„Ramiro” tom 1 - recenzja
Dodane: 24-10-2017 15:47 ()
Wydawnictwo Ongrys nie zaprzestaje konsekwentnej prezentacji dorobku Williama Vance’a. Tym bardziej że jest co prezentować, jako że twórcze osiągnięcia tego autora to zdecydowanie więcej niż tylko sensacyjna seria „XIII” realizowana według scenariusza Jeana Van Hamme’a. Stąd po przybliżeniu polskim czytelnikom marynistycznego klasyka „Bruce’a J. Hawkera”, rozgrywającego się w dobie Wypraw Krzyżowych dyptyku „Rodryk” oraz zbioru opowieści z udziałem niejakiego Raya Ringo przyszedł czas na Ramiro, kastylijskiego młodzieńca z aspiracjami, ciśniętego w wir tzw. wielkiej historii.
Tak się bowiem złożyło, że pomysłodawca tego projektu w osobie scenarzysty Jacquesa Stoquarta zdecydował się osadzić tę opowieść w dobie nabierającej kolejnego wzmożenia rekonkwisty. Toteż tytułowego bohatera tej serii (notabene publikowanej pierwotnie na łamach magazynu dla pań „Femmes d'aujourd'hui”) poznajemy na polu bitwy pod Alarcos (19 lipca 1195 r.), kiedy to kolejna fala muzułmańskich najeźdźców z północnej Afryki tymczasowo zdołała zatrzymać napór zdeterminowanych chrześcijan. Berberyjscy Almohadzi (bo to właśnie oni podjęli próbę odzyskania wpływów przez wyznawców islamu na Półwyspie Iberyjskim) zdawali się zatem triumfować, a zamierzenia władcy Kastylii Alfonsa VIII (1150-1214) zostały trwale utrącone. Na tle tych wydarzeń daje o sobie znać nie kto inny jak właśnie Ramiro, który w grupie kastylijskich włościan bierze udział we wzmiankowanej chwile temu konfrontacji. Pomimo klęski z zaistniałych perturbacji wychodzi on bez większego szwanku i już niebawem okazuje się, że to ledwie początek jego burzliwych przygód. Zwłaszcza że Ramiro tylko z pozoru jest przeciętnym mieszkańcem pogranicznych osad wojskowych, a i natura intryg, w których będzie on zmuszony wziąć czynny udział, również wyrasta ponad standard przygód ubogiego hidalgo. Dodajmy, że dochodzi do nich nie bez udziału m.in. mnichów kluniackich, braci Zakonu Ubogich Rycerzy Chrystusa i Świątyni Salomona (zwanych potocznie Templariuszami) oraz samego Alfonsa VIII.
„Ramiro” to obok m.in. wzmiankowanych wyżej serii jeszcze jeden dowód na wyjątkowość Złotej Ery tzw. komiksowej prasy frankońskiej, prawdopodobnie najbardziej owocnego okresu w dotychczasowych dziejach tego medium na kontynencie europejskim. Wszak to właśnie w toku lat 60., 70. i 80. debiutowała cała chmara fikcyjnych osobowości takich jak mieszkańcy rancza „Trzy Szóstki”, wszystkim dobrze znany Wiking-kosmita, Luc Orient, Yans czy obieżyświat Bernard Prince, które do dziś cieszą się uznaniem licznych zastępów fanów. Powstające w latach 1974-1989 perypetie Ramiro stanowią integralną część tego wyjątkowego zjawiska; nawet jeśli nie są one na naszym gruncie tak dobrze rozpoznane, jak cykle z udziałem Valeriana i Laureliny oraz Asteriksa i Obeliksa. Po lekturze albumów (aż sześciu!) składających się na niniejsze wydanie zbiorcze nasuwa się refleksja, w myśl której żal, że także ten tytuł – obok „Tetfola”, „Hugo” czy „Arii” – nie doczekał się u nas choćby fragmentarycznej prezentacji już na przełomie lat 80. i 90. minionego wieku w edycji Pegasusa, Orbity tudzież Sfery. Przypadki Ramiro łączą bowiem sugestywną wizję epoki z nieokiełznaną przygodą i emocjonującymi zwrotami akcji. Nieprzypadkowo zresztą, bo moment dziejowy, w którym osadzono poświęconą mu serię w takowe zdarzania obfitował. Sam zresztą tytułowy bohater, wykazujący początkowo młodzieńczą porywczość oraz częsty w tym wieku niedobór przenikliwości, zalicza się do osobowości dynamicznych, co również przyczynia się do podsycenia wartkości zebranych tu albumów. Trudno przy tym nie ustrzec się od porównań z tytułowym protagonistą serii „Vasco” Gillesa Chailleta, przypominającym Ramiro nie tylko usposobieniem, ale też ogólnym wizerunkiem (nie wyłączając doboru kolorystyki garderoby). Oba cykle łączy ponadto szybkie tempo akcji oraz lubowanie się ich scenarzystów w zawiłych intrygach z koligacjami w tle sięgającymi ówczesnych rodów panujących. Przy czym postać głównego bohatera skonstruowano według tradycyjnych prawideł, bez doszukiwania się w jego profilu psychologicznym „mrocznych rewirów” czy wręcz skłonności do perwersji. Nawet pomimo preferowanych współcześnie trendów, nierzadko faworyzujących wewnętrznie „pokręcone” osobowości, Ramiro nadal ma pełne predyspozycje, by zaskarbić sobie sympatię także polskich czytelników.
W sposób szczególny cieszy jeden z wątków odnoszący się do hipotetycznych (i zapewne co najwyżej incydentalnych) kontaktów pomiędzy mieszkańcami Półwyspu Iberyjskiego a cywilizacjami danej Mezoameryki sprzed pamiętnego rejsu Krzysztofa Kolumba. Odpowiedzialny za skrypt cyklu Jacques Stoquart nie omieszkał bowiem wkomponować w jego ramy nawiązań do mitycznych tradycji traktujących o usytuowanej na Atlantyku tzw. Wyspie Siedmiu Miast (domniemanego schronienia wizygockich chrześcijan salwujących się ucieczką w obliczu ekspansji islamskich najeźdźców) oraz osławionym Quetzacoatlu, bóstwie mezoamerykańskich Indian utożsamianym niekiedy z fenickimi żeglarzami tudzież iryjskimi misjonarzami. Nie da się ukryć, że się ów wątek nie tylko korzystnie wpływa na jakość naczelnej intrygi, ale też znacząco wzbogaca ogólny koloryt tej serii. Do tego stopnia, że aż chciałby się przeczytać osobną fabułę w wykonaniu autorów „Ramiro” osadzoną np. w dobie ekspansji ludów Nahua.
Równocześnie z miejsca daje się zauważyć, że scenarzysta przypadków Ramiro nie zdołał ustrzec się przed na swój sposób osobliwą tendencją dostrzegalną w komiksowych (i ogólnie popkulturowych) produkcjach frankofońskich po 1968 r. To właśnie mniej więcej od tego momentu (a w rzeczywistości jeszcze wcześniej) fabuły osadzone m.in. w wiekach średnich prezentowano w taki sposób, aby reinterpretowały rzeczywistość kreowaną wedle prawideł tzw. ideologii postępowej. W jej zaś ramach istotnym (by nie rzec, że wręcz zasadniczym) elementem było i jest bezpardonowe szkalowanie chrześcijaństwa oraz wyrosłej na gruncie tej religii cywilizacji łacińskiej. Stąd także na kartach „Ramiro” mamy do czynienia z realizacją tego założenia, w dużej mierze wynikłego z założeń ideologii neomarksistowskiej. Dość wspomnieć, że cluniaccy eremici, bez najmniejszych choćby podstaw źródłowych, zostali ukazani w kategorii de facto organizacji przestępczej z siatką najemnych zabójców rozsianych zarówno na obszarach Królestwa Francji, jak i chrześcijańskich struktur politycznych na Półwyspie Iberyjskim… Na tym zresztą nie koniec, jako że standardowo obrywa się Templariuszom, ofiarom czarnej legendy konsekwentnie podsycanej od co najmniej wczesnych lat XIV w., których – nazwijmy to umownie – środowiska żywotnie zainteresowane zwielokrotnieniem dochodów z lichwy brutalnie wyeliminowały z ówczesnego rynku kredytowego. Tego typu nacechowanych ideologicznie kuriozów jest tu zresztą więcej. I chociaż nie zaburzają one wartości tego tytułu jako rozrywki samej w sobie, to dla osób nawet śladowo rozeznanych w realiach średniowiecza owe manipulacje całkowicie zasadnie wzbudzać mogą niesmak przemieszany z zażenowaniem. Dlatego podczas lektury warto pamiętać o tym – nazwijmy rzeczy po imieniu – uwłaczającym inteligencji czytelnika uwarunkowaniu.
Gwoli ścisłości wydawca polskiej edycji serii, ujmując rzecz wprost, nie certolił się i tym samym miast czterech wydań zbiorczych miejscowy czytelnik otrzyma dwa zawierające całość przygód Ramiro. Zachowano przy tym tekst wprowadzający w ramy świata przedstawionego oraz galerie ilustracji zdobiących okładki poszczególnych albumów. I bardzo dobrze, bo przejawów twórczości Williama Vance’a nigdy za wiele. A przyznać trzeba, że za sprawą tegoż woluminu wielbiciele talentu rzeczonego zyskają mnóstwo okazji do estetycznych zachwytów. Mamy tu bowiem do czynienia z dokonaniami artysty o w pełni już ukształtowanych cechach charakterystycznych przypisanej jego pracom oraz wysokiej jakości warsztatem. Stąd w odróżnieniu od scenarzysty tego przedsięwzięcia, który pozwolił sobie na przysłowiowy „odlot” w zakresie tzw. dorabiania gęby chrześcijańskim eremitom, przyszły współtwórca serii „Bruno Brazil” starał się ściśle trzymać zachowanych świadectw źródłowych. Tym samym „sportretowane” przezeń realia charakteryzują się sugestywnością i prawdopodobieństwem, co dotyczy zarówno odzienia udzielających się tu postaci, w przypadku rycerstwa ich rynsztunku, widocznej w tle architektury oraz… nadobnych (a przy tym nie zawsze spolegliwych) niewiast. Swoista świeżość kreski Vance’a i jej precyzja pomimo upływy kilku dekad nic nie straciła ze swej pierwotnej jakości, a w realiach rekonkwisty ów plastyk zdaje się czuć równie pewnie co przy okazji rozrysowywania brytyjskich i hiszpańskich okrętów liniowych, a także szybkich aut, którymi zwykli przemieszczać się bohaterowie serii „XIII”. Krótko pisząc: znać klasę mistrza i wypada prosić o więcej.
Tytuł: „Ramiro” tom 1
- Tytuł oryginału: “Tout Vance - 10 - L'intégrale Ramiro”, “Tout Vance - 11 - L'intégrale Ramiro”
- Scenariusz: Jacques Stoquart
- Szkic i tusz: William Vance
- Kolory: Petra
- Tłumaczenie z języka francuskiego: Jakub Syty
- Wydawca wersji oryginalnej: Dargaud-Lombard S.A.
- Wydawca wersji polskiej: Ongrys
- Data premiery wersji oryginalnej: czerwiec 2005 (“Tout Vance - 10 - L'intégrale Ramiro), wrzesień 2009 (“Tout Vance - 11 - L'intégrale Ramiro”)
- Data premiery wersji polskiej: 15 września 2017 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 22 x 29,5 cm
- Druk: kolor
- Papier: kredowy
- Liczba stron: 264
- Cena: 125 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w magazynie „Femmes d'aujourd'hui” w latach 1974-1983.
Dziękujemy wydawnictwu Ongrys za udostępnienie komiksu do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus