„Flash” tom 13: „Rządy Łotrów” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 15-11-2021 16:52 ()


Deklaratywnie przełomowych wydarzeń w komiksie superbohaterskim mamy wręcz bez liku. Mało jednak które okazują się rezonować na tzw. dłuższą metę. Wygląda jednak na to, że ciąg wydarzeń zapoczątkowany w miniserii „Batman Metal” (a przy okazji kontynuowany m.in. w kolejnej odsłonie serii „Liga Sprawiedliwości”) odciska trwałe piętno zarówno na ogólnej koncepcji dziejów uniwersum DC, jak i przynajmniej części z osobowości w nim się udzielających. Tak się sprawy mają w przypadku Barry’ego Allena, który jak mało kto zdaje sobie sprawę z ryzyka wiążącego się z ingerowaniem w strukturę czasoprzestrzeni (o czym więcej m.in. na kartach „Flashpoint-Punkt krytyczny”).
 
Stąd uwolnienie z prehistorycznych oków Perpetuy (tj. macierzy konglomeratu równoległych wszechświatów) okazało się więcej niż tylko sezonowym zagrożeniem, po którego zażegnaniu superbohaterowie niemal z marszu mogliby pozwolić sobie na solowe wyczyny w oczekiwaniu na kolejne zawirowanie wymagające od nich połączenia swoich potencjałów. Co więcej, ujawnienie się takich indywiduów jak m.in. Batman, Który się Śmieje, tudzież rewanżystowskie zapędy odrzuconego przez wspomnianą Lexa Luthora (o czym więcej w opasłym albumie „Liga Sprawiedliwości: Wojna totalna. Rok Łotrów”) oraz rozwój wypadków przybliżonych w pierwszym zbiorze „Batman Death Metal” już teraz wskazywać mogą, że posady uniwersum DC zostaną znacząco wzruszone. Reminiscencją takiego obrotu sytuacji jest fabuła zawarta w niniejszej, trzynastej już odsłonie „odrodzonej” serii z główną w niej rolą policyjnego laboranta, czyli oczywiście Barry’ego Allena.
 
A przyznać trzeba, że owe reminiscencje są nad wyraz dotkliwe; w tym zwłaszcza dla mieszkańców skutego lodem Central City oddanego niejako w arendę dobrze znanemu czytelnikom tej serii Leonardowi Snartowi. Tak się bowiem złożyło, że po starej znajomości Kapitan Chłód (bo o nim oczywiście mowa) zyskał taką właśnie możliwość od uposażonego mocą Perpetuy Lexa Luthora. Pomimo nietypowego usposobienia zarówno wspomnianego lidera tzw. Łotrów jak i reszty dowodzonej przezeń hanzy (przypomnijmy, że zwykli oni kierować się specyficznym, acz niewyzbytym znamion osobliwie pojmowanej etyki honorowym kodeksem) rzeczony specjalista od bardzo niskich temperatur przyjął tę propozycję i tym samym stał się despotycznym, niczym i nikim nieograniczonym władcą wspomnianego miasta. Tym bardziej że pochwycony przezeń Flash (który notabene uważany jest powszechnie za martwego) może jedynie z frustracją usiłować uwolnić się z celi, w której umieścił go sycący się królewskim tytułem Snart. To jednak dopiero początek rozgrywki, w której Barry Allen rzecz jasna da z siebie wszystko, by jego rodzinne miasto wróciło do stanu sprzed zaprowadzenia „porządków” przez jednego z najbardziej zapamiętałych adwersarzy Flasha.
 
Niby ów schemat jest bardzo dobrze znany i na wszystkie sposoby po wielokroć eksploatowany. A jednak Joshua Williamson nie byłby sobą, gdyby nie usiłował tej formuły urozmaicić. Do tego w stosownie dla specyfiki przygód Szkarłatnego Sprintera zdynamizowanej formule nasyconej mnogością wydarzeń podkreślających płynność zjawisk, z którymi Barry (a przy okazji także inni Sprinterzy) ma do czynienia. Dotyczy to zwłaszcza kolejnych niespodzianek (swoją drogą niekoniecznie pożądanych) związanych ze wciąż nie w pełni rozpoznaną Mocą Prędkości. Właśnie za tą sprawą znać, że wspomniany scenarzysta nie porzuca ambicji, by podobnie jak wcześniej m.in. Mark Waid na mitologii Flasha odcisnąć - jeśli nie trwałe piętno, to co najmniej z gatunku tzw. długodystansowych. Stąd właśnie kolejne rewelacje dotyczące źródła mocy Sprinterów, a także odrobina zamieszania w życiu osobistym Barry’ego. Szanowny pan scenarzysta po raz kolejny zadbał zatem, aby snuta przezeń opowieść nie tylko nie nużyła, ale oferowała także choćby drobne urozmaicenia fabularne.
 
Jest zatem zarówno pomysł, jak i przemyślane jego prowadzenie o znamionach łatwo przyswajalnej, acz równocześnie niebanalnej rozrywki. Co istotne przy wtórze nad wyraz sprawnie radzącego sobie plastyka. Podobnie jak przy okazji m.in. poprzedniego tomu funkcja ta przypadła Andaluzyjczykowi Rafie Sandovalowi. Wspomagany m.in. przez Jordiego Tarragone zapewne nie wzbudzi zachwytów u wielbicieli tzw. produkcji niezależnych. Jednak też nie z myślą o tych jakże wysublimowanych koneserach sztuki wysokiej tworzona jest niniejsza produkcja. Natomiast poszukiwacze fabuł stricte rozrywkowych, rozrysowanych efektowną, tętniącą dynamiką kreską otrzymają dokładnie to, czego wymagać się od takowych produkcji zwykło.  
 
W tej akurat przypadku nie mamy co prawda do czynienia z najbardziej udanymi historiami doby stażu Joshuy Williamsona (by wspomnieć choćby „Wojnę Flashów” oraz „Rok pierwszy”). Niemniej z pewnością nie jest to także przejaw incydentalnego spadku twórczej formy rzeczonego, jak miało to miejsce przy okazji poprzedniego spotkania ze Szkarłatnymi Sprinterami („Śmierć i Moc Prędkości”). Krótko pisząc, cała naprzód ku kolejnej odsłonie tej nadspodziewanie żywotnej serii.

 

Tytuł: „Flash” tom 13: „Rządy Łotrów”

  • Tytuł oryginału: „The Flash vol.13: Rogues Reign”
  • Scenariusz: Joshua Williamson
  • Szkic: Rafa Sanodval, Christian Duce
  • Tusz: Jordi Tarragona, Rafa Sanodval, Christian Duce
  • Kolory: Arif Prianto, Hi-Fi, Luis Guerrero 
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Tomasz Kłoszewski
  • Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 17 listopada 2020 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 27 października 2021 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 16,7 x 25,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 144
  • Cena: 39,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w dwutygodniku „Flash vol.5” nr 75 (wrzesień 2019), 82-87 (styczeń-marzec 2020).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji

Galeria


comments powered by Disqus