„Flash” tom 12: „Śmierć i Moc Prędkości” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 29-08-2021 21:34 ()


Realizowana według konceptów Joshui Williamsona seria „Flash vol.5” (tj. podstawa polskiej edycji „odrodzonej” serii traktującej m.in. o dysponentach Mocy Prędkości) zapewne nie doczeka się nigdy nominacji do prestiżowych nagród oraz statusu często wznawianego klasyka. Niemniej nie sposób odmówić temu scenarzyście (który swoją drogą niedawno oddelegowany został do zastąpienia Jamesa Tyniona IV w roli kreatora perypetii Mrocznego Rycerza) pisarskiej werwy oraz poszukiwań na rzecz urozmaicenia zastanych schematów i motywów.
 
Stąd nieprzypadkowo jakość powierzonego mu tytułu raz za razem zwyżkowała, incydentalnie tylko „zaliczając” tzw. spadki twórczej formy. Tak się właśnie sprawy miały przy okazji siódmego zbioru „Flasha”, czyli (jakby na przekór tytułowi) „Burzy doskonałej”. Bowiem w toku snucia tej opowieści Williamson wyraźnie się pogubił, co było efektem braku panowania nad kumulacją wątków zainicjowanych w poprzednich odsłonach tego przedsięwzięcia. Fortunnie już na etapie tomu kolejnego (czyli przełomowej „Wojny Flashów”) zdołał on powrócić na rozrywkowo satysfakcjonujące tory i tym samym rozwijana przezeń marka raz jeszcze „pomknęła” z zawrotną prędkością ku przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa najbardziej udanej opowieści niniejszej serii, tj. „Roku pierwszemu”.  
 
Jak się jednak na przykładzie dwunastego zbioru tej inicjatywy okazuje (a de facto czternastego jeśli uwzględnimy wspomniany chwilę temu „Rok pierwszy” oraz koncentrujący się na oryginalnym Wallym Weście albumie „Flash  Forward”) nie tylko Barry’emu Allenowi zdarza się przeżywać tzw. kompleksowe osłabienia. Raz bowiem jeszcze takowe przytrafiło się także Joshui Williamsonowi. Trudno zresztą wykazywać przy tym zaskoczenie, bo przy tak rozbudowanym projekcie (a do tego realizowanym w trybie dwutygodniowym) ową okoliczność wypada potraktować w kategorii zjawiska wręcz nieuniknionego. Nie każdy bowiem jest Grantem Morrisonem czy Alanem Moore’em, co nie oznacza, że ma, ujmując rzecz kolokwialnie, ciskać laptopem o linoleum, po czym iść sobie na tzw. wódkę. Znać zresztą, że w przypadku Williamsona o tej opcji najzwyczajniej nie może być mowy.
 
Toteż w zawartej tu opowieści przybliżającej efekt komasacji różnych odmian Mocy (Prędkości, Siły, Mędrca i Bezruchu) jak zwykle rzeczony dwoi się i troi, by stosownie do charakteru dwutygodnika „Flash” ile wlezie dynamizować tok akcji. O ile w poprzednich wydaniach zbiorczych owa taktyka raz za razem przejawiała się zamierzonymi efektami, o tyle tym razem ewidentnie doszło do jej „przegrzania”. Przede wszystkim przyczyniło się ku temu właśnie wspomniana kumulacja osobowości, do których autor skryptu zdecydował się jeszcze dorzucić kolejną w osobie Czarnego Flasha. A to z tego względu, że pomimo obsadzenia w tej opowieści przedstawicieli przestępczej hanzy znanej jako Łotrzy to właśnie przywołany okazuje się głównym nemezis niniejszej odsłony serii. Niby w odleglejszym tle dają się słyszeć echa swoistej nowej gigantomachii przybliżonej na kartach „Ligi Sprawiedliwości” oraz „Wojny totalnej”. Flash i jego sprzymierzeńcy mają się jednak czym zająć i tym samym poczynania Perpetui są to co najwyżej zasygnalizowane. Swoisty nadmiar „atrakcji” sprawił jednak, że ma się poczucie przesytu. Dotyczy to zwłaszcza dysponentów Mocy Prędkości (i nie tylko tej „jakości”) oraz wprowadzenia nowego uwarunkowania do mitologii Szkarłatnych Sprinterów. Do tego raczej nie do końca przemyślanego. I chociaż dzieje się sporo to jednak trudno opędzić się od przekonania, że w gruncie rzeczy owa kawalkada pędzących scen jeśli w ogóle wnosi do serii sensowne motywy to co najwyżej w bardzo niewielkim stopniu.
 
Rafa Sandoval i Scott Kolins (plastycy, którzy w tej odsłonie zastąpili Howarda Portera) także jakby się gdzieś śpieszyli. Znać to zwłaszcza w przypadku drugiego ze wspomnianych, który w dobie współpracy z Geoffem Johnsem przy serii „Flash vol.2” dał się przecież poznać jako wręcz zapamiętały zwolennik kadrów po brzegi upchanych rekwizytami. W tym przypadku skoncentrował się on jednak przede wszystkim na sylwetkach obsady tej opowieści. Podobnie rzecz się ma w kontekście pochodnej pracy jego wspomnianego tuż przed nim kolegi, chociaż ten nadrabia nieco bardziej urokliwą, giętką kreską.
 
Stąd niniejszą okazję do rozpoznania losów Barry’ego (jak również jego przyjaciół i wrogów) wypada uznać za swoisty wypadek przy pracy. Tyle z tego, że bez znamion tragizmu, a jedynie chwilowego spadku formy twórczej. Biorąc pod uwagę ogólnie dobrą jakość utworów proponowanych przez Joshuę Williamsona można się pokusić o przypuszczenie, że już w kolejnym albumie będzie pod tym względem dostrzegalnie lepiej.

 

Tytuł: „Flash” tom 12: Śmierć i Moc Prędkości”

  • Tytuł oryginału: „The Flash vol.12: Death and the Speed Force”
  • Scenariusz: Joshua Williamson
  • Rysunki i tusz: Rafa Sanodval, Scott Kolins
  • Kolory: Tomeu Morey, Jordi Tarragona, Luis Guerrero 
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Tomasz Kłoszewski
  • Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 9 czerwca 2020 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 28 lipca 2021 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 16,7 x 25,5 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 132
  • Cena: 39,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w dwutygodniku „Flash vol.5” nr 76-81 (październik-grudzień 2019).

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji

Galeria


comments powered by Disqus