„Styks” - recenzja
Dodane: 28-01-2022 23:49 ()
Pomimo statusu niekwestionowanego klasyka nie wszystkie prace Andreasa Martensa cieszą się jednoznacznie pozytywną/entuzjastyczną estymą. Tak się sprawy miały choćby w przypadku serii „Koziorożec”, wobec której część jej odbiorców zgłaszała niekiedy obiekcje. Kłopotliwy bowiem okazywał się stopień komunikatywności niektórych spośród prezentowanych w jej ramach fabuł. Bez względu na zasadność tych opinii pewne jest, że zbliżonych ocen nie formułowano pod adresem realizacji, której wspomniany klasyk był „jedynie” współuczestnikiem.
Mowa tu o tzw. jednostrzałowej inicjatywie wynikłej za sprawą uczelnianej znajomości w swoim czasie zawiązanej właśnie przez Andreasa i Philippe’a Foerstera. Tak się bowiem złożyło, że obaj panowie mieli sposobność, jak to się niegdyś mawiało, pobierać nauki w brukselskim Instytucie św. Łukasza. Toteż to właśnie w tej placówce edukacyjnej szlifowali oni swoje talenty oraz umiejętności w zakresie kreowania komiksowych fabuł, by z czasem podążyć tą właśnie ścieżką zawodowej kariery. Foerster publikował m.in. na łamach magazynu „Fluid Glacial”, celując w zwięzłych historyjkach na ogół stanowiących mieszankę wisielczej odmiany dowcipu z fantastyką. Natomiast jego, co by nie pisać, zdecydowanie bardziej znany kolega niezmiennie oceniany jest jako jeden z najwybitniejszych komiksowych twórców współczesności. Toteż dokonania rzeczonego takie jak m.in. „Cromwell Stone”, „Coutoo”, a nade wszystko „Rork” należą do ścisłego kanonu szczytowych osiągnięć tej odmiany sztuki. W pierwszej połowie lat 90. ubiegłego wieku ich autorskie ścieżki skrzyżowały się, a efektem tej kooperacji okazał się właśnie niniejszy album.
Główną rolę w jego realizacji odegrał Foerster, jako że to właśnie jemu dane było odpowiadać zarówno za warstwę fabularną, jak i szkice tego przedsięwzięcia. Jednak już ledwie zdawkowy rzut oka na zawartość plansz „Styksu” wprost wskazuje, że tzw. żyjący klasyk, o bujnym przecież temperamencie twórczym, stosownie i z całą mocą swojego talentu, zdołał zaznaczyć swój wkład w ów projekt. Stąd nieprzypadkowo wspomniany tytuł zwykł być częstokroć traktowany jako integralny „składnik” autorskiego dorobku Andreasa. Sprzyja zresztą temu ogólny nastrój tej opowieści, gatunkowo stanowiącej swoisty „amalgamat” czarnego kryminału i horroru o tzw. retro-posmaku. A nie da się ukryć, że właśnie z tych dwóch jakości gatunkowych niemiecki autor jest bardzo dobrze znany (i oczywiście lubiany). Toteż z miejsca wypada uspokoić tych spośród czytelników, którzy obawiają się odmiennej od oczekiwanej przez nich jakości.
Tak się bowiem złożyło, że pomimo znacznie bardziej dosyconej w dialogi formuły tegoż utworu niż zwykł to czynić, określmy to umownie, dojrzały Andreas (vide chyba nie w pełni doceniona „Argentyna”) znać także tutaj pokrewieństwo ducha opowieści, które zwykł on w trybie autorskim kreować. Nawet pomimo tego, że centralnym protagonistą jest tu osobnik, w odróżnieniu od Koziorożca czy Rorka, ze sferą paranormalną nieobeznany. Jest nim bowiem marynarz jednego z amerykańskich lotniskowców, który sam siebie, już w pierwszym kadrze tej opowieści, definiuje jako „kretyna, głupka” i „zakutą pałę”. W rzeczywistości tak nie jest, bo rzeczony dość prędko daje się poznać jako osobnik również szybko tzw. kierunek zdarzeń rozpoznający. Tym bardziej że przed poborem parał się on zawodem prywatnego detektywa. Swoistym „katalizatorem” ku rozwinięciu zasadniczego wątku tej fabuły jest przypadkowa wizyta młodej (a do tego urodziwej) niewiasty usiłującej dociec przyczyn gwałtownego zgonu swego ojca. Toteż obowiązkowe „składniki” czarnego kryminału (wizyta w biurze detektywa zafrasowanej niewiasty) mamy wstępnie spełnione. A im dalej, tym więcej „dosyceń” zarówno w tej formule, jak i odniesień do literatury kryminalnej. Do tego w dobrym guście i ze znamionami świadomości jakiego rodzaju zasobami formalnymi (i treściowymi rzecz jasna również) się operuje.
Efekt jest taki, że opowieść o ambicji wytworzenia piekła na Ziemi w zamian za ogrom zdecydowanie doczesnych zysków jawi się jako utwór przemyślany, spójny, a nade wszystko jako pochodna umysłowości dojrzałego twórcy, który wie, do czego zmierza i jaki komunikat swoim utworem zamierza przekazać. Co więcej, pomimo nieprzesadnej rozpiętości (zwłaszcza w kontekście współczesnych trendów) w niniejszym albumie zawarto na tyle znaczny zasób treści, że po jego przyswojeniu śmiało poczuć się można niczym po lekturze współczesnego tzw. integrala pełnego sezonu serii sygnowanej logo m.in. tak obcmokiwanego z różnych stron Image Comics. Znać zatem tzw. starą szkołę, autorów odchowanych na permanentnym obcowaniu z klasyczną beletrystyką, dysponujących znajomością pełnej gamy uniwersalnych schematów fabularnych, a co za tym idzie o potencjale do generowania fabuł dopełnionych, komponowanych bez znamion improwizacji i w poczuciu celowości oraz wagi ich poszczególnych funkcji (poznawczej, estetycznej, etc.). Słowem: klasa! Nawet jeśli od podstaw przez Andreasa nie rozrysowanej (a nie oszukujmy się; to właśnie autor „ARQ” jest głównym wabikiem dla potencjalnych nabywców tej propozycji wydawniczej), to jednak w końcowej swojej formie wykazującej silne piętno oddziaływania tego artysty.
Toteż kompletując listę komiksowych zakupów, nie ma się co zastanawiać, bo przynajmniej w tym przypadku tytułowy Styks warto „przekroczyć”. Zwłaszcza że wielbiciele autorskich dokonań Andreasa Martensa z dużym prawdopodobieństwem rozczarowania nie doznają.
Tytuł: „Styks”
- Tytuł oryginału: „Styx”
- Scenariusz: Philippe Foerster
- Szkic: Philippe Foerster
- Tusz: Andreas Martens
- Tłumaczenie z języka francuskiego: Jakub Syty
- Liternictwo: Raraku.pl
- Wydawca wersji oryginalnej: Lombard
- Wydawca wersji polskiej: Wydawnictwo Kurc
- Data publikacji wersji oryginalnej: grudzień 1995 r.
- Data publikacji wersji polskiej: 20 listopada 2021 r.
- Oprawa: miękka
- Format: 21,5 x 28,8 cm
- Druk: czarno-biały
- Papier: offset
- Liczba stron: 64
- Cena: 45 zł
Dziękujemy wydawnictwu Kurc za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus