Kiedy pierwszy raz oglądałem „Coś” Johna Carpentera, chciałem maksymalnie wczuć się w klimat filmu. Pomimo że za oknem było kilkanaście stopni styczniowego mrozu i śnieżna zawierucha, wraz ze znajomymi otworzyliśmy wszystkie okna, wymroziliśmy pokój, pozwalając płatkom śniegu wpadać do środka.