"Ghost Rider: Spirit of Vengeance" - recenzja
Dodane: 19-02-2012 16:00 ()
Pięć lat minęło od ekranizacji przygód Ducha Zemsty. Ponieważ pierwsza część była "taka sobie" pomyślałem, że twórcy będą równać do najlepszych i połączą rzetelność Singera („X-Men”) z dobitnością Del Toro („Blade 2”). Ostatecznie filmy bazujące na komiksach Marvela produkowane są w dużej ilości i przynoszą duże zyski. Jaka jest druga część? Gdybym był Francuzem, podsumowałbym to w jednym zdaniu: plus ça change, plus c'est la même chose. Im bardziej coś się zmienia, tym bardziej pozostaje takie same.
W pierwszej odsłonie Nicolas Cage wcielił się w rolę kaskadera Johnny'ego Blaze'a, który podpisał pakt z diabłem (świetny Fonda), oddając swą dusze w zamian za wyleczenie ojca. Rak toczący Blaze'a seniora znika, ale niedługo potem mężczyzna ginie w trakcie kolejnego popisu kaskaderskiego, a sam Johnny zostaje opętany przez Ducha Zemsty, stając się czymś w rodzaju łowcy nagród na usługach Szatana. Praktycznie niezniszczalny i niepowstrzymany co noc dosiada płonący motocykl, aby płomieniami piekielnymi, łańcuchami oraz swoim oskarżycielskim spojrzeniem rozliczać wszystkich niegodziwców.
Po pokonaniu Blackhearta i zbuntowaniu się przeciwko diabłu, Johnny ucieka do Europy. Zaszywa się w opuszczonym mieście, gdzie powstrzymuje transformację w Ducha Zemsty siłą woli. W jednej z kryjówek znajduje go ksiądz-pijak, Moreau (znany z „Thora” Idris Elba), by zaoferować mu odkupienie w zamian za wykonanie pewnej misji. Szatan (niestety już nie Fonda tylko Ciarán Hinds) znów miesza w świecie ludzi i obecność Ghost Ridera w tym konkretnym rejonie nie jest dziełem przypadku. Nowym zadaniem Ducha Zemsty staje się obrona chłopca, Danny'ego, który wraz z matką ucieka przed bandą najemników.
Tak w skrócie prezentuje się początek obrazu (włącznie z wprowadzeniem, co jest słusznym rozwiązaniem - nie każdy widział/chce pamiętać pierwszą część). Cage wygląda troszkę inaczej - nie wiem, czy to wiek czy też botoks, ale gdzieś zniknął jego charakterystyczny dla ostatnich ról wyraz twarzy człowieka udręczonego. A szkoda, akurat tutaj miałoby to sens. „Ghost Rider: Spirit of Vengeance” jest filmem krótkim i, niestety, opartym na kliszach. W połączeniu z szybkim montażem, mocno niespójną fabułą oraz brakiem wyważenia scen akcji i tych "gadanych" czyni tę ekranizację jedną z najsłabszych, jakie widziałem. Przede wszystkim przewidywalną i miejscami chaotyczną.
Akcja w kopalni to prawie teledysk - dużo się dzieje, masa efektów, a nic nie wiadomo. Rzekome zwroty akcji nie zaskoczą prawie nikogo, tak samo jak nie zaskoczył mnie fakt, że matka chłopca to dość ponętna kobieta z Europy Wschodniej, która dobrze radzi sobie z bronią palną. Metafizyczne ględzenie postaci, łzy, syndrom braku ojca, źli do szpiku kości antybohaterowie. Starczyło nawet na kwadrans dla Christophera Lamberta. Niestety już lepiej spisał się jako Raiden w „Mortal Kombat”. Co do Ghost Ridera - w komiksie był przedstawiony jako niestrudzony mściciel, demon bez poczucia humoru. W filmie zachowuje się jak psychopata, zaśmiewając się do rozpuku. Takiej bezsensownej psychodeli jest dużo więcej. Obiecywano film lepszy, mroczniejszy - tego domagali się widzowie i mieli rację. Duch Zemsty obraca się w specyficznych sferach, jeżeli łagodzi się go, żeby do kina mogły pójść dzieci, to mamy gotową porażkę w stylu „Spawna” z 1998 r.
W moim odczuciu Ghost Rider oraz Green Lantern byli dwoma bohaterami, których skuteczność była związana z wyobraźnią. To co Hal wyrabiał z pierścieniem przypominało to, co Ghost Rider potrafił wyczyniać ze swym łańcuchem, zamieniając go chociażby w dzidę czy też rozszczepiając ogniwa, które zmieniały kształt przypominając shuriken. Ghost Rider się nie patyczkował - jedynie najtwardsi mogli zebrać bęcki i się podnieść. Oglądając ekranowe perypetie obu postaci mam wrażenie, że twórcom zabrakło wyobraźni.
W zasadzie jedyną zmianą na plus oraz krokiem do przodu jest wygląd Ghost Ridera i jego motoru. W pierwszej części był zbyt komputerowy - ogień wyglądał naturalnie, ale sama postać wyglądała na oderwaną od rzeczywistości. Tutaj Ghost Rider płonie. A to oznacza nadpaloną czaszkę, syczące bąble na skórzanej kamizelce i spodniach oraz dużo więcej dymu. Motor również wygląda inaczej - metal rozgrzany do czerwoności, płomienie buchające jak z silnika odrzutowca - to rozumiem.
„Ghost Rider: Spirit of Vengeance” obejrzałem w trójwymiarze, ale czy opłaca się wydawać więcej na bilet tylko po to, by zobaczyć skały w tle, ambulans w środkowym planie lub skałę na pierwszym planie? Nie za bardzo. Szczerze mówiąc nie jest to film, na który absolutnie trzeba pójść do kina. Mówię to jako kinoman i fan komiksu. Poczekajcie aż wyjdzie na DVD, stanieje, wtedy możecie zweryfikować moją ocenę. Nie chciało mi się zostawać na napisach końcowych, bo nie liczyłem na żadną ukrytą scenę. I - co dziwne w przypadku ekranizacji Marvela - nie widziałem Stana Lee w epizodycznej roli. Widocznie miał coś lepszego do roboty niż odwiedzanie Bułgarii/Turcji/Rumunii.
W moim przekonaniu znów się nie udało. I nie uda się, dopóki fani komiksu przestaną być traktowani jako bezmyślni dostarczyciele zielonych banknotów. Jeżeli powstanie trzecia część, a za kamerą stanie ktoś, kto komiksy kocha i rozumie, Duch Zemsty znów wyruszy w trasę i ja z przyjemnością się na taki film wybiorę.
3/10
Tytuł: "Ghost Rider: Spirit of Vengeance"
Reżyseria: Mark Neveldine, Brian Taylor
Scenariusz: David S. Goyer, Scott M. Gimple, Seth Hoffman
Obsada:
- Nicolas Cage
- Idris Elba
- Johnny Whitworth
- Ciarán Hinds
- Violante Placido
- Fergus Riordan
- Christopher Lambert
Muzyka: David Sardy
Zdjęcia: Brandon Trost
Montaż: Brian Berdan
Scenografia: Kevin Phipps
Kostiumy: Bojana Nikitovic
Czas trwania: 94 minuty
comments powered by Disqus