„Joker”: „Zabójczy uśmiech” - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 09-01-2021 23:33 ()


Ambitnych, dobrze rokujących psychiatrów przekonanych o swoich niczym nieograniczonym wpływie na powierzonych im pacjentów przytrafiło się w kulturze popularnej całkiem sporo. Wystarczy wspomnieć choćby Malcolma Longa, poczciwca ze stronic „Strażników”, któremu roiła się „resocjalizacja” Rorschacha. Oczywiście nie sposób zapomnieć także o uroczej Harleen Quinzel, której relacja z tzw. Panem J. przepoczwarzała się, delikatnie rzecz ujmując, w szaloną miłość. Zasłużenie ceniony duet Jeff Lemire/Andrea Sorrentino („Gideon Falls”) zdecydował się przybliżyć jeszcze jeden tego typu przypadek.

Tym razem padło na doktora Bena Arnella, któremu w Azylu Arkham przydzielono najbardziej wymagający, a co za tym idzie najbardziej ryzykowny „odcinek”. Mowa rzecz jasna o w swoim czasie ulubionym pacjencie wspominanej Harley Quinn, który okazał się dlań aż do przesady „inspirujący” (o czym zresztą więcej w albumie pt. „Harleen”). Jak nietrudno się domyślić także on jest całkowicie przekonany, że poradzi sobie ze swoim wyzwaniem, a jego metoda terapeutyczna spowoduje doprowadzenie Jokera do stanu względnej użyteczności społecznej (vide „Batman: Biały Rycerz”). Równie łatwo przewidzieć, że nic z tego nie wyjdzie, a przenikliwy i przewrotny klaun z piekła rodem uczyni interakcje z naiwnym psychoterapeutą jeszcze jedną okazją do wykazania „słuszności” swojej pokrętnej „filozofii”. Do tego stopnia, że aż chciałoby się zacytować Brainiaca z kart „Czerwonego syna” według którego „Wejście w rozmowę z kimś o inteligencji na dziewiątym poziomie jest bardziej niebezpieczne niż jakakolwiek śmiertelna pułapka”.

Fortunnie dla potencjalnego odbiorcy niniejszej produkcji jej twórcy potraktowali ów motyw jako swoisty „moment startowy” dla właściwej opowieści. I przyznać trzeba, że zaproponowali oni fabułę autentycznie niebanalną, umiejętnie nasyconą złudnymi tropami i somnambuliczną wręcz nastrojowością. Zresztą już tylko stylistyka ilustracji zdobiącej okładkę tegoż albumu sugeruje, że lektura tegoż przedsięwzięcia upłynie w atmosferze niejednoznaczności i pogubienia porównywalnego z pamiętną nowelką Petera Milligana i Toma Mandrake’a „Kryzys tożsamości” („Batman” nr 2/1993). Rzeczywiście tak się sprawy mają, a stopień przytłoczenia jeszcze jednej ofiary tzw. księcia zbrodni wypada bardzo sugestywnie. Przyczynia się ku temu także niestandardowa forma narracji wkomponowana w ramy tej opowieści, stylizowana na bajkę dla najmłodszych. Sęk w tym, że prezentowaną z innej niż standardowa perspektywa…

Jak zawsze znakomicie spisał się Andrea Sorrentino i to choćby z racji jego unikalnego talentu warto zapoznać się z tą propozycją wydawniczą. Gwoli ścisłości nie tylko z tego względu; niemniej przyznać trzeba, że jego nieco „wygładzona” w porównaniu z wcześniejszymi realizacjami stylistyka walnie przyczynia się do pogłębienia dojmującej aury tej opowieści. Nic nie ujmując jakości warstwy plastycznej m.in. „Staruszka Logana” (bo także w tym przedsięwzięciu wspomniany uczestniczył) sposób prowadzenia kreski na stronicach tegoż albumu jawi się jako bardziej subtelny. Z kolei mrok spowijający liczne sekwencje nie ma na celu kamuflowania ewentualnych warsztatowych niedostatków, lecz dodatkowo pogłębia poczucia obcowania z utworem sięgającym ku czeluściom powichrowanej psychiki tytułowej postaci. Podobnie jak w przypadku zbioru „Green Arrow” także tutaj uwagę przykuwa „podkręcająca” dramaturgię metoda komponowania kadrów w ramach planszy. Z miejsca znać, że nie ma w tym etapie realizacyjnym choćby przysłowiowego grama improwizacji tudzież przypadkowości. Przekonująco prezentuje się także mowa ciała uczestników tej fabuły i ich mimika, także doprecyzowująca niuanse scenariusza.

Przynajmniej w przekonaniu piszącego te słowa niniejszy album to najbardziej udana inicjatywa z dotąd zaproponowanych polskim czytelnikom tytułów „batmanicznych” w ramach Black Label. I – co więcej – jest to jedna z najlepszych realizacji w dotychczasowym dorobku jakże owocnej współpracy Jeffa Lemire’a i Andrei Sorrentino. Chciałoby się natomiast, by autorzy angażowani do tworzenia tej linii wydawniczej wyrosłych na popularności Batmana sięgali także po innych tzw. dziwolągów niż Joker i jego „wychowanka”. Jest oczywiście zrozumiałe, że popularność wspomnianej pary gwarantuje oczekiwane przez zarząd DC Comics zyski. Niemniej osobowości takie jak Harvey „Two-Face” Dent czy odpowiednio „prowadzony” Killer Croc (co notabene powiodło się Geoffowi Johnsowi w drugiej odsłonie „Batman: Ziemia Jeden”) także posiadają nielichy potencjał, który w wykonaniu błyskotliwego autora pokroju właśnie Lemire’a okazać mógłby się zaczynem dla fascynujących opowieści. Stąd obyśmy się takowych względnie prędko doczekali, bo jeśli będą one jakościowo porównywalne z „Zabójczym uśmiechem”, to z pewnością czeka nas satysfakcjonująca lektura.

 

Tytuł: Joker: Zabójczy uśmiech

  • Tytuł oryginału: „Joker: Killer Smile”
  • Scenariusz: Jeff Lemire
  • Szkic i tusz: Andrea Sorrentino
  • Kolory: Jorde Bellaire
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Jacek Żuławnik
  • Redakcja merytoryczna: Tomasz Sidorkiewcz
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 15 września 2020 r.
  • Data publikacji wersji polskiej: 25 listopada 2020 r.
  • Oprawa: twarda
  • Format: 22 x 28 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 152
  • Cena: 69,99 zł

Zawartość niniejszego wydania zbiorczego opublikowano pierwotnie w ramach mini-serii „Joker: Killer Smile” nr 1-3 (grudzień 2019-kwiecień 2020) oraz uzupełniającego ją wydania specjalnego „Batman: The Smile Killer” nr 1 (sierpień 2020). Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksów do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus