„Przedwieczni” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 20-03-2012 05:23 ()


Skazani na klęskę – tak w wielkim skrócie wypadałoby podsumować liczące sobie niemal cztery dekady dzieje Eternalsów/Przedwiecznych – jednej z najmniej popularnych formacji Marvela. Tymczasem w 2007 r. trud wzmożenia zainteresowania ich perypetiami podjął nie byle kto, bo sam Neil Gaiman wspierany przez niewiele mniej cenionego Johna Romitę Jr. Czy z powierzonego im zadania wywiązali się zgodnie z oczekiwaniami czytelników i zleceniodawcy?

Wsławieni licznymi dokonaniami w komiksowej branży wydawali się idealnymi kandydatami do roli „ojców sukcesu” reaktywowanych Przedwiecznych. Wszak twórca „Koraliny” i „Amerykańskich Bogów” wzorcowo poradził sobie z wykreowaniem Nieskończonych, istot na swój sposób jakościowo zbliżonych do koncepcji Eternalsów. Nic zatem nie stało na przeszkodzie, by z podobnym wyczuciem tchnął on nowe życie w nieco już zaśniedziałą (a przy tym chyba mało kogo interesującą) legendę Ikariosa i jego pobratymców. Udział w tym przedsięwzięciu tak utytułowanego nazwiska mógł skłaniać ku przekonaniu, że przed Eternalsami zaistniała perspektywa swoistego renesansu…

Początek tej opowieści to niejako mrugnięcie okiem ku najsłynniejszemu dokonaniu Gaimana. Marc Curry, student, a zarazem stażysta w jednym z nowojorskich szpitali, śni bezdyskusyjnie niecodzienny sen. Amorficzne stworzenia usiłują złożyć go w ofierze, czemu zapobiega lewitujący mężczyzna. Przy tej okazji sojusznik Marca oznajmia, że prawdziwi władcy Ziemi powracają, a w tle dają się dostrzec gigantycznych rozmiarów istoty. Sen dobiega końca, ale dla Marca oznacza to ciąg wydarzeń, za sprawą których jego dotychczasowe życie ulegnie nieodwracalnym zmianom. Bowiem ku zaskoczeniu młodego adepta medycyny mężczyzna ze snu zjawia się na oddziale, w którym zwykł on pracować, oznajmiając mu, że obaj są przedstawicielami pradawnej rasy nieśmiertelnych istot. Łatwa do przewidzenia reakcja Curry’ego doprowadza do rychłego pożegnania z natrętem. Ten jednak okazuje się nad wyraz nachalny i już niebawem dochodzi do ich ponownego spotkania.

Równolegle poznajemy Sersi, której wielbicielom serii z udziałem Mścicieli przedstawiać nie trzeba (więcej szczegółów na jej temat w publikowanym przez TM-Semic kwartalniku „Mega Marvel” nr 2-3/1996). Stopniowo na scenę wkraczają także pozostałe osobowości znane z kart oryginalnej serii „Eternals” – nad wyraz dobrze poinformowany Ajak, agresywny i nieprzewidywalny Druig, przewodzący Przedwiecznym Zuras oraz jego córka Thena. Nie zabrakło również „nieletniego” Sprite’a oraz Dewiantów (przez samych siebie zwanych „ludem zmiennokształtnych”), głównych adwersarzy Eternalsów. Dodajmy do tego pojawiających się w retrospekcjach (choć nie tylko) Celestian (pozaziemskich stworzycieli zarówno rasy ludzkiej, Przedwiecznych jak i Dewiantów) oraz przedstawicieli Avengers (Wasp, Yellowjacket, a zwłaszcza Iron Man), a otrzymamy wybuchową mieszankę zapewniającą znaczną dozę rozrywki dla wielbicieli fabuł rodem z Domu Pomysłów.

Niestety, jak na standardy przypisywane wybitnemu pisarczykowi, jakim jest bez wątpienia Neil Gaiman, to jednak trochę za mało. O ile w przypadku pierwszego zlecenia wykonanego na zamówienie Marvela – opublikowanej również u nas mini-serii „1602” – już sam tylko pomysł przeniesienia postaci tegoż uniwersum w realia elżbietańskiej Anglii okazał się wystarczająco nośny, by nie tylko okazać się komercyjnym (a chyba też umiarkowanie artystycznym) sukcesem, ale też skłonić decydentów tegoż wydawnictwa do publikacji osobnej (choć jak się rychło okazało – efemerycznej) serii rozgrywającej się w pierwszych latach XVII w., o tyle „Przedwieczni” pozostali niejako bez odzewu. Gaiman rzadko wspomina to przedsięwzięcie, a i jego zagorzali fani raczej milczą w temacie „Eternalsów”. Co zatem poszło nie tak? Prawdopodobnie to, że redefinicja tych niezbyt popularnych postaci pozostała zbyt wierna oryginalnej koncepcji. A mimo, że stał za nią sam Jack Kirby wypada przyznać, że nie grzeszyła ona nadmiarem oryginalności. Zwłaszcza, że w roku debiutu wspomnianej grupy – tj. w 1975 – motywy o zabarwieniu paleastronautycznym przejawiały się nie tylko w postaci licznych publikacji pewnego szwajcarskiego hotelarza, ale też dziwacznych kultów (takich jak chociażby ruch realiański). Obecnie wpływ Ericha von Dänikena na kulturę popularną nie jest tak znaczny jak w późnych dekadach XX w., ale raz zasiane ziarno domniemanej ingerencji kosmitów wciąż zdaje się przejawiać w produkcjach takich jak chociażby niniejsza mini-seria.

Pomimo szumnych zapowiedzi o gruntownym odświeżeniu wizerunku Przedwiecznych raczej próżno doszukiwać się tutaj odkrywczych rozwiązań fabularnych. Co więcej nawet te elementy, które w pierwotnym cyklu zdawały się nowatorskie i na swój sposób wyrastające ponad superbohaterski standard, Gaiman niestety zaprzepaścił. Bo o ile u Kirby’ego Celestanie sprawiają wrażenie istot kierujących się czymś na kształt wyższej, niemożliwej do ogarnięcia przez ludzkość logiki, o tyle u Gaimana ów wzbudzający poczucie niepewności potencjał ulotnił się niestety w niewiadomym kierunku. Również model zachowań Przedwiecznych (co by nie mówić nadistot) generuje umiarkowany uśmiech politowania. „Bogowie” kierują się zachciankami niczym z nieszczególnie wnikliwych opracowań dotyczących antycznych mitologii, co zapewne na swój sposób było zamierzone już przez Kirby’ego jako z miejsca czytelne nawiązanie właśnie do wierzeń starożytnych Hellenów. Tyle, że „Król” komiksu superbohaterskiego stworzył Przedwiecznych kilka dekad temu i stąd po Gaimanie można było spodziewać się znacznie bardziej złożonego sportretowania występujących tu postaci. Widać jednak tak to bywa, gdy zadanie opisania zachowań i sposobu myślenia bogów podejmują śmiertelnicy…

Natomiast całkiem zgrabnie wkomponowano wątki z rozgrywającej się wówczas „Civil War”, wydarzenia które wstrząsnęło ówczesnym uniwersum Marvela, a które być może doczeka się pewnego, niezbyt odległego dnia przekładu na język polski. Stąd też obecność Mścicieli oraz motywu rejestracji osób dysponujących nadnaturalnymi zdolnościami (choć paradoksalnie Kirby robił co mógł, by trzymać swych Eternalsów z daleka od marvelowskiej zawieruchy).

John Romita Jr, któremu dane było zilustrować skrypt Gaimana, zdaje się mieć tyluż wielbicieli co i przeciwników. W tym jednak przypadku dobór tegoż rysownika okazał się w pełni uzasadniony. Przesadziste sylwetki, gęsto zarysowane kadry, oraz częste zbliżenia zdają się nie tylko podkreślać apokaliptyczną wymowę tej opowieści, ale też umiejętnie nawiązywać do nie mniej charakterystycznej kreski mistrza Kirby’ego. Z oczywistych względów najbardziej jest to widoczne w kontekście Celestian, autentycznych kosmicznych gigantów, przy których nawet Galactus jawi się niczym nieśmiały uczniak (nie wspominając już o Yellowjackecie…). Dla podkreślenia dramatyzmu chwili Romita Młodszy nie stroni od ogranych acz skutecznych „chwytów” (w postaci m.in. całostronicowych kadrów) i wychodzi mu to wyjątkowo przekonująco. Nie da się jednak ukryć, że tak charakterystyczne dla tegoż twórcy popadanie w nadmierny schematyzm może wywołać irytacje u co bardziej sceptycznie nastawionych doń czytelników. Bez względu na wszelkie „za” i „przeciw” z pewnością trudno byłoby odmówić temuż grafikowi rozpoznawalności. A w ogromie twórców próbujących swoich sił w trykocianej konwencji to już nie byle jakie osiągnięcie. Natomiast okładki autorstwa Ricka Berry’ego, pomimo intrygująco mrocznej tonacji, zdradzają szereg znamion przypadkowości w operowaniu barwami.

Finał tej opowieści niedwuznacznie wskazywał na chęć zwierzchnictwa Marvela do dalszego eksploatowania Przedwiecznych. Najwidoczniej jednak (podobnie jak w przypadku pierwotnej serii z ich udziałem) sprzedaż tegoż tytułu nie była na tyle oszałamiająca, by pokusić się o wprowadzenie na rynek pełnowymiarowego miesięcznika. Tym samym magia nazwiska Neila Gaimana okazała się niewystarczająca, aby osiągnąć komercyjny sukces porównywalny z „1602”. Debiutujący w sierpniu 2008 r. cykl „Eternals vol.4” jedynie luźno nawiązywał do mini-serii powstałej za sprawą twórcy „Sandmana”, a i jej rynkowy byt dobiegł końca po opublikowaniu zaledwie dziewięciu epizodów i jednego wydania specjalnego. Nie dopomogły również gościnne wizyty wiecznie popularnych mutantów, ani też zachęcające do lektury, nie wolne od monumentalizmu ilustracje na okładkach. Tym samym po raz kolejny sprawdziła się reguła o swoistym skazaniu na klęskę tej koncepcji. Bo o ile raczej trudno wyobrazić sobie uniwersum DC bez udziału przynajmniej niektórych spośród grona „Nowych Bogów” (a zwłaszcza Darkseida i Mister Miracle’a), o tyle bez Przedwiecznych Ziemia-616 radzi sobie całkiem nieźle. Stąd raczej trudno spodziewać się renesansu tych postaci w najbliższych latach. Zwłaszcza, że zadaniu wzmożenia zainteresowania Eternalsami nie podołał nawet sam Neil Gaiman (choć gdyby nie wieńczące ów tom nazwisko tegoż twórcy zapewne nigdy nie ujrzelibyśmy polskiej edycji „Przedwiecznych”).

Oprócz kompletnej mini-serii niniejsze wydanie zawiera szereg szkiców koncepcyjnych (zarówno kluczowych bohaterów jak i poszczególnych plansz), wariantów okładek oraz zapis rozmowy ze scenarzystą „Przedwiecznych”. Nie zabrakło również obszernej charakterystyki pierwotnej serii z udziałem tych postaci oraz okoliczności jej zaistnienia. Cieszy przy tym zamieszczenie próbek prac mistrza Kirby’ego pochodzących z tegoż cyklu. Z kolei w kategorii „obcego ciała” wypada uznać wywiad z Tori Amos oraz twórcami utworów muzycznych składających się na płytę „Where’s Neil When You Need Him?”. Co bardziej zgryźliwi czytelnicy odbiorą ów zabieg jako przejaw kolesiostwa Gaimana, promującego tym samym artystkę, wobec której zwykł on deklarować zażyłość. Nieco bardziej wyrozumiała grupa odbiorców potraktuje być może ten tekst jako godną uwagi ciekawostkę.

Kilka literówek oraz błąd w imieniu autora okładek tej mini-serii nie przysłaniają ogólnie dobrego wrażenia polskiej edycji „Przedwiecznych”. Niniejszy komiks stanowi również swoiste requiem aktywności Egmontu na polu prezentacji dorobku twórców działających pod szyldem Marvela. Bowiem od tamtej pory (a przecież upłynęło już kilka lat…) wspomniany wydawca nie zaprezentował już niestety tytułów z Domu Pomysłów… Szkoda…

 

Tytuł: „Przedwieczni”

  • Scenariusz: Neil Gaiman
  • Szkic: John Romita Jr
  • Tusz: Danny Miki, Tom Palmer, Jesse Delperdang, Klaus Janson
  • Kolory: Matt Hollingsworth i Paul Mounts
  • Ilustracja na okładce: Rick Berry
  • Tłumaczenie: Michał Cetnarowski
  • Wydawca: Egmont Polska
  • Data publikacji: grudzień 2008 r.
  • Okładka: miękka
  • Format: 17 x 26
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Stron: 264
  • Cena: 69,90 zł

 


comments powered by Disqus