„Coutoo” - recenzja

Autor: Paweł Ciołkiewicz Redaktor: Motyl

Dodane: 23-12-2015 21:21 ()


„Coutoo” to komiks, który jest niezwykle trudny do jednoznacznej interpretacji. Z jednej strony to przecież dzieło Andreasa, czyli mistrza kreowania atmosfery tajemniczości, tworzącego swe komiksy z zegarmistrzowską precyzją, w pełni panującego nad wszystkimi scenariuszowymi zawiłościami. Z drugiej strony, jest to jednak komiks pozostawiający pewien niedosyt.

W pełni zdaję sobie sprawę z tego, że „Coutoo” uchodzi za dzieło kultowe (zresztą trudno chyba byłoby znaleźć w dorobku Andreasa komiks, który takiego statusu nie posiada). Co do tego, że ten tytuł spełnia wszelkie kryteria, potrzebne do tego, by za takie dzieło uchodzić, nie mam wątpliwości. Mamy tu bowiem okraszoną elementami tajemniczości i grozy krwawą, kryminalną historię rozgrywającą się w Nowym Jorku. Intryga, jak to u Andreasa zwykle bywa, jest bardzo zawiła i komiks niewątpliwie warto przeczytać więcej niż jeden raz, by wychwycić wszystkie ukryte w nim tropy i znaczenia. Podczas kolejnych lektur warto także zwrócić uwagę na warstwę graficzną, która jest zdecydowanie najmocniejszą stroną albumu. Andreas ukrywa w poszczególnych kadrach wiele szczegółów, które nadają całej opowieści niepowtarzalny klimat i pozwalają na niekończące się poszukiwania drobiazgów mających wpływ na zrozumienie sensu opowieści. Na kolejnych kadrach nie ma nic przypadkowego. Wszystko – nawet najdrobniejsze detale ukryte w pełnym szpargałów biurze głównego bohatera – zostało tu umieszczone w określonym celu.

Jednak pomimo tego, że kultowość jest nieodwołalnie wpisana w ten komiks, wydaje się, że czegoś w nim zabrakło. Być może chodzi o to, że wielość wątków, tajemnic i zagadek wpisana w czterdzieści sześć plansz, aż prosi się o kontynuację, rozwinięcie i wyjaśnienie. Czytając inne komiksy Andreasa czytelnik wie, że będzie ciąg dalszy, który choć częściowo rozwieje wątpliwości związane z przebiegiem akcji. W przypadku „Coutoo” zakończenie jest bardzo niejasne i mętne. Andreas pozostawia czytelnika samemu sobie, sugerując jedynie pewne interpretacje, ale także wprowadzając dodatkowe zamieszanie. Zresztą, jest wielce prawdopodobne, że tworząc ten komiks autor myślał o kontynuacji i dopiero po jakimś czasie uznał, że będzie to jednak dzieło zamknięte w jednym tylko tomie. I być może tu właśnie tkwią źródła tego niedosytu, który pozostaje po zakończonej lekturze.

Akcja komiksu osadzona jest – co nie będzie zaskoczeniem dla czytelników Andreasa – w Nowym Jorku. Detektyw Joe Craft prowadzi śledztwo w sprawie krwawych morderstw popełnianych przez tajemniczą postać w długiej białej koszuli i dziwnym monoklu. Sposób działania nożownika zaczyna przypominać detektywowi sprawę, którą niegdyś badał jego ojciec – Carl Craft. Bohater komiksu zaczyna podejrzewać mianowicie, że powrócił seryjny morderca nazywany Coutoo. Zgadza się wszystko poza jednym drobnym szczegółem – Coutoo został zastrzelony przez Carla Crafta. Kolejne zdarzenia pojawiające się w związku z tą sprawą nadają całej historii tajemniczy i złowrogi charakter.

Zagadka kryminalna dotycząca kolejnych morderstw przeplata się tu z metafizyczną narracją, odnoszącą się do kwestii wolności, powinności i moralności. Zbrodnie popełniane przez Coutoo są okrutne i pozornie pozbawione jakiegoś wspólnego mianownika, ale z punktu widzenia samego sprawcy jawią się one jako manifestacja bardzo specyficznie rozumianej wolności. Przeplatanie się tych dwóch warstw narracyjnych niewątpliwie bardzo komplikuje całą historię, zaś postacią która sprawia dodatkowe kłopoty interpretacyjne jest niejaki Toby-Toby. Początkowo nikt w tej opowieści nie bierze go poważnie (także czytelnik), a wraz z rozwojem intrygi okazuje się, że odgrywa on rolę kluczową. Problem polega tylko na tym, że nie jest jasne, na czym ta rola polega. Nie wiadomo, na ile jest on czynnikiem sprawczym, a na ile biernym obserwatorem zdarzeń. To właśnie m.in. specyfika tej postaci, według mnie, sugeruje, że na etapie prac nad tym albumem Andreas zakładał kontynuację. Toby-Toby prawdopodobnie był pomyślany jako postać, która jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa.

W konsekwencji zakończenie albumu jest bardzo dziwne. Z jednej strony dzieje się coś, czego czytelnik od pewnego momentu się spodziewał, ale z drugiej – żeby nie było za łatwo – Andreas wprowadza wątek, który kwestionuje wcześniejsze przypuszczenia i interpretacje oraz stanowi furtkę do snucia dalszej opowieści. Mimo tego (a może raczej właśnie z tego powodu) dla wielbicieli Andresa jest to komiks wyjątkowy. Istnieje wiele analiz i prób odkrywania drugiego i trzeciego dna tej historii podejmowanych przez wiernych fanów twórczości niemieckiego artysty. Dość powiedzieć, że czytelnicy rozszyfrowali nawet tajemniczy kod, który znajduje się na stronie 40, a który podobno stanowi wyjaśnienie zagadki Coutoo oraz zapowiedź kolejnych (niezrealizowanych) odsłon tej opowieści.

 

O ile jednak pod względem fabularnym komiks pozostawia poczucie niedosytu, o tyle warstwa graficzna to absolutne mistrzostwo. Widzimy tu już styl, który jest bardzo charakterystyczny dla Andreasa. Komiks ukazał się w 1989 roku, czyli na rok przed ukazaniem się albumu „Koziorożec” w serii „Rork”. Ukształtowały się już w tym momencie podstawowe cechy tego niepowtarzalnego stylu, który później mogliśmy podziwiać w kolejnych „Rorkach” i „Koziorożcach”. Uproszczone, specyficzne twarze bohaterów, pełne szczegółów tła oraz ogromna różnorodność kadrowania stanowią niektóre jego wyróżniki.

Co do twarzy, to w gruncie rzeczy można powiedzieć, że niemal każdy rysownik ma swój własny sposób ich przedstawiania, który sprawia, że już na pierwszy rzut oka można stwierdzić, kto jest autorem rysunku. W przypadku Andreasa pomyłka nie wchodzi w grę, twarze jego bohaterów są absolutnie charakterystyczne. Jeśli zaś chodzi o tła, to analizę warto rozpocząć od umieszczonego na stronie szóstej efektownego, całostronicowego kadru przedstawiającego Joe Crafta siedzącego w biurze pełnym różnych przedmiotów. Analizując natomiast kadrowanie, szczególną uwagę warto zwrócić na te sekwencje, w których nieruchomo ustawiona kamera śledzi kolejne kroki bohaterów. Takie fragmenty pokazują, że dla autora kluczowym elementem jest ukazanie ruchu postaci (co często podkreśla w różnych wywiadach). Niewątpliwie Andreas pokazuje tu pełnię swoich możliwości graficznych.

Podsumowując, trzeba podkreślić, że „Coutoo” jest komiksem, który bezwzględnie powinien przyozdobić półki szanujących się miłośników historii obrazkowych. Jest to opowieść, która pozostaje otwarta na rożne interpretacje. I nawet jeżeli stopień zawiłości intrygi oraz dalekie od jednoznaczności zakończenie, staną się źródłem wielu wątpliwości, a może nawet i frustracji, to i tak warto do tego komiksu wielokrotnie wracać, chociażby po pretekstem podziwiania genialnych rysunków. I kto wie, może przy którejś kolejnej lekturze uda się znaleźć jakiś szczegół, który sprawi, że wszystko stanie się bardziej zrozumiałe.

 

Tytuł:Coutoo”

  • Tytuł oryginału: „Coutoo”
  • Scenariusz i rysunki: Andreas
  • Tłumaczenie: Maria Mosiewicz
  • Wydawca: Egmont
  • Data polskiego wydania: 2015
  • Wydawca oryginału: Delcourt
  • Data wydania oryginału: 1989
  • Objętość: 48 stron
  • Format 220x290 mm
  • Oprawa: twarda
  • Papier: kredowy
  • Druk: kolorowy
  • Cena: 39,99 zł

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji. 


comments powered by Disqus