"Cromwell Stone" - recenzja
Dodane: 18-04-2016 19:55 ()
Kiedy „Cromwell Stone” ukazał się w Polsce po raz pierwszy w roku 2007, twórczość Andreasa była u nas dostępna w znacznie mniejszym zakresie. Nie było jeszcze „Koziorożca”, „ARQ”, „Coutoo”, „Cyrrus-Mil” czy też „Jaskini wspomnień”. Dziś katalog dzieł genialnego rysownika jest już znacznie bogatszy, ale jedno się nie zmieniło – każda edycja lub reedycja jego komiksów stanowi wydarzenie wyjątkowe. Nie inaczej jest w przypadku „Cromwell Stone”, komiksu, którego pierwsze wydanie od dawna było już niedostępne. Pod względem graficznym jest to arcydzieło, natomiast jeśli chodzi o warstwę narracyjną mamy tu do czynienia z opowieścią, której trzeba poświęcić sporo czasu i uwagi. Warto ją przeczytać kilka razy, a później rozrysować sobie wszystko na kartce… i przeczytać jeszcze raz.
Na opowieść składają się trzy albumy tworzone na przestrzeni dwudziestu dwóch lat. Pierwszy z nich, zatytułowany „Cromwell Stone”, powstał w 1982 roku; drugi – „Cromwell Stone. Powrót” – w 1994 r.; a trzeci – „Cromwell Stone. Testament” został ukończony w roku 2004. Pomiędzy tworzeniem kolejnych części Andreas rzecz jasna nie próżnował. Dwanaście lat dzielących dwa pierwsze albumy wypełniała mu przede wszystkim praca nad kolejnymi tomami „Rorka”. Poza tym, w tym czasie ukazały się także: „Rafington Event”, „Coutoo”, „Cyrrus” oraz „Mil”. Natomiast w ciągu dziesięciu lat, jakie upłynęły między drugim a trzecim tomem, Andreas pracował nad przygodami Koziorożca (ukazało się wówczas siedem tomów tej serii) oraz serią „ARQ” (sześć tomów).
Każdy z trzech albumów składających się na trylogię „Cromwell Stone” ma innych charakter i nastrój. Pierwszą odsłonę stanowi utrzymana w lovecraftowskich klimatach opowieść grozy, dla której scenerię tworzy tajemniczy dom. Druga część opisuje kryminalną intrygę rozgrywającą się na pokładzie transatlantyku podczas rejsu do Stanów Zjednoczonych. Tom zamyka natomiast kameralna opowieść rozgrywająca się małej szkockiej wiosce. Podczas lektury czytelnik przeżywa zatem zróżnicowane emocje wynikające z odmiennego charakteru tych historii. Groza przenikająca pierwszą część, zamienia się stopniowo w atmosferę tajemnicy obecną w części drugiej, by w zakończeniu przybrać charakter opowieści niemal melodramatycznej. Nad wszystkim zaś unosi się aura nieograniczonych sił, wymykających się ludzkiemu pojmowaniu, które stoją za przedstawionymi tu zdarzeniami.
Fabuła, jak to zwykle u Andreasa bywa jest dość zawiła. Akcja komiksu rozpoczyna się dziesięć lat po dramatycznych wydarzeniach, jakie rozegrały się na pokładzie statku „Leviticus”. Cromwell Stone to jeden z trzynastu pasażerów, którzy w rezultacie buntu zostali wówczas pozostawieni na pełnym morzu w szalupie ratunkowej. Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu rozbitkowie jednak zdołali się uratować, ale tylko po to, by przekonać się, jak trudno jest oszukać przeznaczenie. Co roku bowiem, jeden z cudownie ocalałych znika w tajemniczych okolicznościach. Dziś, po dziesięciu latach od zdarzeń, jakie rozegrały się na „Leviticusie”, zostało ich tylko czterech. Poza tytułowym bohaterem są to: Gordon Globe, Houston Crown oraz Jack Farley. Który z nich zniknie w tym roku? Odpowiedź na to pytanie przynosi pierwsza część trylogii. Cromwell Stone próbuje rozwikłać zagadkę corocznych zniknięć, która skrywa się w przejmującym grozą, opuszczonym domu i ma – jakże by inaczej – związek z tajemniczym artefaktem.
Rozwiązanie zagadki tajemniczych zniknięć cudownie uratowanych pasażerów „Leviticusa” to jednak jedynie wierzchołek góry lodowej. Prawdziwe tajemnice związane z dziwnym artefaktem oraz jego pochodzeniem i przeznaczeniem zostają częściowo odsłonięte w drugim albumie. Akcja rozgrywa się kilka lat po zdarzeniach opisanych w części pierwszej, na pokładzie ogromnego transatlantyku zmierzającego do USA. Podróżuje nim – wspólnie z żoną i ochroniarzem – Phil Parthington, młody mężczyzna, którego poznaliśmy jako dziecko w pierwszym albumie. Przewozi on tajemniczą skrzynię, którą najwyraźniej zainteresowani są także inni pasażerowie. Czy uda się ją dostarczyć do miejsca przeznaczenia? Co takiego w niej się znajduje?
Zamknięcie trylogii stanowi nieco sentymentalna opowieść rozgrywająca się w małej szkockiej wiosce. Tym razem główną postacią jest Marlena, żona Phila Partinghtona, która usiłuje wypełnić testament Cromwella Stone’a. Podczas tej misji okazuje się, że odgrywająca dotąd drugoplanową rolę dziewczyna, skrywa jednak mroczne sekrety. Trzecia część toczy się w pełnej tajemnic, choć znacznie już spokojniejszej atmosferze, niż dwie poprzednie. Zdarzenia rozgrywają się w wolniejszym tempie, a zasadnicza część opowieści dotyczy relacji pomiędzy Marleną a starszym małżeństwem, które zaopiekowało się nią po wypadku jakiemu uległa. Jednak mimo uspokojenia narracji, Andreas dokonuje tu istotnych przewartościowań dotyczących tajemniczego artefaktu oraz jego roli w całej opowieści. Zakończenie zaś jest tyleż zaskakujące, co niejednoznaczne.
Pod względem graficznym „Cromwell Stone” to bezdyskusyjnie arcydzieło. Ten czarnobiały komiks stanowi prawdziwy popis możliwości graficznych Andreasa. Niezwykle szczegółowe rysunki, pełne wykonywanego z benedyktyńską cierpliwością szrafowania, bardzo przypominają chwilami drzeworytnicze grafiki. Wyraźnie widać tu wpływy takich twórców, jak Gustave Doré, Joseph Clement Coll, Franklin Booth czy wreszcie Bernie Wrighston, którego sam Andreas wielokrotnie przywołuje, jako artystę mającego ogromny wpływ na ukształtowanie jego stylu. Warto podkreślić, że to właśnie w tym albumie znajduje się rysunek, który sam autor uznaje za najtrudniejszy w swojej karierze. Chodzi o dwustronicowy kadr, na którym znajdują się upiorne żaglowce, tajemnicze potwory oraz transatlantyk. W wywiadzie udzielonym Michałowi Chudolińskiemu i Michałowi Siromskiemu dla „Geezmo.pl” Andreas stwierdza: „Bardzo trudno mi było ułożyć odpowiednią kompozycję i do dzisiaj nie jestem z niej zadowolony. Chciałem nawet przerysować całość od nowa, ale nigdy nie znalazłem w sobie dość energii, by to zrobić”. Warto dodać, że nie jest to jedyna „rozkładówka” w komiksie, a pozostałe są nie mniej efektowne.
Wspólny mianownik wszystkich trzech albumów stanowi charakterystyczne dla Andreasa kadrowanie (przede wszystkim – długie pionowe panele), skłonność do prezentowania ujęć świadczących o architektonicznych fascynacjach autora oraz niezwykle mroczny charakter rysunków. Jednak z uwagi na to, że trylogia powstawała na przestrzeni dwudziestu dwóch lat, kolejne albumy stwarzają także okazję do przyjrzenia się przemianom, jakie zachodziły w graficznym stylu Andreasa. W pierwszym albumie dominują zatem wykonane piórkiem, oddzielone od siebie kreski o niejednolitej grubości. Widać to szczególnie wyraźnie np. w panelach przedstawiających krajobrazy bądź zachmurzone niebo, które w szczególny sposób przywołują skojarzenia z drzeworytami.
W drugim albumie możemy zaobserwować już inny sposób kreskowania, który w znacznym stopniu wiąże się ze zmianą narzędzia. W czasie, jaki upłynął pomiędzy stworzeniem pierwszej i drugiej części trylogii, Andreas rezygnuje z piórka na rzecz flamastra czy też cienkopisu, który pozwala mu na bardziej subtelne cieniowanie. Jak stwierdza sam autor w tekście opublikowanym w drugim tomie zbiorczego wydania „Rorka”, flamaster „jest najbardziej zbliżony do ołówka, te same ruchy i odczucia. (…) Jest tym, na co wygląda i umożliwia pewnego rodzaju wycieniowanie. Lepiej się go kontroluje, a poza tym pracuje się szybciej, bo od razu schnie”. Te właściwości doskonale widać na planszach „Cromwell Stone. Powrót”. Szrafowanie jest delikatniejsze, kreski nie zawsze muszą już być pieczołowicie od siebie oddzielone i często krzyżują się tworząc fantastyczne efekty. Sceny rozgrywające się na pokładzie transatlantyku oraz na morzu (ze szczególnym uwzględnieniem wspomnianego już powyżej dwustronicowego panelu) świadczą o tym, że Andreas wręcz popisuje się swym wyjątkowym talentem.
W trzecim albumie widoczne są dalsze zmiany. Tym razem najwyraźniej można je zaobserwować w twarzach bohaterów, które już nie przypominają tych rysowanych w latach osiemdziesiątych. Różnice widać także w większej różnorodności przedstawiania niektórych elementów krajobrazów – całą paletę możliwości Andreasa w tym zakresie można podziwiać w dwustronicowym panelu, którego centralnym elementem jest tajemnicza wieża. Ten album, podobnie jak miało to miejsce w przypadku drugiej części, rysowany był cienkopisem i ma jeszcze bardziej „ołówkowy”, subtelny charakter. Drobne, delikatne szrafowanie pozwala ukazać niewiarygodną grę światła i cienia na poszczególnych kadrach. Poza tym, Andreas umieszcza w opowieści kilka plansz w wersji ołówkowej, co wzmacnia efekt tej ulotności.
Krótko mówiąc lektura „Cromwell Stone” to prawdziwa uczta dla każdego miłośnika komiksów. Skomplikowana intryga angażuje czytelnika i wymusza kolejne powroty do komiksu, stwarzając tym samym okazję do wielokrotnego podziwiania niesamowitych rysunków. Obejmująca dwadzieścia dwa lata pracy trylogia, stanowi świetną okazję do kolejnego obcowania z niesamowitą wyobraźnią twórcy oraz pozwala śledzić proces jego rozwoju artystycznego. Podczas lektury możemy się przekonać, że choć styl Andreasa nieustannie ulega znaczącym przeobrażeniom, to nigdy nie traci swej wyrazistości i wyjątkowości, która czyni jego dzieła rozpoznawalnymi już na pierwszy rzut oka.
Tytuł: „Cromwell Stone”
- Scenariusz i rysunki: Andreas
- Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
- Wydawca: Egmont
- Data polskiego wydania: 13.04.2016 r.
- Wydanie: II
- Objętość: 144 strony
- Format 220x295 mm
- Oprawa: twarda
- Papier: kredowy
- Druk: kolorowy
- Cena: 75 zł
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.
comments powered by Disqus