„Era Apocalypse'a” księga czwarta: „Zmierzch” - recenzja
Autor: Dawid Śmigielski
Redaktor: Motyl
Dodane: 10-06-2022 13:34 ()
W recenzji poprzedniego tomu „Ery Apocalypse’a” trochę ponarzekałem. Dopadło mnie znużenie lekturą, która pod względem fabularnym zaczęła dreptać w miejscu. Do tego odstęp czasu między ukazywaniem się kolejnych odsłon tej jednej z najważniejszych historii komiksowego mainstreamu lat 90. ubiegłego wieku również – w mniejszym bądź większym stopniu – wpłynął na jej odbiór, ale o dziwo kilkumiesięczna przerwa między publikacją trzeciej księgi a finałową pozwoliła zresetować negatywne wrażenie i już od pierwszej strony świat wykreowany przez Scotta Lobdella i spółkę wciągnął mnie w swoją apokaliptyczną otchłań. Powróciła niemalże dziecięca ekscytacja nachodzącymi wydarzeniami, czyli ostatecznym starciem rozproszonych, przeoranych, zmienionych na wszelkie sposoby X-Men ze złowrogim En Sabah Nurem. Czy przeklęta rzeczywistość przypominająca ogromną rzeźnię, w której trwa nieprzerwany ubój mutantów i ludzi, zostanie wymazana z linii czasowej, czy wręcz przeciwnie – niegdyś błękitna planeta spłynie doszczętnie krwią miliardów istnień?
Po latach obcowania z superbohaterską materią nietrudno domyślić się rozwiązania tego sporu, Na szczęście fabuła ostatnich zeszytów została poprowadzona na tyle sprawnie, że trzyma w napięciu do samego końca, choć można mieć uzasadnione zastrzeżenia do finałowego rozdziału, w którym Scott Lobdell, Mark Waid i rysujący go Roger Cruz poszli na pewne ustępstwa i skróty narracyjne. Niektóre wątki zostały zbyt wyeksponowane, a innym z kolei poświęcono za mało miejsca. Jednak ten brak równowagi i pośpieszność wynikająca z ograniczonej ilości stron, nie przesłaniają monumentalności dzieła stworzonego przez tak dużą liczbę autorów.
Największą siłą „Ery Apocalypse’a” są jej spójność i świat przedstawiony. Z góry wiadomo, o co toczy się walka. Scenarzyści nie starają się zaskakiwać czytelników nielogicznymi zwrotami akcji. Nie bawią się w mylenie tropów. Nie pompują balonika, tylko po to, by wraz z ostatnim kadrem spuścić z niego powietrze, pozostawiając nas z tym niemiłym uczuciem wykiwania przez wielką korporację, które tak często towarzyszy nam przy obcowaniu ze współczesnymi eventami. Ich niezaprzeczalną siłą, o czym pisałem już przy okazji poprzednich recenzji, jest umiejętnie poruszanie się po mitologii X-Men. Wykorzystywanie poszczególnych jej elementów do zbudowania czegoś nowego. Każdy szczegół jest silnie zakorzeniony w przeszłości, więc nawet jeżeli na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z postacią, która zmieniła strony, jak pracujący pod butem Apocalypse’a Beast, będący kolejnym wcieleniem doktora Mengele, to mimo wszystko jest to bohater podskórnie dobrze nam znany – kochający naukę, lecz tu na swój specyficzny, morderczy sposób. Szereg podobnych detali wpływa na wytworzenie mocniejszej więzi między czytelnikiem a historią. Jedni aktorzy tego przedstawienia odgrywają swoje stałe role (Logan, Mr. Sinister, Gambit), inni obsadzeni są w nowych (Sabretooth, Kitty Pryde, Angel, Colossus). Szkoda więc, że wątek tego ostatniego nie wybrzmiał dostatecznie w finale opowieści, bo to chyba najtragiczniejszy bohater omawianego komiksu, dokonujący niezwykle dramatycznych wyborów.
A „Zmierzch” obfituje w szereg takowych. Wojna wchodzi w decydującą fazę i trudno oczekiwać, aby wszyscy ją przeżyli. Część zginie, poświęcając się dla idei, inni zaś będą starali się odkupić własne winny. Do głosu dojdzie także chęć zemsty, w końcu w tej walce wszyscy stracili kogoś bliskiego. Historia usłana jest trupami, co potęguje realizm opowieści. Nikt tu nie strzela do siebie na niby. Zabij albo zgiń. Zdecyduj, za czym i za kim się opowiadasz i walcz za to do upadłego. Oczywiście taki przebieg wydarzeń i ich intensywna brutalność możliwa jest tylko dzięki alternatywnej rzeczywistości. Nie zmienia to jednak faktu, że twórcy „Ery Apocalypse’a” przenosząc wojenne doświadczenia ludzkości na karty swojej opowieści, wykazali się dużo dozą wrażliwości, a jednocześnie bezpośredniości. Nie sposób też nazwać ukazanego konfliktu romantycznym. Choć jest to czytelna walka dobra ze złem, to grzechy, które popełniła każda z kilku stron, nie pozwalają kogokolwiek nazwać sprawiedliwym, głosem sumienia, czy nieskazitelnym przywódcą prowadzącym swoich żołnierzy do walki o wolność i godność. I owszem zło w postaci En Sabah Nura i jego popleczników jest złem w najczystszej postaci, złem czynionym w imię ideologii śmierci, złem dla zabawy, złem dla zysków. Nic nowego. Są tu też mniejsze przejawy postaw dalekich od moralnych, którymi cechują się tak zwani pozytywni bohaterowie, walczący o marzenie Charlesa Xaviera, dzień za dniem zatracając je, grzebiąc pod gruzami starego świata. A jednak tylko ono utrzymuje ich jeszcze przy życiu, nawet wtedy, kiedy będą musieli poświęcić kolejnych niewinnych mutantów i ludzi, by osiągnąć obrany cel.
Ponurość i ogólną depresyjność „Zmierzchu” podkreśla warstwa wizualna tworzona przez takie tuzy komiksu jak Chris Bachallo, Steve Epting i Terry Dodson oraz Adam i Andy Kubertowie. Panowie kreują porywającą oprawę graficzną dla często patetycznych w czynie i słowie bohaterów. Oddają zgniliznę, zniszczenia, beznadzieję tego świata, a jednocześnie tworzą spektakularne kadry, zachwycające dynamiką. Dużo tu dwustronnych paneli o pionowej orientacji, które znakomicie sprawdzają się, jako nośnik szaleńczej akcji. Wśród tej kakofonii obrazów, onomatopei i kolorów znajdzie się również miejsce dla spokojnych sekwencji, podkreślających ważkość danej chwili, przeszywających na wskroś jednych z najważniejszych graczy tej morderczej rozgrywki – Magneto i Mr. Sinistera. Za te obrazy odpowiadają kolejno Roger Cruz i Steve Skroce, czyli panowie operujący dość ekspresyjną kreską, chętnie korzystający z przerysowania, będący wraz z Joe Madureirą, Salvadorem Larrocą i Kenem Lashleyem ambasadorami graficznej stylistyki ostatniej dekady minionego wieku.
W końcu po wielu długich latach poznaliśmy „Erę Apocalypse’a”. Czy warto było czekać? Z pewnością. Choć niektóre fragmenty, a przede wszystkim specyficzny sposób pisania charakterystyczny dla tamtego okresu mogą wywoływać zdziwienie lub uśmieszek na twarzy, to sama historia nic, a nic się nie zestarzała. Ba, z upływem lat będzie coraz bardziej aktualna, niestety. Mam nadzieję, że ludzkość nie sprowadzi na siebie własnej apokaliptycznej ery, jednak patrząc na to, co dzieje się obecnie tak blisko i daleko nas, obawiam się, że to kwestia czasu. A wtedy prawdopodobnie nie będziemy mieli możliwości wymazania z pamięci niewygodnej rzeczywistości, aczkolwiek są już osoby próbujące cynicznie to robić. Miał to być komiks czysto rozrywkowy, ostatecznie pozostaje smutną metaforą naszego świata, metaforą, w której superbohaterstwo w pełnej gamie krzykliwych kolorów jest tylko fasadą ułomnego człowieczeństwa.
Po latach obcowania z superbohaterską materią nietrudno domyślić się rozwiązania tego sporu, Na szczęście fabuła ostatnich zeszytów została poprowadzona na tyle sprawnie, że trzyma w napięciu do samego końca, choć można mieć uzasadnione zastrzeżenia do finałowego rozdziału, w którym Scott Lobdell, Mark Waid i rysujący go Roger Cruz poszli na pewne ustępstwa i skróty narracyjne. Niektóre wątki zostały zbyt wyeksponowane, a innym z kolei poświęcono za mało miejsca. Jednak ten brak równowagi i pośpieszność wynikająca z ograniczonej ilości stron, nie przesłaniają monumentalności dzieła stworzonego przez tak dużą liczbę autorów.
Największą siłą „Ery Apocalypse’a” są jej spójność i świat przedstawiony. Z góry wiadomo, o co toczy się walka. Scenarzyści nie starają się zaskakiwać czytelników nielogicznymi zwrotami akcji. Nie bawią się w mylenie tropów. Nie pompują balonika, tylko po to, by wraz z ostatnim kadrem spuścić z niego powietrze, pozostawiając nas z tym niemiłym uczuciem wykiwania przez wielką korporację, które tak często towarzyszy nam przy obcowaniu ze współczesnymi eventami. Ich niezaprzeczalną siłą, o czym pisałem już przy okazji poprzednich recenzji, jest umiejętnie poruszanie się po mitologii X-Men. Wykorzystywanie poszczególnych jej elementów do zbudowania czegoś nowego. Każdy szczegół jest silnie zakorzeniony w przeszłości, więc nawet jeżeli na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z postacią, która zmieniła strony, jak pracujący pod butem Apocalypse’a Beast, będący kolejnym wcieleniem doktora Mengele, to mimo wszystko jest to bohater podskórnie dobrze nam znany – kochający naukę, lecz tu na swój specyficzny, morderczy sposób. Szereg podobnych detali wpływa na wytworzenie mocniejszej więzi między czytelnikiem a historią. Jedni aktorzy tego przedstawienia odgrywają swoje stałe role (Logan, Mr. Sinister, Gambit), inni obsadzeni są w nowych (Sabretooth, Kitty Pryde, Angel, Colossus). Szkoda więc, że wątek tego ostatniego nie wybrzmiał dostatecznie w finale opowieści, bo to chyba najtragiczniejszy bohater omawianego komiksu, dokonujący niezwykle dramatycznych wyborów.
A „Zmierzch” obfituje w szereg takowych. Wojna wchodzi w decydującą fazę i trudno oczekiwać, aby wszyscy ją przeżyli. Część zginie, poświęcając się dla idei, inni zaś będą starali się odkupić własne winny. Do głosu dojdzie także chęć zemsty, w końcu w tej walce wszyscy stracili kogoś bliskiego. Historia usłana jest trupami, co potęguje realizm opowieści. Nikt tu nie strzela do siebie na niby. Zabij albo zgiń. Zdecyduj, za czym i za kim się opowiadasz i walcz za to do upadłego. Oczywiście taki przebieg wydarzeń i ich intensywna brutalność możliwa jest tylko dzięki alternatywnej rzeczywistości. Nie zmienia to jednak faktu, że twórcy „Ery Apocalypse’a” przenosząc wojenne doświadczenia ludzkości na karty swojej opowieści, wykazali się dużo dozą wrażliwości, a jednocześnie bezpośredniości. Nie sposób też nazwać ukazanego konfliktu romantycznym. Choć jest to czytelna walka dobra ze złem, to grzechy, które popełniła każda z kilku stron, nie pozwalają kogokolwiek nazwać sprawiedliwym, głosem sumienia, czy nieskazitelnym przywódcą prowadzącym swoich żołnierzy do walki o wolność i godność. I owszem zło w postaci En Sabah Nura i jego popleczników jest złem w najczystszej postaci, złem czynionym w imię ideologii śmierci, złem dla zabawy, złem dla zysków. Nic nowego. Są tu też mniejsze przejawy postaw dalekich od moralnych, którymi cechują się tak zwani pozytywni bohaterowie, walczący o marzenie Charlesa Xaviera, dzień za dniem zatracając je, grzebiąc pod gruzami starego świata. A jednak tylko ono utrzymuje ich jeszcze przy życiu, nawet wtedy, kiedy będą musieli poświęcić kolejnych niewinnych mutantów i ludzi, by osiągnąć obrany cel.
Ponurość i ogólną depresyjność „Zmierzchu” podkreśla warstwa wizualna tworzona przez takie tuzy komiksu jak Chris Bachallo, Steve Epting i Terry Dodson oraz Adam i Andy Kubertowie. Panowie kreują porywającą oprawę graficzną dla często patetycznych w czynie i słowie bohaterów. Oddają zgniliznę, zniszczenia, beznadzieję tego świata, a jednocześnie tworzą spektakularne kadry, zachwycające dynamiką. Dużo tu dwustronnych paneli o pionowej orientacji, które znakomicie sprawdzają się, jako nośnik szaleńczej akcji. Wśród tej kakofonii obrazów, onomatopei i kolorów znajdzie się również miejsce dla spokojnych sekwencji, podkreślających ważkość danej chwili, przeszywających na wskroś jednych z najważniejszych graczy tej morderczej rozgrywki – Magneto i Mr. Sinistera. Za te obrazy odpowiadają kolejno Roger Cruz i Steve Skroce, czyli panowie operujący dość ekspresyjną kreską, chętnie korzystający z przerysowania, będący wraz z Joe Madureirą, Salvadorem Larrocą i Kenem Lashleyem ambasadorami graficznej stylistyki ostatniej dekady minionego wieku.
W końcu po wielu długich latach poznaliśmy „Erę Apocalypse’a”. Czy warto było czekać? Z pewnością. Choć niektóre fragmenty, a przede wszystkim specyficzny sposób pisania charakterystyczny dla tamtego okresu mogą wywoływać zdziwienie lub uśmieszek na twarzy, to sama historia nic, a nic się nie zestarzała. Ba, z upływem lat będzie coraz bardziej aktualna, niestety. Mam nadzieję, że ludzkość nie sprowadzi na siebie własnej apokaliptycznej ery, jednak patrząc na to, co dzieje się obecnie tak blisko i daleko nas, obawiam się, że to kwestia czasu. A wtedy prawdopodobnie nie będziemy mieli możliwości wymazania z pamięci niewygodnej rzeczywistości, aczkolwiek są już osoby próbujące cynicznie to robić. Miał to być komiks czysto rozrywkowy, ostatecznie pozostaje smutną metaforą naszego świata, metaforą, w której superbohaterstwo w pełnej gamie krzykliwych kolorów jest tylko fasadą ułomnego człowieczeństwa.
Tytuł: „Era Apocalypse'a” księga czwarta: „Zmierzch”
-
Scenariusz: John Francis Moore, Jeph Loeb, Warren Ellis, Fabian Nicieza, Scott Lobdell, Lary Hama
-
Rysunki: Steve Epting, Steve Skroce, Ken Lashley, Andy Kubert, Joe Madureira, Terry Dodson, Chris Bachalo, Adam Kubert, Roger Cruz, Charles Mota
-
Tusz: Al Milgrom, Will Conrad, Bud LaRosa, Mike Sellers, Cam Smith, Phil Moy, Tom Wegrzyn, Matt Ryan, Dan Green, Tim Townsend, Kevin Conrad, Mike Christian, Mark Buckingham, Harry Candelario
-
Kolor: Glynis Oliver, Mike Thomas, Joe Rosas, Digital Chameleon, Kevin Somers, Steve Buccellato, Marie Javins, Electric Crayon
-
Tłumaczenie: Arek Wróblewski
- Data publikacji: 10 maja 2022 r.
- Wydawca: Mucha Comics
-
Liczba stron: 256
-
Format: 180x275 mm
-
Oprawa: twarda
-
Papier: kredowy
-
Druk: kolor
-
ISBN 978-83-66589-78-0
-
Wydanie pierwsze
-
Cena okładkowa: 139,00 zł
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
comments powered by Disqus