„Koziorożec” tom 6: „Atak” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 28-10-2013 06:55 ()


Po perturbacjach z zagadkowym Sześcianem Numerycznym (a zwłaszcza jego diabolicznym „lokatorem”) oraz współpracy z Rorkiem, tytułowy znawca tajników astrologii raczej nie ma co liczyć na chwilę oddechu. Oto bowiem zmuszony jest on stawić czoła zagrożeniu o z pozoru znacznie bardziej przyziemnej proweniencji.

Relaks w towarzystwie przyjaciół przerywa niespodziewane wtargnięcie uzbrojonych drabów. Uniformizacja nieproszonych „gości” może wskazywać, że Koziorożec ma do czynienia nie tyle z bandą pospolitych opryszków, co raczej zorganizowanym oddziałem o ściśle sprecyzowanym celu działania. I rzeczywiście, bo zarówno bohater niniejszej serii, jak i podobni mu depozytariusze wiedzy tajemnej, zostają przetransportowani do utajnionej placówki, którą w pełni zasadnie moglibyśmy określić mianem obozu koncentracyjnego.

Początkowo zdezorientowani ezoterycy nie potrafią zidentyfikować swoich prześladowców. Tym bardziej, że charakterystyczny emblemat naszyty na mundury agresantów nie ma nic wspólnego z symboliką znaną pojmanym (choć czujny czytelnik odnajdzie ów znak graficzny w ostatnim kadrze poprzedniego tomu). Prędko jednak okazuje się, że odpowiedzialnymi serii skoordynowanych porwań okazują się przedstawiciele quasi-faszystowskiej formacji określającej się jako Koncept. Jak przystało na ideologię totalitarną, również decydenci Konceptu forsują autorski przepis na idealną rzeczywistość, z której zamierzają skutecznie wyeliminować wszelkie przejawy aktywności na polu zgłębiania zjawisk ponadzmysłowych. Bo to właśnie ezoteryka stanowi w mniemaniu „konceptualistów” zaporę przed prawidłowym rozwojem ludzkości. Jako, że globalnym ambicjom organizacji towarzyszy logistyczna perfekcja, Koziorożec i jemu podobni zdają się tkwić na straconej pozycji. Zwłaszcza, że zmilitaryzowany system sprawia wrażenie nie tylko sprawnego, ale też i bezwzględnego. 

Ci, którzy znużeni oczekiwaniem na kolejne tomy polskiej edycji „Koziorożca” postawili już przysłowiowy krzyżyk na tej serii (a do takich osób zaliczał się również piszący te słowa) mogą czuć się mile zaskoczeni. Opublikowany przed rokiem „Sekret” (piąty epizod cyklu) zdawał się przysłowiowym łabędzim śpiewem niegdyś prężnego (choć zarazem nieco nieprzewidywalnego) wydawnictwa Manzoku. Tymczasem jesień roku bieżącego przyniosła szóstą odsłonę tej niezwykłej serii. Za jej publikacje odpowiada niemal równie tajemnicze co Sześcian Numeryczny wydawnictwo Sideca, z którym nawiązanie kontaktu to wyczyn porównywalny z pochwyceniem cząstki Higgsa w rękawicy bokserskiej. Nie wnikając nadmiernie w widmową naturę tej inicjatywy wielbiciele talentu Andreasa Martensa mogą czuć się chwilowo ukontentowani.

Mało tego! Według zapowiedzi nieuchwytnego wydawcy niebawem do dystrybucji trafi kolejny, siódmy tom cyklu pt. „Błękitny Smok”. W dalszej perspektywie, niejako według wzorca zastosowanego w przypadku „Wież Bois-Maury”, zagorzali wielbiciele talentu niemieckiego twórcy mogą spodziewać się następnych tomów tej już uznanej za klasyczną serii, w trybie comiesięcznym. Czy tak się sprawy będą miały w istocie, jak zwykle czas pokaże. Pewne jest, że miło cieszyć się chociażby mglistą nadzieją na spolszczenie całości „Koziorożca”.

Zanim to jednak nastąpi warto „zaaplikować” sobie „Atak”. Chociażby z tego względu, że niniejszy epizod otwiera nową opowieść, na którą złożą się kolejne trzy części cyklu. O ile poprzednie tomy (I-V) można uznać za dopełnienie wątków rodem z serii „Rork” (macierzystej wobec „Koziorożca”), o tyle w omawianym komiksie tytułowy bohater zdaje się osiągać autonomię wobec zawirowań nawarstwionych wokół postaci wędrującego pomiędzy światami czarownika. Zachowano jednak wielowarstwowość rzeczywistości przedstawionej, której czynnik ezoteryczny niezmiennie stanowi integralną część. Nawet pomimo szeroko zakrojonej ofensywy „konceptualistów”. Stąd fani Rorka raczej nie ryzykują rozczarowania.

Odpowiedzialny zarówno za scenariusz jak i warstwę wizualną (z pominięciem barw nałożonych przez Isę Cochet) autor już w toku lat osiemdziesiątych minionego wieku wyrobił sobie opinię mistrza współczesnego komiksu. Ów status zawdzięczał m.in. udanej symbiozie zapierających dech w piersiach kompozycji z motywami czerpanymi w dużej mierze z mitologii Howarda Phillipsa Lovecrafta. Przy czym warto nadmienić, że w odróżnieniu od czasów współczesnych, gdy średnio co trzeci scenarzysta zwykł posiłkować się pochodnymi umysłowości „Dziwaka z Providence”, Andreas był pod tym względem prekursorem na gruncie europejskim. Wątki dotyczące ukrytych cywilizacji rozwijających się równolegle do naszej, obcych i zwykle wrażo usposobionych wobec ludzkości bytów o pozaziemskim pochodzeniu, bądź też tajemnych, prehistorycznych kultów zaskarbiły sobie przychylność czytelników w wielu krajach nie wyłączając Polski.

Gwoli ścisłości warto nadmienić, że nie brakowało też złośliwców, którzy zwykli twierdzić iż cyzelowane grafiki Andreasa to de facto zasłona dymna dla jego warsztatowych niedociągnięć. Równocześnie podkreślano zależność stylistyki tego autora wobec Françoisa Schuitena („Mroczne Miasta”), Berniego Wrigtsona („Swamp Thing vol.1”), a zwłaszcza Eddy’ego Paape („Luc Orient”). W połowie lat siedemdziesiątych niemiecki artysta faktycznie miał sposobność terminować u ostatniego z wymienionych twórców. Niemniej powstałe w ciągu kolejnych lat prace (w tym także publikowane w magazynie „Tintin” nowelki, które złożyły się na „Fragmenty” - premierowy tom serii „Rork”) wykazują silne znamiona artystycznego indywidualizmu; nawet jeśli niekiedy inspirowanego sprawdzonymi wzorcami.  

Wraz z trzecim tomem cyklu poświęconego białowłosemu czarodziejowi („Cmentarzysko katedr”) taktyka graficzna Andresa uległa gruntownej modyfikacji. Dotychczasową, względnie realistyczną stylistykę zastąpiła geometryzacja formy, która stanie się jednym z głównych znaków rozpoznawczych tegoż twórcy aż po dzień dzisiejszy. Stąd również „Atak” wykonano według tej samej, ponoć nie dla wszystkich strawnej maniery. Z jednej strony ta okoliczność przyczynia się do podtrzymania znamion spójności serii „Koziorożec” z jej bazą wyjściową. Z drugiej zapewnia perypetiom astrologa-detektywa natychmiastową rozpoznawalność. Na tle ogromu podaży rynku frankofońskiego (gdzie plastyczny indywidualizm nie zawsze jest standardem) wspomnianą cechę twórczości Andreasa wypada uznać za wartościową samą w sobie. 

Czy wydawnictwo Sideca dotrzyma obietnicy co do trybu publikacji wydaje się nie mniej intrygujące niż metoda, za sprawą której Koziorożec pokaże „konceptualistom” gdzie ich miejsce. Oby tylko cierpliwość polskiego czytelnika nie została po raz kolejny nadwyrężona.

 

„Koziorożec” tom  6: „Atak” 
  • Scenariusz i rysunki: Andreas Martens
  • Kolory: Isa Cochet
  • Przekład: Olga Zasępa-Bietti 
  • Wydawca: Sideca
  • Data premiery: wrzesień 2013 r. 
  • Oprawa: miękka 
  • Format: 21 x 29 cm
  • Papier: kredowy  
  • Druk: kolor 
  • Liczba stron: 48
  • Cena: 37,90 zł


comments powered by Disqus