„Liga Sprawiedliwości” tom 8: „Wieczna zima” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 01-09-2022 21:32 ()


Nie licząc dwóch ostatnich odsłon, niniejsza seria o przypadkach najważniejszej superbohaterskiej formacji uniwersum DC charakteryzowała się względnie wysokim stopniem fabularnego zawikłania. O tyle to nie dziwi, że z założenia miała ona stanowić swoisty rdzeń dla wydarzeń będących konsekwencją zaistnienia wyrwy w tzw. Ścianie Źródła (tj. barierze oddzielającej konglomerat równoległych wszechświatów od nierozpoznanych „przestrzeni”). Do tego jej współtworzenia podjął się Scott Snyder, autor, którego rozwiązania fabularne nie zawsze zwykły charakteryzować się pełną przejrzystością.

Jednak już na etapie zbioru zatytułowanego „Do was należy zemsta” formuła serii uległa reorientowaniu i miast rozbudowanej, ciągnącej się przez kilka kolejnych tomów epopei, czytelnikom serii zaproponowano bardziej zwarte i skonkludowane historie. Nie inaczej sprawy miały się także w następnym „składaku”, czyli w „Galaktyce grozy”, a ta tendencja została zachowana także w tomie niniejszym. Złożyła się bowiem nań opowiedziana od początku do końca fabuła, zwarta, acz o globalnym zasięgu oddziaływania. Mało tego, ściśle powiązana z wydarzeniami, do których doszło u schyłku pierwszego tysiąclecia n.e. Wówczas to bowiem, grono pośpiesznie skrzykniętych metaludzi w osobach Hippolity (notabene bardzo dobrze znanej czytelnikom przygód Wonder Woman), Wikińskiego Księcia, Czarnego Adama oraz ówczesnego wybrańca Parlamentu Drzew (tj. oczywiście Potwora z Bagien tamtych czasów) stawiło czoła zagrożeniu, które omal nie przeobraziło Ziemi w skuty lodem grobowiec. Stać się tak mogło za sprawą Króla Szronu, jeszcze jednego osobnika obdarowanego nadnaturalnymi zdolnościami, którego za sprawą wspomnianej hanzy udało się wówczas w jego zapędach powstrzymać. Kłopot w tym, że jak to często z zagrożeniami tej skali bywa, rzeczonego udało się nie tyle trwale unieszkodliwić, ile jedynie tymczasowo zneutralizować. Tym sposobem niegdysiejszy mieszkaniec jednej z grenlandzkich osad imieniem Edwald (bo to właśnie rzeczony przyjął tożsamość swoistego żywiołaka ekstremalnie niskich temperatur) powraca w XXI w. by raz jeszcze podjąć próbę zdominowania przezeń planety. Ciekawostką w tym wszystkim jest okoliczność, że dzieje się tak nie bez wpływu kryptonijskiej technologii…

Po rozbuchanych po najdalsze krańce multiwersum zmaganiach z Perpetuą, a nade wszystko niemal omnipotentnym Batmanem Który się Śmieje (zob. „Batman Death Metal”) niniejsza fabuła jawić się może w kategorii w najlepszym razie jako wydarzenie niemal lokalne. Wszak swoim zasięgiem objęło ono „jedynie” ziemski matecznik ludzkości. A jednak stopień dramatyzmu rozgrywających się w tej opowieści wydarzeń ujęty został w stopniu porównywalnym z dobrze wspominaną przez fanów produkcji DC Comics „Nocą Ostateczną”. (swoją drogą wciąż oczekującą swojej polskiej edycji). Przywołanie tej akurat historii nie jest zresztą przypadkowe, bo zarówno w jednym, jak i drugim przypadku trzeciej planety od Słońca omal nie spotkał los takich księżyców jak Enceladus czy Europa (tj. ciał niebieskich całkowicie pokrytych lodem). Oczywiście tegoż scenariusza rozwoju wypadków nie zamierzali respektować ziemscy herosi, spadkobiercy wspomnianych wyżej oponentów holistycznych zapędów Króla Szronu. Toteż nic dziwnego, że w wielu puntach świata, działający zarówno solowo, jak i w drużynach metaludzie, zdecydowali się stawić czoła awatarom przebudzonego z przeszło tysiącletniego snu adwersarza, jego lodowym „dronom”, a nade wszystko jemu samemu.

A wszystko to w klarownej i bezpretensjonalnej formule jako żywo wzbudzającej skojarzenia z wielkimi wydarzeniami doby lat 90. XX w. takimi jak właśnie przywoływana „Noc Ostateczna” z 1996 r. oraz o trzy lata wcześniejsze „Więzy krwi”. O tyle to nie zaskakuje, że obaj zaangażowani w ten projekt scenarzyści – Andy Lanning i Ron Marz – celują w modelu narracyjnym preferowanym w toku właśnie wzmiankowanej dekady. Zwłaszcza drugi ze wspomnianych pochwalić się może m.in. bardzo udanym stażem w miesięczniku „Green Lantern vol.3” po uczynieniu jego centralną osobowością Kyle’a Raynera, wówczas (tj. w drugiej połowie lat 90.) jednej z najpopularniejszych postaci uniwersum DC. „Posmak” użytkowanej wówczas maniery scenopisarskiej zapewne nie przez wszystkich potencjalnych odbiorców tej pozycji zostanie odebrany z równym entuzjazmem. Mimo tego w przypadku opisywanej opowieści mamy do czynienia z wartko prowadzoną fabułą, obsadzoną licznym gronem uczestników, z przewidywalnym co prawda finałem, acz równocześnie nie wolnej od co najmniej kilku niespodzianek. Jak zwykle w takich sytuacjach herosi wykazują się pełnym zaangażowaniem, dzięki czemu (zgodnie zresztą z prawidłami konwencji) rozwój akcji wręcz tętni od epickich sekwencji oraz licznych zwrotów akcji.  

Rzecz jasna walnie przyczyniają się ku osiągnięciu tych założeń ilustratorzy kooperujący ze wzmiankowanymi wyżej specjalistami od słowa pisanego. A owych plastyków (zgodnie zresztą ze współczesną formułą komiksowych potentatów po drugiej stronie Atlantyku) jest tu niemal cały batalion. Wśród nich zaś znalazło się miejsce dla tak doświadczonych twórców, jak m.in. Howard Porter („JLA”, „Flash”), Alex Sinclair („Nieskończony Kryzys”, Top 10”) oraz autor plansz w sposób szczególny cieszących oko piszącego te słowa w osobie Phila Hestera („Korzenie rodzinne”, „Green Arrow: Sounds of Violence”). Grono tak doświadczonych fachowców postarało się zatem o dopełnienie rozbuchanej fabuły (w pozytywnym rozumieniu tego określenia) wizualnie nie mniej wystawną oprawą. Nawet jeśli w przypadku tej propozycji wydawniczej mamy do czynienia z użytkowaniem przez jej autorów dobrze znanych schematów (i to zarówno w wymiarze plastycznym, jak i fabularnym) to jednak kumulacja ich talentów i umiejętności zaowocowała profesjonalnie zrealizowaną produkcją. Co tu kryć, nie zasili ona kanonu superbohaterskich opowieści porównywalnych choćby z „Legendami” (zob. „Bohaterowie i Złoczyńcy” t. 28). Niemniej w kategorii rozrywki, do której być może pewnego dnia będzie okazja jeszcze powrócić, sprawdza się w całej swojej rozciągłości.

 

Tytuł: Liga Sprawiedliwości tom 8: Wieczna zima

  • Tytuł oryginału: „Justice League: Endless Winter”
  • Scenariusz: Andy Lanning i Ron Marz
  • Rysunki: Howard Porter, Marco Santucci, Clayton Henry, Phil Hester, Ande Parks, Miguel Mendonça, Xermánico, Jesus Merino, Cam Smith, Amancay Nahuelpan, Brandon Peterson, Carmine Di Giandomenico
  • Kolory: HI-FI, Arif Prianto, Marcelo Maiolo, Ivan Plascencia, Alex Sinclair, June Chung, Mike Atiyeh
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Marek Starosta
  • Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Story House Egmont
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 1 stycznia 2020 r.   
  • Data publikacji wersji polskiej: 27 sierpnia 2022 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 16,7 x 25,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 228
  • Cena: 79,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w „Justice League: Endless Winter” nr 1-2 (luty 2021), „Flash vol.5” nr 767 (luty 2021), „Superman: Endless Winter Special” nr 1 (luty 2021), „Aquaman vol.8” Nr 66 (luty 2021), „Justice League vol.4” nr 58 (luty 2021), „Teen Titans: Endless Winter Special” nr 1 (luty 2021), „Justice League Dark vol.2” nr 29 (luty 2021) oraz „Black Adam: Endless Winter Special” nr 1 (luty 2021). Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji

Galeria


comments powered by Disqus