„Valerian – wydanie zbiorcze” tom 7 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 09-04-2017 20:33 ()


Po przeszło czterech dekadach kreowania przygód Valeriana i Laureliny, „rodziciele” tej w równym stopniu zaradnej co urokliwej pary doszli do wniosku, że nadeszła pora „końca końców”, wykraczającej poza ramy tradycyjnie pojmowanego czasu i przestrzeni sagi. Tym bardziej że stęsknieni za Galaxity agenci służby czasoprzestrzennej zyskują szansę, by pomimo wydarzeń przybliżonych w czwartym wydaniu zbiorczym raz jeszcze ujrzeć metropolię owej spełnionej utopii.

Paradoksalnie droga ku temu wiedzie przez być może największe wyzwanie, z jakim do tej pory wspomniani mieli okazję się zmierzyć. Oto bowiem, spoza sfery względnie uporządkowanej materii, z niełatwej do pełnego zdefiniowania pustki zwanej Wielką Nicością, przybywa rój monolitów, które okazują się myślącymi, acz agresywnie usposobionymi istotami. Prędko okazuje się, że Wolochowie (bo tak zwykli je określać mieszkańcy rubieży stworzenia) dążą do eliminacji cywilizowanych społeczności Kosmosu takich, jak znane z wcześniejszych albumów Cesarstwo Tysiąca Planet czy Punkt Centralny. Co więcej, nie jest to jedynie niczym nieskrępowana furia destrukcji, lecz preludium do zaistnienia zupełnie odnowionego Wszechświata, w którym nie przewidziano miejsca dla zastanych społeczności. Nawet jeśli część z nich, kierująca się skądinąd znaną strategią pt. „Nasi wygrywają!” („Nasi wygrywają! A którzy to nasi? No, ci co wygrywają!”), łudzi się udziałem w łupach i stosowną pozycją u podnóżka zwycięzcy. Tymczasem w obliczu dramatycznego obrotu wydarzeń Valerian i Laurelina, jak zresztą przystało na doświadczonych i świetnie przeszkolonych agentów „zaginionego w akcji” imperium Ziemian, nie zamierzają koncentrować się na turystyce i wzajemnych czułościach. Stąd zbiór albumów składających się na niniejsze wydanie zbiorcze to jeden wielki wyścig z czasem, w którym stawką okazać się może nie tylko dalsza egzystencja całokształtu stworzenia, ale też wydobycie z czasoprzestrzennego niebytu Galaxity.

Pomimo ideologicznego skrzywienia, które scenarzyście tej serii towarzyszy od początków jego aktywności na komiksowej niwie, Pierre Christin należy do grona autorów, których efekt pracy nie spada poniżej pewnego poziomu. Mimo tego, na obecnym etapie jego najsłynniejszej serii znać nie tyle tzw. zmęczenie materiału, ile raczej brak świeżości konceptów oraz przygodowego rozbuchania, tak charakterystycznych dla pierwszych czterech wydań zbiorczych tegoż cyklu. Trudno orzec, czy to wiek zrobił swoje, czy też formuła perypetii Valeriana i Laureliny uległa wyjałowieniu w efekcie wcześniejszej szczodrości wymyślnych zawirowań fabularnych. Znać bowiem brak pełnej spójności zebranych tu historii oraz – zjawisko rzadko w tym przedsięwzięciu spotykane – zbędne dłużyzny. Daje się to z pełną mocą zauważyć zwłaszcza w pierwszym z albumów („Na skraju Wielkiej Nicości”), który pomimo na swój sposób interesującej próby zakamuflowanej krytyki gospodarki wolnorynkowej i nasilającej się od przełomu wieków recesji trawiącej Republikę Francuską, okazuje się lekturą może nie tyle nużącą, ile pozbawioną polotu wcześniejszych ogniw tej sagi. Dalej jest już coraz lepiej, zapewne ze względu na stopień zagrożenia zaistniałego za sprawą agresji enigmatycznych Wolochów (notabene wzbudzających natychmiastowe skojarzenia z epokowym dziełem Stanleya Kubricka i Arthura C. Clarke’a, a przy okazji również… „Szninklem”). Nie jest to jednak skala epickiej żywiołowości porównywalna „Z krainą bez gwiazd” czy „Na fałszywych Ziemiach”. Owszem, to wciąż pułap nieosiągalny dla licznych kolegów po piórze Christina (by wspomnieć słynącego z ewidentnej nadprodukcji Jeana Dufauxa); niemniej w zestawieniu z wcześniejszymi dokonaniami współtwórcy „Falang Czarnego Porządku” daje się odczuć lekki zawód i chyba nie w pełni zrealizowaną ambicję oryginalnego skonkludowania tegoż cyklu. Bez względu na sarkania piszącego te słowa ów zbiór to również okazja do podsumowującego wejrzenia w owo przebogate uniwersum.

O stosowną oprawę przybliżonych tu wydarzeń zadbał rzecz jasna Jean-Claude Mèzières (wspierany przy tym przez kolorystkę Évelyne Tranlê), który nie tylko nic nie stracił ze swej znakomitej formy, ale też zachował starania, by pomimo przeszło 40 lat od chwili, gdy do dystrybucji trafił 420 numer tygodnika „Pilote” (tj. od oficjalnego debiutu Valeriana i Laureliny) warstwa plastyczna pozostała kompatybilna z wcześniejszymi odsłonami serii. Nie zmieniają tego odczucia okazjonalne fragmenty z pogłębioną, nieco bardziej malarską kolorystyką. Zebrane tu opowieści w wymiarze wizualnym niezmiennie charakteryzuje scenograficzny przepych oraz lekkość w kreacji wymyślnych konstrukcji i pozaziemskich gatunków. Wszystko to Mèzières zilustrował typową dlań kreską z pogranicza groteski i realizmu.

Jak zwykle w przypadku tej edycji, także tym razem uzupełniono ją o obszerne wprowadzenie w wykonaniu Stana Baretsa. Trzeba przyznać, że ów wykazujący eseistyczne zacięcie publicysta sprawdził się w powierzonej mu roli znakomicie. Także z tego względu, że jako przedstawiciel tzw. pokolenia 1968 r. (a zatem przysłowiowej bratniej duszy Christina i Mèzièresa) za każdym razem zdawał się on trafnie określać kierunki, w których autorzy przypadków Valeriana i Laureliny rozwijali swój najpopularniejszy „twór”. Przy tej okazji dowiemy się nie tylko o komiksowej serii z udziałem tych postaci, ale też jej emanacji m.in. w formule animacji wykonanej w manierze typowej dla japońskich produkcji.

Reasumując refleksje o tej całkowicie zasłużenie uznanej za klasykę serii, wypada przyznać, że jej zjawiskowość nie ogranicza się do zasygnalizowanych wyżej walorów fabularnych i plastycznych. Wszak „Valerian” to również swoiste świadectwo epoki i pokolenia hołdującego specyficznej aurze światopoglądowej naznaczonej osobliwą kontestacją gospodarki wolnorynkowej i etyki wyrosłej na gruncie cywilizacji łacińskiej. Można wręcz zaryzykować twierdzenie, w myśl którego futurystyczne Galaxity zaistniałe na gruzach starego świata to niespełniony (czy może trafniej: niespełniany) sen o doskonałym ustroju opartym na bliżej niesprecyzowanym humanizmie, w którym „miarą wszechrzeczy” jest oczywiście człowiek. Owa naiwna i na swój sposób rozczulająca wiara w postoświeceniowe koncepcje towarzyszyła tej serii od pierwszych stronic i trzeba przyznać, że autorska spółka pozostała jej wierna aż do końca. Nie dość na tym w końcowej sekwencji „CzasoTworu” (tj. ostatniego albumu cyklu) dają oni wyraz nadziei, że pomimo – nazwijmy to umownie – tzw. przejściowych trudności, pewnego dnia, ów stłamszony m.in. pogłębiającym się kryzysem gospodarczym i konserwatywną kontrofensywę sen mimo wszystko doczeka się oczekiwanej realizacji. Nie wnikając w zasadność tych oczekiwań trudno nie docenić dokonania Christina, Mèzièresa i Tranlê, jaką jest ta ponadczasowa seria oraz okoliczności, że nareszcie, po trzech nieudanych próbach, również polscy czytelnicy mają sposobność w całości ocenić jej walory.

Za sprawą starań wydawnictwa Taurus Media przed nami jeszcze jedno spotkanie z bohaterami uniwersum Valeriana i Laureliny. Mowa tu o bezprecedensowym na skalę światową albumie zbierającym utwory poboczne (m.in. tom „Mieszkańcy Niebios”) uzupełniające główny nurt tegoż cyklu.

 

Tytuł: „Valerian – wydanie zbiorcze” tom 7

  • Tytuł oryginału: „Valerian – L’intégrale – volume 7”
  • Scenariusz: Pierre Christin
  • Rysunki: Jean-Claude Mèzières
  • Kolor: Évelyne Tranlê
  • Przedmowa: Stan Barets
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Wojciech Birek  
  • Wydawca wersji oryginalnej: Dargaud
  • Wydawca wersji polskiej: Taurus Media 
  • Data premiery wersji oryginalnej: 6 grudnia 2012 r. 
  • Data premiery wersji polskiej: 30 marca 2017 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 21,5 cm x 29 cm
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolor
  • Liczba stron: 176
  • Cena: 95 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w albumach w październiku 2004 („Na skraju Wielkiej Nicości”), styczniu 2007 („Prawo Kamieni”) oraz styczniu 2010 („CzasoTwór”).

Dziękujemy wydawnictwu Taurus Media za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus