Po raz pierwszy usłyszeliśmy o Statku Nieba, kiedy byliśmy na wyspie o trudnej do powtórzenia, barbarzyńskiej nazwie Yarzik. Minął już prawie rok, od kiedy Złoty Skoczek wypłynął z Lavre i przypuszczaliśmy, że jesteśmy w połowie drogi dookoła świata. Nasza biedna karawela tak była oblepiona wodorostami i muszlami, że przy pełnych żaglach ledwie wlokła się przez morze. Reszta słodkiej wody w beczkach pozieleniała i stęchła, suchary roiły się od robaków i u niektórych członków załogi wystąpiły pierwsze objawy szkorbutu.