„Argentyna” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 07-05-2020 13:15 ()


Mistrza Andreasa nigdy za wiele. Tym bardziej że pomimo statusu jednego z najbardziej cenionych autorów komiksu także wśród naszych czytelników (do tego w ogóle, a nie tylko europejskiego) nie wszystkie jego utwory doczekały się polskich edycji. Wiele wskazuje, że już niebawem ta sytuacja ulegnie zmianie w kontekście długo u nas wyczekiwanego albumu „Raffington Event”. Zanim jednak to nastąpi, mamy okazję zapoznać się z najnowszą realizacją rzeczonego.

Mowa tu o „Argentynie”, który to album frankofońską premierę miał w sierpniu ubiegłego roku. Rodzimy odbiorca komiksowych produkcji nie był zmuszony do przesadnej cierpliwości, jako że wraz z początkiem maja Wydawnictwo Kurc wprowadziło do dystrybucji jego polską wersję. Przy czym już teraz można wypatrywać premiery zarówno przywołanego chwilę temu „Raffingtona Eventa” (choć z racji obecnej sytuacji nieco w czasie przesuniętej), jak i wznowienia zebranego w dwóch wydaniach zbiorczych „Rorka” (edycja wydawnictwa Sideca dawno już została wyprzedana). Nie pozostaje zatem nic innego, jak bliżej przyjrzeć się najnowszej pracy tego wyjątkowego twórcy.

Tym razem miast perypetii białowłosego znawcy nauk tajemnych tudzież lubującego się w astrologii quasi-detektywa, Andreas zogniskował fabułę wokół nastoletniej córki francuskiego polityka, w swoim czasie dysponującego znacznymi wpływami w najwyższych gremiach decydenckich Pałacu Elizejskiego. Stało się tak za sprawą jej zniknięcia, które w ciągu kilku dni okazało się niewyjaśnionym przeniesieniem do tytułowej Argentyny. Silver (bo tak zwykł się zwracać do swej latorośli wspomniany ojciec) stopniowo odkrywa, że enigmatyczne zdarzenie jest częścią znacznie większej „układanki”. W niej zaś istotną rolę odgrywa wielce nielubiany przez jej ojca sąsiad nazwiskiem/imieniem Gandharva, pogrążona w śpiączce matka, a nade wszystko tajemniczy projekt badawczy związany z podziemnym kompleksem o nieustalonym pochodzeniu. Już tylko z tegoż ledwie pobieżnego zarysu fabuły zasadnie spodziewać się można, że Andreas ani myślał porzucać typowych dlań nawiązań do obszaru tematycznego związanego ze zjawiskami paranormalnymi. Co prawda w zestawieniu choćby z „Jaskinią wspomnień” zostały one znacząco „przygaszone”. Wypada jednak uspokoić, że odbiorcy oczekujący odpowiedniej dawki niesamowitości mogą takowej się spodziewać, choć w nieco odmiennej formule niż we wcześniejszych, utrzymanych w tej konwencji projektach. Można zaryzykować twierdzenie, że unikając jednoznacznego określenia przynależności gatunkowej „Argentyny”, Andreas nieco droczy się ze swoimi fanami. To zaś z kolei przyczynia się do wytworzenia poczucia dodatkowego napięcia i oryginalności tej historii.

W swoim czasie autor niniejszego albumu dał się poznać jako kontynuator stylistyki zaproponowanej przez znanego z serii „Luc Orient” Eddy’ego Paape uzupełnionych o warsztatowe doświadczenia Berniego Wrightsona („Frankenstein żyje, żyje!”). Nie da się zresztą ukryć, że to właśnie nasyconą cyzelowanymi szczegółami stylistyką, podbił on serca licznych czytelników nad Wisłą i Narwią. Tak bowiem wykonane zostały pierwsze dwa albumy serii „Rork” - „Fragmenty” i „Przejścia” - zaprezentowane przez redakcję „Komiksu-Fantastyki” (w latach 1989-1990). Stąd reorientacja taktyki plastycznej z miejsca dostrzegalna w opublikowanym dwanaście lat później tomie trzecim (tj. „Cmentarzysku katedr”) dla wielu okazała się niemałym zaskoczeniem. Nie sposób było jednak odmówić Andreasowi twórczego kunsztu przy równoczesnym wykazywaniu przezeń wysiłków na rzecz artystycznych poszukiwań. Tym samym okazywał się on autorem uczciwym w dwójnasób: zarówno wobec odbiorców swojej twórczości, jak i dla samego siebie. Dla tych pierwszych, bo pomimo uznania nie zaprzestawał on proponować nowych rozwiązań formalnych i narracyjnych, angażując przy tym czytelników w często intrygującą i pobudzającą umysłowo grę. Dla siebie – gdyż tym samym unikał monotonni, rozpoznając granicę swego talentu i warsztatowych możliwości. Efekt był taki, że bez względu na utyskiwania niektórych fanów wczesnej maniery mistrza niezmiennie mieliśmy do czynienia z dziełami wyróżniającymi się, by nie rzec, że niejako z marszu zjawiskowymi.

Tak też sprawy mają się w przypadku „Argentyny”. Mimo że na planszach tego albumu nie odnajdziemy oszałamiających pod względem kumulacji kreski kompozycji znanych ze stronic „Cromwell Stone’a”, to jednak możliwość rozpoznania innego wymiaru „andreasowskiej” maniery (do tego pokrewnej znanej z kart przychylnie przecież ocenianego „Koziorożca”) w kategorii estetycznego przeżycia okazuje się satysfakcjonujące. Maniera, za której pomocą autor zinterpretował rzeczywistość, pomimo założonej prostoty, paradoksalnie przyczyniła się do wytworzenia uposażonego w mnogość elementów świata kreowanego. Jak zwykle uwagę przykuwa przemyślane kadrowanie, a rezygnacja z głębokich światłocieni przyczyniła się do zwiększenia znaczenia koloru. W roli autorki „barwnej” części warstwy plastycznej z powodzeniem odnalazła się znana ze współpracy przy „Koziorożcu” Isa Cochet i to właśnie ona skompensowała (jakby na przekór płasko kładzionym kolorom) brak głębi generowanej światłocieniowymi niuansami. Przyznać trzeba, że chłodne tonacje barw trafnie oddały nastrój tej nie wolnej przecież od odniesień do sfery nadnaturalnej opowieści.

Mimo że „Argentyna” sprawia wrażenie utworu kompletnego, to jednak nosi w sobie z miejsca zauważalny potencjał rozwojowy. Ponadto otwarte zakończenie zdaje się sugerować ewentualną kontynuację. Przykład dylogii „Cromwell Stone” wskazuje, że taka ewentualność nie jest wykluczona. Tym bardziej że szanowny pan autor najwyraźniej nie zamierza kontentować się statusem żyjącego klasyka oraz konsumpcją w pełni zasłużonej emerytury. Można zatem zaryzykować twierdzenie, że zarówno Silver, jak i przynajmniej część pozostałych uczestników tej opowieści mają szansę odnaleźć się w kolejnej realizacji mistrza Andreasa.

 

Tytuł: „Argentyna”

  • Tytuł oryginału: „L’Argentine”
  • Scenariusz i rysunki: Andreas Martens
  • Kolory: Isa Cochet
  • Liternictwo: Raraku.pl
  • Tłumaczenie z języka francuskiego: Jakub Syty
  • Wydawca wersji polskiej: Futuropolis
  • Wydawca wersji polskiej:  Wydawnictwo Kurc
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 21 sierpnia 2019
  • Data publikacji wersji polskiej: 29 kwietnia 2020 r.
  • Oprawa: miękka ze „skrzydełkami”
  • Format: 21,5 x 29 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 96
  • Cena: 65 zł

Dziękujemy wydawnictwu Kurc za udostępnienie egzemplarza do recenzji. 

Galeria


comments powered by Disqus