„Korzenie rodzinne” tom 1 - recenzja
Dodane: 07-02-2022 22:15 ()
Natura upomni się o swoje. Często słyszymy te słowa jako groźbę pod adresem ludzkości, która zbyt literalnie traktuje biblijne zaproszenie, by czynić świat sobie poddanym. I właśnie w komiksie „Korzenie rodzinne” przedstawiona zostaje wizja tego, co się może wydarzyć, gdy człowiek zostaje dosłownie wchłonięty przez środowisko naturalne i nie pozostaje po nim żaden ślad. Za wizję tę odpowiada Jeff Lemire, który tym razem stworzył ekologiczny horror.
Choć faktycznie motywem przewodnim tego komiksu jest przesłanie ekologiczne, to jednak autor scenariusza postawił zdecydowanie większy nacisk na akcję i grozę. Groza ta ma różne wymiary. Pierwszy dotyczy przemiany w drzewo ośmioletniej dziewczynki, która zaczyna nagle ulegać przeobrażeniu w roślinę ku przerażeniu jej matki i brata. Drugi jest związany z ludźmi, którzy zaczynają nagle polować na zagubioną w wyniku sytuacji rodzinę. W jednej chwili ich świat zostaje postawiony na głowie, a ich życiu grozi niebezpieczeństwo. Wreszcie trzeci wymiar grozy dotyczy zbliżającej się apokalipsy, której najwyraźniej nie da się powstrzymać.
Tempo wydarzeń rozgrywających się przez większość czasu jest zabójcze. Lemire szybko posuwa akcję naprzód, co raczej nie jest cechą rozpoznawczą jego projektów. Ne ustając w biegu, stara się przy okazji rozbudowywać postaci dzięki retrospekcjom lub krótkich wymian zdań na temat minionych wydarzeń, po których bohaterowie znowu muszą się spieszyć. Z jednej strony potęguje to wrażenie naprawdę szybko zachodzącej przemiany małej Megan w pierwszej części komiksu, z drugiej jednak nie pozwala postaciom i czytelnikowi odsapnąć, a na to utalentowany Kanadyjczyk zwykł zwracać uwagę.
Poczucie zawrotnego tempa ma również swoje źródło w rysunkach. Są one dość surowe, bardziej kanciaste niż opływowe, umiejętnie grają czernią, co spycha kolor na nieco drugi plan. Lecz przede wszystkim są one bardzo dynamiczne. Pościgi i strzelanki wyglądają na planszach rewelacyjnie, zwłaszcza kiedy rysownicy – a jest ich trzech – łamią kadry, żebyśmy bardziej to wszystko poczuli. W dodatku sceny przedstawiające przemianę ludzi w drzewa są tak dynamicznie narysowanie, że dosłownie czuć w nich tę gwałtowność, która tej przemianie towarzyszy. Momentami sceny są brutalne i to również odpowiednio wybrzmiewa.
Lemire kupił mnie w „Korzeniach rodzinnych” przede wszystkim fajnym pomysłem na koniec świata, w którym w pewnym momencie ludzie zaczęli zmieniać się w drzewa, ale również jego przemyślaną, choć tak naprawdę prostą konstrukcją. Sporo sensu ma zabieg, że wydarzenia poznajemy od środka. Przemiana Meg jest kluczowym momentem w historii, początkiem końca, ale gdzieś w międzyczasie dowiadujemy się trochę o tym, co nastąpiło wcześniej, że nie jest ona pierwszą ofiarą nadchodzącej apokalipsy. Sporo wydarzeń ma również miejsce w przyszłości, już w nowym świecie opanowanym przez rośliny. Pozwala to scenarzyście na ukazanie przemiany części swoich bohaterów, natomiast niekoniecznie jest to przemiana udana, bo chociażby matka, która stała się kimś w rodzaju Sary Connor, nie przekonała mnie.
Lemire'owi wyszło chyba lepiej rozpisanie ważnych momentów fabuły, zbudowanie pewnych zależności, próba kompleksowego ujęcia rozbuchanej historii w dwunastu odcinkach, natomiast zabrakło w tym wszystkim trochę serducha. Ale to też nie tak, że tych emocji tutaj brakuje. Przeciwnie, matka Megan jest wręcz do przesady rozemocjonowana, próbując ratować córkę przed przemianą, a jednocześnie nie chcąc uwierzyć w podawane jej wyjaśnienia, które nie brzmią może do końca racjonalnie, ale przecież trudno zaprzeczyć temu, co widać. I chociaż to ta więź matki z córką jest postawiona niejako na pierwszym miejscu, Lemire – chyba podświadomie – bardziej prawdziwie, bo też w sposób bardziej stonowany, ukazuje relację ojca z synem. Prawie niemożliwa do odbudowania więź między nimi okazuje się osiągać poziom metafizyczny. Zresztą tej metafizyki jest tutaj dużo, biorąc pod uwagę to, co dzieje się z duszami ludzi, którzy zaczęli się przemieniać w drzewa.
Trudno umieścić „Korzenie rodzinne” wysoko w rankingu tytułów Jeffa Lemire'a, bo po prostu napisał wiele lepszych rzeczy, natomiast jest to sensownie napisana historia oparta na ciekawym pomyśle. W dodatku całość dostajemy w jednym opasłym tomie. Być może to kwestia nazwiska na okładce. Gdybyśmy mieli do czynienia z debiutantem, pod adresem tego komiksu leciałoby więcej pochwał, a tak gdzieś z tyłu głowy siedzi natrętna myśl, że autor „Łasucha”, „Descendera” i „Gideon Falls” potrafi lepiej, zdecydowanie lepiej.
Tytuł: Korzenie rodzinne
- Scenariusz: Jeff Lemire
- Rysunki: Phil Hester, Eric Gapstur, Ryan Cody
- Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
- Wydawnictwo: Mucha Comics
- Premiera: 3 grudnia 2021 roku
- Liczba stron: 292
- Format: 180 mm x 275 mm
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- ISBN 978-83-66589-57-5
- Wydanie pierwsze
- Cena okładkowa: 129,00 zł
Dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus