„Frankenstein, żyje, żyje!” - recenzja
Dodane: 18-11-2019 22:18 ()
Czy monstrum Frankensteina zginęło w lodowych ostępach Północy? Według kanonicznej opowieści Mary Shelley można było tak wywnioskować z relacji Waltona, przyjaciela Wiktora Frankensteina, który jako ostatni miał kontakt z potworem. Monstrum zapowiedziało nad zwłokami swojego stwórcy, że odbierze sobie życie, po czym rozpłynęło się w mroku.
W komiksie Frankenstein, żyje, żyje! nieszczęsne stworzenie nadal błąka się w poszukiwaniu śmierci, a towarzyszą mu w tej wędrówce dwaj wytrawni artyści. Pierwszy z nich to Bernie Wrightson, legendarny rysownik, twórca postaci Potwora z bagien, oraz Steve Niles, scenarzysta znany w Polsce m.in. z serii 30 dni nocy czy Abry Makabry.
Szczególną uwagę w kontekście omawianego albumu należy poświęcić Berniemu Wrightsonowi, dla którego praca nad Frankenstein, żyje, żyje! była jednym z ostatnich aktów twórczych w życiu. Spod jego ręki wyszły trzy części komiksu. Czwartą artysta pozostawił w postaci szeregu szkiców i zapisanych fragmentów scenariusza, a dokończenie dzieła Bernie Wrightson powierzył Kelleyowi Jonesowi. Część czwarta domyka kompletne wydanie komiksu. Niewątpliwie Frankenstein żyje, żyje! należy więc traktować jako pewnego rodzaju epitafium i zwieńczenie drogi twórczej Wrightsona. Zresztą intencja ta jest wyłożona wprost. Komiks poświęcono jego pamięci, a album zamyka plansza będąca epitafium dosłownym, w którym Berniego Wrightsona określa się mianem „mistrza makabry i niezrównanego artysty”.
W słowie wstępnym do albumu Steve Niles relacjonuje, jak podczas przyjacielskich partyjek scrabble obaj twórcy bawili się nie tylko grą, ale też układaniem alternatywnych wariantów dalszych losów monstrum. Jak się okazuje, za główne pomysły fabularne odpowiedzialny był Wrightson, co tylko podkreśla fakt, jak wielką estymą darzył on postać potwora powołanego do życia siłą wyobraźni Mary Shelley. Jeśli przyjrzeć się wybranym pracom Berniego Wrightsona, album Frankenstein żyje, żyje! faktycznie wydaje się idealnym zwieńczeniem drogi twórczej artysty, ponieważ większość bohaterów wykreowanych przez twórcę Potwora z bagien do złudzenia przypomina monstrum Frankensteina. Chociażby wspomniany Potwór czy Ghoul (także współtworzony z Nilesem) wydają się jakimiś wariacjami na temat nieśmiertelnego toposu odmieńca, samotnika.
Nie zdradzając szczegółów fabuły, która nie jest szczególnie oryginalna, nadmienię jedynie, że historia opowiedziana w albumie Frankenstein żyje, żyje! daje satysfakcję, jest logiczna (w ramach wykreowanego świata) oraz utrzymana w duchu literackiego pierwowzoru. Steve Niles, ubierając w słowa pomysły Berniego Wrightsona, był wierny stylistyce XIX-wiecznej powieści gotyckiej, w żadnym momencie nie zdradzając się z tym, że snuje opowieść z perspektywy współczesnej. Opowieść prezentuje cały wachlarz typowych zagadnień, którymi zazwyczaj żywi się powieść gotycka. Mamy więc w albumie fatum ciążące nad głównym bohaterem, ciąg zbrodni bez końca i przebaczenia stygmatyzujące wykluczenie, igranie z prawami natury, pokutę, kosmiczną samotność i karę.
Jednak to nie fabuła stanowi o wyjątkowości tego albumu. Tym, co czyni go dziełem szczególnym, są rysunki Berniego Wrightsona. Dopiero w ich kontekście można mówić o stylizacji niemalże idealnej, bo większość z prac artysty bez problemu mogłaby ilustrować autentyczne, dziewiętnastowieczne romanse grozy. Szczególne wrażenie robią zwłaszcza pojedyncze kadry, które Bernie Wrightson z wizjonerskim rozmachem zapełnia w przestrzeń całej strony albo rozkładówki. W swojej kompozycyjnej nienaganności, zegarmistrzowskiej dbałości o detal, operowaniu światłem i czernią prace te stanowią szczyty rzemiosła ilustratorskiego i z powodzeniem mogą funkcjonować jako osobne fenomeny graficzne. Przewracając poszczególne strony komiksu, wielokrotnie czułem się, jak barbarzyńca w gotyckiej katedrze.
Niestety, nie da się tego powiedzieć o czwartej części komiksu, za którą odpowiada Kelley Jones. Wzorując się na oryginalnych szkicach Wrightsona (dołączonych do polskiego wydania komiksu, brawo), Jones podszedł do zadania dość zachowawczo, skupiając się na oddaniu głównych założeń kompozycyjnych poszczególnych plansz, całkowicie rezygnując z operowania detalem, który w dużej mierze definiuje styl rysunków Berniego Wrightsona. Rozdźwięk między czwartą częścią komiksu a trzema ją poprzedzającymi jest widoczny gołym okiem i stawia ją w randze dosyć wątpliwej ciekawostki. Z drugiej strony możliwość skonfrontowania ze sobą efektu pracy obu artystów wydaje się jakoś tam cennym doświadczeniem, bo na tle Jonesa wybitność Wrightsona świeci pełnym blaskiem i rzuca głęboki cień niczym monstrum Frankensteina, które wyłania się z mroku i staje przed przerażonym tłumem gapiów.
Frankenstein żyje, żyje! to komiksowe cudeńko, owoc wspólnych fascynacji i przyjaźni artystów, którzy stworzyli album będący hołdem dla klasycznej powieści gotyckiej. W takim świecie Bernie Wrightson czuł się idealnie, w takim spędził prawie siedem lat, wizją dalszych losów monstrum Frankensteina, żegnając się z fanami swojego talentu. Trudno znaleźć coś bardziej stylowego na ten temat, więc zakup albumu wydaje się oczywistością.
Tytuł: Frankenstein żyje, żyje!
- Scenariusz: Steve Niles
- Rysunki: Bernie Wrightson, Kelley Jones
- Tłumaczenie: Marek Starosta
- Wydawnictwo: KBOOM
- Data publikacji: 28.09.2019 r.
- Druk: czarno-biały
- Oprawa: twarda
- Format: 199x305 mm
- Stron: 104
- ISBN: 978-83-954323-1-6
- Cena: 70 zł
Dziękujemy wydawnictwu KBOOM za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Galeria
comments powered by Disqus