„Wonder Woman” tom 1: „Krew” - recenzja
Dodane: 08-09-2014 20:22 ()
Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że status Amazonki Diany jako jednej z czołowych ikon DC Comics jest nie do odratowania. Restartowana w 2006 r. seria „Wonder Woman vol.3” sprzedawała się źle, a planowany serial telewizyjny z jej udziałem okazał się zupełnym niewypałem. Pomimo usilnych prób przywrócenia bohaterce choćby cząstkowego zainteresowania, jakim cieszyła się przed laty, Diana zdawała się niknąć w cieniu znacznie popularniejszych kolegów po fachu. Do chwili, gdy rozpisywanie jej przygód powierzono Brianowi Azzarello.
Jemu to bowiem przypadło zadanie odświeżenia legendy Wonder Woman w ramach rewitalizowanego uniwersum DC. Dodajmy, że zadanie wyjątkowo niełatwe, któremu po roku 2000 sprostał w gruncie rzeczy jedynie Greg Rucka (np. „Wonder Woman: Hiketeia”). Natomiast cała reszta twórców podejmujących to wyzwanie (w tym także J. Michael Straczyński i Gail Simone) z reguły kończyła na tarczy. Współtwórca „100 naboi” uniknął ich losu zapewne z tego względu, że miast wynosić Dianę do rangi olimpijskiego bóstwa bezceremonialnie postrącał przedstawicieli tegoż panteonu z ich piedestałów.
Ta okoliczność nie mogła pozostać bez wpływu również na Wonder Woman. Zwłaszcza, że Diana z kart tej opowieści zmuszona jest zmagać się nie tyle ze standardowym zestawem swych przeciwników, co raczej nie w pełni akceptowanym przez społeczność Rajskiej Wyspy dziedzictwem swego pochodzenia. Choć oczywiście nie obyło się bez zarzewia konfliktu na wielką skalę z udziałem Hery, Eris (tutaj zwanej po prostu Niezgodą), Hadesa oraz jeszcze co najmniej kilku lokatorów Olimpu. Stąd podobnie jak ma to miejsce w większości serii współtworzonych przez Azzarello, także i tutaj nie brakuje scen konfrontacyjnych. Diana ma zatem sporo okazji do wykazania się jako wprawna wojowniczka. Tym bardziej, że obfitej dawki problemów dostarcza niespodziewana wolta Zeusa, który bez uprzedzenia porzucił swoją dotychczasową kompanię oraz status władcy bogów. Siłą rzeczy staje się to przyczyną dekompozycji wśród owych nadistot, w obliczu której przynajmniej niektórzy spośród ich grona nie zamierzają pozostawać bierni.
Jednym z głównych atutów tej opowieści jest nowatorski wizerunek nadany przez autorską spółkę helleńskim bóstwom. Z opinii amerykańskich fanów tej serii można śmiało wnioskować, że w dużej mierze to właśnie tym zabiegiem obaj panowie zapewnili Dianie publikę, jakiej nie miała ona co najmniej od czasu kreowania jej przygód przez George’a Pereza (tj. w latach 1987-1991). Choć gwoli ścisłości warto nadmienić, że nie zabrakło także głosów oburzenia ze strony fanów przywiązanych do tradycyjnej interpretacji mitologii Wonder Woman. W wywiadzie udzielonym serwisowi „DC Multiverse” Azzarello dosadnie odniósł się do tych uwag („Jeśli im się nie podoba – gówno mnie to obchodzi, bardzo mi przykro, nikt nie każe im tego czytać”) i jak czas pokazał nie poddał się tej presji konsekwentnie kontynuując autorską wizję. Wygląda na to, że z powodzeniem, bo w odróżnieniu od serii takich jak m.in. „Green Arrow” i „Superman” zespół realizujący „Wonder Woman” pozostaje na swoich stanowiskach od początku restartu wydawnictwa. Co więcej, zarząd DC Comics ani myśli wypuszczać Azzarello ze swoich łapek. Zresztą całkowicie słusznie.
Zwracając jednak nieco honoru zwolennikom dawnej wersji Diany przyznać trzeba, że istotnie Wonder Woman w wykonaniu tego twórcy traci nieco na zasadniczych cechach, w które wyposażył ją jej pomysłodawca, William Moulton Marston. Zaskakująco łatwo daje się ona ponosić negatywnym emocjom (w tym przede wszystkim agresji). Tymczasem w klasycznych przygodach tej postaci z reguły unikano takiej ewentualności, a sytuacje takie jak chociażby ta z kulminacyjnego starcia w „Przyjdź Królestwo” stanowiły raczej wyjątek niż standard. Z drugiej strony czas nie stoi w miejscu; podobnie zresztą jak preferencje czytelników skłaniających się współcześnie ku nieco mniej zrównoważonym osobowościom. A taką właśnie bohaterką jest rozpisywana przez Azzarello Diana. Bez względu na kontrowersje co do sposobu prowadzania tej serii „Wonder Woman” wciąż pozostaje jednym z najchętniej nabywanych tytułów współczesnego DC Comics.
Dobór rysownika dla tegoż cyklu był kolejnym trafnym posunięciem zarządu wydawnictwa. Cliff Chiang (bo o nim właśnie mowa) miał już zresztą okazję do ilustrowania opowieści z udziałem Amazonek w miesięczniku „Green Arrow/Black Canary” (zebranych w wydaniu zbiorczym pt. „The Wedding Album”). Uczciwie trzeba przyznać, że tę do bólu miałką fabułę ratowały tylko i wyłącznie jego ilustracje. Przejrzyste rysunki Chianga, dyskretnie nawiązujące do stylistyki animacyjnej, trafnie oddają emocjonalną ekspresję portretowanych przezeń postaci. Równocześnie nie przytłaczają nadmiarem szczegółów. Biorąc pod uwagę kierunek w jakim zmierza obecna seria o Wonder Woman rzeczony plastyk zdaje się właściwie wizualizować pomysły Azzarello.
Natomiast dostrzegalnie gorzej wypada efekt wysiłków Tony’ego Akinsa („Jack of Fables”, „Hellblazer: Papa Midnite”). Niestety to nie ta skala talentu co w przypadku głównego rysownika „Wonder Woman”, choć jego zmiennik robi co może, aby zachować wizualny sznyt nadany serii przez Chianga. Wychodzi to raz lepiej (wizerunek Hadesa i Posejdona), a raz gorzej (ogólnie zbyt duża skłonność ku grotesce nieadekwatnej do nastroju opowieści). Na marginesie wypada wspomnieć, że Akins współpracował już ze scenarzystą m.in. „Strażników – Początek: Komediant” przy niemal zapomnianej (na szczęście!) serii „Red Dragon”.
Jak niemal zwykle w przypadku tej kolekcji także i przy okazji tego tomu warto zwrócić uwagę na dodatki do albumu zawierające m.in. szkice koncepcyjne udzielających się tu postaci. Pozwala to wyrobić sobie wyobrażenie o kierunkach ewolucji ich wyglądu. Dotyczy to zwłaszcza tytułowej bohaterki. Wygląda bowiem na to, że pierwotnie miała ona zachować pewne elementy z jej wizerunku zaprojektowanego ledwie rok wcześniej przez Jima Lee.
Dotychczas zaprezentowane odsłony kolekcji „Nowe DC Comics!” wzbudzały zróżnicowane oceny – od przejawów entuzjazmu („Batman: Trybunał Sów”) po dezorientacje przemieszaną z rozczarowaniem („Superman i ludzie ze stali”). Pierwszy tom „Wonder Woman” wypada polecić z pełnym przekonaniem, bo jest to jedna z ciekawszych propozycji nie tylko wśród polskich przedruków ze stajni DC Comics, ale też całej oferty tego wydawnictwa. Zwłaszcza, że to zaledwie przedsmak znakomitej rozrywki czekającej nas w kolejnych tomach.
Tytuł: „Wonder Woman” tom 1: „Krew”
- Scenariusz: Brian Azzarello
- Szkic: Cliff Wu Chiang, Tony Akins
- Tusz: Cliff Wu Chiang, Dan Green
- Kolor: Matthew Wilson
- Tłumaczenie: Krzysztof Uliszewski
- Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
- Wydawca: Egmont Polska
- Data premiery: 11 sierpnia 2014 r.
- Oprawa: twarda
- Format: 17 x 26 cm
- Papier: kredowy
- Druk: kolor
- Liczba stron: 160
- Cena: 75 zł
Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w miesięczniku „Wonder Woman” nr 1-6 (listopad 2011-kwiecień 2012 r.).
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus