„Superman: Rok pierwszy” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 26-06-2020 23:08 ()


Oprócz tego, że Frank Miller podarował wielbicielom komiksowego medium znakomite reinterpretacje Daredevila i Batmana oraz cenione zarówno przez czytelników, jak i krytykę autorskie realizacje (Miasto Grzechu”, „300”) de facto wynalazł także osobny rodzaj opowieści na potrzeby jego superbohaterskiej odmiany. Nie inaczej bowiem wypada określić ujęte w ramy pełnowymiarowych utworów przybliżenie początków aktywności poszczególnych herosów (a także oczywiście heroin) udzielających się w „przestrzeni” uniwersum DC.

Co prawda różnego typu retrospekcje i tzw. originy znane były już wcześniej (jak choćby w przypadku Hala Jordana, o czym więcej w 23 tomie „Wielkiej Kolekcji Komiksów DC Comics”). Niemniej to dopiero „Batman: Rok pierwszy” można śmiało uznać za początek osobnego nurtu w ramach superbohaterskiej konwencji. Zrealizowany wspólnie z Davidem Mazzucchellim okazał się nie tylko długowiecznym hitem (do tego adaptowanym w formie wysoko ocenianej animacji), ale też znacząco wpłynął na metodę prezentacji genezy także innych niż Mroczny Rycerz osobowości. Doszło wręcz do tego, że w roku 1995 wszystkie letnie wydania specjalne z udziałem bohaterów takich jak m.in. Green Arrow zdominowała właśnie ta formuła narracyjna. Także w późniejszych latach wielokrotnie korzystano z niniejszego schematu i nie zaskakuje okoliczność, że powrócił do niej również jej pomysłodawca. Tym sposobem w drugiej połowie ubiegłego roku Frank Miller zyskał okazję, by zaprezentować autorską wizję początków Człowieka ze Stali.

Chciałoby się rzec: ileż to już autorów zmierzyło się z tym tematem (by wspomnieć tylko Johna Byrne’a i jego znakomitą interpretację znaną z publikowanej przez TM-Semic polskiej edycji „Supermana”). Wszak jak przystało na jedną z najbardziej rozpoznawanych baśni współczesności, także ta niezmiennie znajduje liczne grono chętnych odbiorców. Do tego z coraz to nowych generacji co siłą rzeczy wymaga przemodelowania pierwotnej wersji wedle oczekiwanych przez ich przedstawicieli standardów. Wspomniany autor wciąż oczekującego polskiej edycji albumu „Holly Terror” nie miał zatem łatwego zadania, jako że chociażby rocznikowo przynależy do pokolenia ukształtowanego w toku lat 70. i 80. minionego wieku. Wspierany przez swojego dobrego znajomego w osobie Johna Romity Młodszego (zob. „Mega Marvel” nr 2/1995 lub „Superbohaterowie Marvela” t. 24) podjął się jednak opowiedzenia na nowo początków Kal-Ela, mając przy tym za konkurenta nie byle kogo, bo Briana Michaela Bendisa (opublikowany ledwie rok wcześniej „Człowiek ze Stali”).

Jako swoisty „klucz” ku prezentacji kolejnych etapów dorastania do przeznaczonej Clarkowi roli posłużyły scenarzystom jego relacje z płcią piękną. Stąd poszczególne „ogniwa” faktycznej trylogii (bo właśnie tyleż epizodów liczyła sobie miniseria, która złożyła się na niniejszy album) upływają pod znakiem nade wszystko miłosnych uniesień „Ostatniego syna Kryptona”. Lana Lang („Smallville”), Lori Lemaris („Atlantyda”) i Lois Lane („Metropolis”) stanowią bowiem swoisty „motor napędowy” przełomów w życiu tytułowego bohatera. To właśnie za ich sprawą Kal-El (notabene nieprzesadnie stały w uczuciach) przemierza szlak od z trudem kamuflującego swój nieziemski potencjał nastolatka, poprzez rekruta piechoty morskiej, aż po reportera „Daily Planet” oraz oczywiście przyszłego przedstawiciela Ligi Sprawiedliwości. I przyznać trzeba, że posługując się nieszczególnie popularną obecnie metodą niemal wszechwiedzącego opowiadacza (u Millera to nie nowość), scenarzysta potrafi przykuć uwagę skłonnego do zapoznania się z tym utworem czytelnika. Sprzyjają ku temu częste zmiany lokalizacji oraz ewolucja protagonisty. Schemat niby dobrze znany, a jednak, jak to zwykle w przypadku ponadczasowych baśni bywa, intrygujący, by nie rzec, że wręcz fascynujący.

Nie jest to pierwszy przykład, gdy John Romita Młodszy dał do zrozumienia, że pomimo swojej liczonej w dekadach obecności w komiksowej branży (do tego „znaczonej” takimi hitami jak m.in. „Wolverine: Wróg publiczny” i „Przedwieczni”) ani myśli służyć organizatorom konwentów do roli swoistego „Dziadka Mroza” rodem z minionych epok tego medium. Ma się on bardzo dobrze (co zresztą względnie niedawno wykazał także na kartach „Kick-Ass: Nowa”) i z werwą rozrysowuje dziesiątki coraz to nowych, stylistycznie z miejsca rozpoznawanych plansz, które niegdyś stanowiły jedną z najbardziej charakterystycznych „wizytówek” Domu Pomysłów. Za sprawą zawiązania przezeń współpracy z DC Comics znać, że postać Człowieka ze Stali jest mu bliska i cieszy okoliczność, że to właśnie jemu (podobnie jak przy okazji albumu „Powrót Mrocznego Rycerza: Ostatnia krucjata”) przytrafiła się możliwość współpracy z Frankiem Millerem także przy tym projekcie.

Ponoć odbiorcy popkultury największym zainteresowaniem darzą te opowieści, które już znają. W przypadku niniejszego utworu czeka ich co prawda kilka niespodzianek, ale te okazać się mogą zjawiskiem z kategorii wartości dodanych. Cała reszta to raz jeszcze opowiedziana, dobrze rozpoznana baśń. Do tego z gatunku takich, które nic nie straciły ze swego pierwotnego rozmachu.

 

Tytuł: „Superman: Rok pierwszy”

  • Tytuł oryginału: „Superman: Year One” 
  • Scenariusz: Frank Miller, John Romita Młodszy
  • Szkic: John Romita Młodszy
  • Tusz: Danny Miki
  • Kolory: Alex Sinclair
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Jerzy Żuławnik
  • Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 12 listopada 2019 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 3 czerwca 2020 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 22 x 28 cm
  • Liczba stron: 216
  • Cena: 79,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miniserii Superman: Year One 1-3 (sierpień-grudzień 2019 r.).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus