magazyn („Justice League Quarterly”), pełnowymiarowa seria z udziałem Mister Miracle’a (przedstawiciela tej grupy), mini-seria poświęcona Marsjańskiemu Łowcy Ludzi, a z czasem także miesięcznik traktujący o perypetiach aktywnej na terenie Europy drużyny złożonej m.in. z Animal Mana, Wonder Woman i Power Girl. Nie wspominając już o częstych gościnnych występach w innych tytułach DC Comics, jak miało to miejsce przy okazji opublikowanego również u nas („Superman” nr 1/1992 ) wyścigu Flasha i Człowieka ze Stali.

Uczciwie trzeba przyznać, że pomimo tych starań tytuły z udziałem członków Ligi po kilku latach znacznie straciły na swej popularności. Ówcześni czytelnicy (tj. z początku lat dziewięćdziesiątych minionego wieku) w zbyt dużym stopniu zapatrzeni byli w na swój sposób efektowną ofertę Image Comics oraz usiłującego dotrzymać mu kroku Marvela. Stąd zarówno Dan Jurgens („Justice League America”), David Michelinie („Justice League Task Force”) ani nawet będący wówczas u szczytu twórczej formy Gerard Jones („Justice League Europe”) nie zdołali nagonić Lidze oczekiwanej przez zarząd DC Comics publiki. Tym sposobem upłynęło kilka lat, gdy na różne sposoby usiłowano podsycić zainteresowanie losami coraz mniej popularnej formacji. Pożądanych efektów nie przyniosło nawet uruchomienie miesięcznika „Extreme Justice”, w którym dobrze znanych herosów (m.in. Booster Golda, Maximę i Kapitana Atoma) usiłowano sportretować w znacznie bardziej drapieżnej formule, na pierwszy rzut oka wykazującej znamiona formalnej zależności od drużynowych tytułów Image Comics.

  

Usytuowanemu na nowojorskim Broadwayu wydawnictwu (bo tam właśnie mieści się siedziba DC Comics) nie pozostało nic innego jak sięgnąć po najcięższe dostępne mu działa. Tym zaś na imię Superman, Batman i Wonder Woman. Dodajmy do tego drugi szereg herosów tego sortu co Green Lantern, Flash i Aquaman uzupełniony o przysłowiowego „Jana Niezbędnego” Ligi w osobie J’onna J’onzza, ulubionego Marsjanina fanów superbohaterskiego komiksu, a otrzymamy jeden z kluczowych składników na „wysmażenie” komiksowego hitu. Rola pozostałych przypadła zespołowi twórców zaangażowanych do tego projektu – Grantowi Morrisonowi, Howardowi Porterowi, Johnowi Dellowi i Patowi Garrahy’owi.

U schyłku 1996 r. (a nominalnie wraz początkiem roku kolejnego) do dystrybucji trafił pierwszy epizod świeżutkiej serii przybliżającej przypadki restaurowanej Ligi. Ów tytuł niemal natychmiast wkupił się w łaski wielbicieli tej konwencji i przez kolejne kilka miesięcy plasował na szczytach listy przebojów magazynu „Wizard”. Nieprzypadkowo, bo Grant Morrison robił co mógł, aby powściągnąć charakterystyczny dlań ekscentryzm (skądinąd przez wielu czytelników szczerze ceniony) i miast tego oferował lekturę z jednej strony nadal erudycyjną (należy on bowiem do grona autorów chętnie nawiązujących do zasobów fabularnych DC Comics), a zarazem wyjątkowo przystępną. Bazując na pozornie ogranych motywach (m.in. najazd wrażo usposobionej obcej cywilizacji) twórca skryptów do takich serii jak „Doom Patrol vol.2” i „The Invisibles” dał wyraz nie tylko wprawnego operowania lżejszą konwencją, ale też z powodzeniem cisnął rękawice realizatorom ówczesnych rynkowych hitów ze stajni Image i Marvela. Nie trzeba zresztą szczególnej przenikliwości, aby w pierwszej z zawartych tu opowieści (niegdyś prezentowanej w wydaniu zbiorczym pt. „New World Order”) dostrzec polemikę z ówczesnymi trendami forsowanymi przez zrzeszone pod szyldem Image studia takie jak Extreme i Top Cow. Dotyczy to zwłaszcza przesadnie rozbuchanych wizerunków przedstawicieli  formacji typu Cyber Force i Wetworks.

Morrison i wspierający go plastycy (w tym zwłaszcza Howard Porter, który swoją efektowną manierą z miejsca podbił serca wielbicieli superbohaterszczyzny) udowodnili, że klasyczni herosi DC Comics nie tylko potrafią stawić czoła tego typu osobnikom w wymyślonych fabułach, ale też w całkowicie realnej rynkowej grze. Morrison ewidentnie nie szczędził dobrych pomysłów dzięki czemu fabuły zawarte w niniejszym tomie wręcz iskrzą od coraz to nowych konceptów i sprawnie prowadzonych dialogów. Dość wspomnieć docinki czynione przez Wally’ego „Flasha” Westa wobec początkującego w roli Green Lanterna Kyle’a Raynera. Tak się bowiem złożyło, że debiut tej serii przypadł na okres stopniowej wymiany pokoleniowej w ramach superbohaterskiej społeczności (nie zawsze zresztą przychylnie przyjmowanej), gdy w miejsce dawnych, dobrze znanych osobowości uniwersum DC zaproponowano m.in. wzmiankowanego Raynera, również udzielającego się w niniejszym albumie Connora Hawke’a (syna Olivera „Green Arrow” Queena), Raya oraz kilka zupełnie nowych postaci (np. Azteka, autorski twór Granta Morrisona). Stąd lektura niniejszego albumu to nie tylko okazja do prześledzenia zmagań odrodzonej Ligi z realizującymi precyzyjny plan członkami Hiperklanu, brutalną ingerencją sfery anielskiej w ziemską rzeczywistość oraz powrotu dawnego wroga; to również okazja do prześledzenia żywiołowo restaurowanego uniwersum DC Comics u schyłku lat dziewięćdziesiątych XX w. Dodajmy, że okresu wyjątkowo niekorzystnego ze względu na gwałtownie pogłębiający się spadek zainteresowania komiksowym medium. A jednak serie takie jak „JLA” nie tylko zapewniły upragnione przez zarząd koncernu wydawniczego zyski, ale też – podobnie jak w przypadku pamiętnego cyklu Giffena i DeMatteisa - przyczyniły się do wzmożenia popularności solowych tytułów z udziałem członków Ligi oraz umożliwiły uruchomienie pierwszego, pełnowymiarowego miesięcznika z udziałem J’onna J’onzza („Martian Manhunter vol.2” w wykonaniu m.in. Johna Ostrandera i Toma Mandrake’a). Jako pokłosie tego sukcesu można również uznać realizacje serialu animowanego „Justice League” (znanego polskim widzom jako „Liga Sprawiedliwych”), a w nieco dalszej perspektywie również m.in. „Młodych Tytanów” oraz „Batman: Odważni i bezwzględni”.  Trudno zatem przecenić znacznie serii Morrisona i Portera, która de facto reanimowała podupadłą markę.

Po niemal dwóch dekadach od premiery bestsellerowego „JLA” doczekaliśmy się w końcu jej polskiej wersji. O walorach niniejszego albumu można byłoby prawić jeszcze bardzo długo. Miast tego piszący te słowa z pełnym przekonaniem zachęca do osobistej oceny niniejszej produkcji, zwłaszcza że w tym przypadku przednia zabawa jest niemal gwarantowana.

 

Tytuł: „JLA: Amerykańska Liga Sprawiedliwości” tom 1

  • Tytuł oryginału: „JLA: The Deluxe Edition vol.1”
  • Scenariusz: Grant Morrison i (gościnnie) Mark Millar
  • Szkic: Howard Porter i Oscar Jimenez
  • Tusz: John Dell, Chip Wallace, Ken Branch i Anibal Rodriguez
  • Kolor: Pat Garrahy, John Kalisz i Tom J. McGraw
  • Przedmowa: Eddie Berganza
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Krzysztof Uliszewski
  • Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska 
  • Data premiery: 27 stycznia 2016 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 17 x 26 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 256
  • Cena: 79, 99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „JLA” nr 1-9 (styczeń-wrzesień 1997 r.) oraz „JLA Secret Files” nr 1 (wrzesień 1997 r.)

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

 


comments powered by Disqus