„Batman: Ziemia Jeden” tom 2 - recenzja

Autor: Przemysław Mazur Redaktor: Motyl

Dodane: 26-08-2016 22:36 ()


Prób implantowania Mrocznego Rycerza do realiów bliskich naszym było już co najmniej kilka. Ze względu na profil tej postaci zwykle były to inicjatywy udane. Nie zaskakuje zatem, że również Geoff Johns, jeden z najbardziej aktywnych twórców superbohaterskiego komiksu po 2000 r., zdecydował się spróbować swoich sił w tym zakresie. Okazją ku temu stała się zainicjowana w roku 2012 linia wydawnicza Earth One („Ziemia Jeden”).

To właśnie w jej ramach Johns podjął się autorskiej reinterpretacji początków burzliwej kariery Batmana. Założenie wyjściowe dla całej wspomnianej linii polegało na maksymalnym urealistycznieniu tej wizji – rzecz jasna na tyle, na ile byłoby to możliwe w przypadku z definicji fantastycznej konwencji superbohaterskiej. O ile J. Michael Straczynski („Superman: Earth One”) i Grant Morrison („Wonder Woman: Earth One”) mieli nielichy problem do rozwiązania ze względu na specyfikę powierzonych im postaci, o tyle w przypadku Johnsa sprawa wydawała się pozornie łatwiejsza. Nieprzypadkowo użyto określenia „pozornie”, jako że wbrew obiegowej opinii Batman jest jedną z najbardziej nieprawdopodobnych osobowości superbohaterskiego komiksu. Toteż z opracowaniem jego realistycznej emanacji wiązały się nie mniejsze kłopoty niż w przypadku m.in. Nastoletnich Tytanów.

W pierwszym tomie „Batman: Ziemia Jeden” (zaprezentowanym polskim czytelnikom w kwietniu 2015 r.) odświeżyciel takich marek jak Green Lantern, Flash i Aquaman (bo właśnie za sprawą Johnsa wymienieni herosi doczekali się wzmożonego zainteresowania fanów superbohaterskiej konwencji) dał do zrozumienia, że ma jasno sprecyzowaną wizję i zamierza konsekwentnie ją realizować, toteż - podobnie jak miało to miejsce na kartach wzmiankowanego albumu - także w jego kontynuacji mamy do czynienia z Brucem Waynem, który dopiero uczy się swojej nowej roli. Jest w tym wiele intuicyjnego przedzierania się na oślep, ale też autentycznego talentu (np. w kontekście procedur śledczych), które Bruce niejako po drodze w sobie odkrywa. Johns trafnie i przekonująco akcentuje ten proces nadając Zamaskowanemu Krzyżowcowi znamion prawdopodobieństwa w znacznie większym stopniu niż miało to miejsce w równolegle publikowanych miesięcznikach takich jak „Batman – Mroczny Rycerz” czy „Batman – Detective Comics”. Stąd aktywność Obrońcy Gotham to nie tyle pasmo błyskotliwych sukcesów, co okupiona licznymi obrażeniami bolesna nauka. W tym kontekście determinacja Bruce’a Wayne’a jest w jeszcze większym stopniu akcentowana, by nie rzec wręcz, że godna podziwu.

W drugim tomie tej już docenionej reinterpretacji Batman ma nie mniej powodów do kontynuowania swojej krucjaty niż w albumie inicjującym ów cykl. Śmierć burmistrza Cobblepota (o której spowodowanie podejrzewa się zresztą Mrocznego Rycerza) nie rozwiązała trawiących miasto problemów. Prędko bowiem dają o sobie znać kolejni osobnicy usiłujący odreagowywać swoje psychozy na mieszkańcach Gotham. Enigmatyczny wielbiciel zagadek doprowadza do śmierci kilkudziesięciu z nich, a wedle doniesień przerażonych świadków, w miejskich kanałach grasuje spotworniały humanoid pokryty gadzią łuską. Tymczasem Bruce Wayne (czy może trafniej: jego zamaskowane alter ego) ma pełne ręce roboty. Wszak lokalni amatorzy przejmowania cudzego mienia na drodze rabunku tradycyjnie wymagają szczególnej „troski”, a i obowiązki wziętego Playboya (mimo dystansowania się Bruce’a od lokalnej wierchuszki towarzyskiej) także bywają absorbujące. Przekomarzania z osobistym „kamerdynerem” (bo taki oficjalny status – ku swej irytacji - otrzymał Alfred Pennyworth) oraz pokomplikowane relacje zarówno z nową panią burmistrz (w tej roli odnajdujemy dawną miłość dziedzica fortuny Wayne’ów w osobie Jessici Dent), jak i jej piastującym funkcję prokuratora okręgowego bratem sprawiają, że tytułowy bohater nawet nie ma co liczyć na chwilę wytchnienia. Zresztą takowej się nie domaga, jako że w jego rodzinnym mieście zawsze będzie coś do zrobienia. Nawet jeśli Bruce jeszcze nie w pełni zdaje sobie z tego sprawę.

Wizja Johnsa nie wszystkim ponoć przypadła do gustu (a przynajmniej tak można mniemać po ocenach amerykańskich i brytyjskich recenzentów). Trudno jednak odmówić jej spójności i założonego dążenia do realizmu; oczywiście na tyle na ile jest to możliwe w ramach superbohaterskiej konwencji. Linie dialogowe nie uwłaczają inteligencji czytelnika, a motywacje udzielających się tu postaci na ogół sprawiają wrażenie przekonujących. Korzystnie rozpisano profile psychologiczne zarówno pierwszoplanowych postaci, jak i tych z nieco dalszego tła. Nie zabrakło drobnych akcentów humorystycznych (m.in. zdezorientowana pozorną kapryśnością Wayne’a ekipa Luciusa Foxa) oraz wątku romantycznego. Wszystko to sprawia, że świat kreowany Ziemi Jeden jawi się jako umiejętnie poukładany, a przy tym dobrze rokujący na przyszłość. Ogólnie pomysł na zwiększenie rozpiętości fabularnej utworów powstałych w ramach tej linii wydawniczej sprawdził się znakomicie i szkoda byłoby gdyby Johns (a także jego koledzy „oddelegowani” do innych osobowości uniwersum DC) porzucił tę nabierającą rozmachu epopeję. Tym bardziej, że finał niniejszego albumu wieszczy emocjonującą kontynuację.

Nie zawiedli również wspierający Johnsa plastycy – w tym także dobrze rozumiejący się z rzeczonym scenarzystą Gary Frank. To właśnie on odpowiadał za szkic tej opowieści i ze swojej części zadania wywiązał się – jak zresztą zawsze w przypadku tego twórcy (by wspomnieć chociażby powstałą we współpracy z Johnsem mini-serie „Superman: Secret Origins”) – na wysokim poziomie warsztatowym. Spora w tym zresztą zasługa precyzyjnie nałożonego tuszu (Jon Sibal) oraz przygaszonej warstwy kolorystycznej bez równoczesnego popadania w przesadny mrok. Trafne ujmowanie stanów emocjonalnych bohaterów tej opowieści, zmienna perspektywa kadrowania oraz efektowne sceny starć zasługują na szczególną pochwałę (podobnie zresztą jak sposób rozrysowywania urodziwych niewiast). Nie obyło się co prawda bez delikatnych znamion idealizacji przypisanej superbohaterskiej konwencji. Zastosowano ją jednak na tyle umiarkowanie, że bez większych oporów można dać się przekonać, iż mamy do czynienia z fabułą osadzoną w realiach bliskich naszej rzeczywistości.

„Batman: Ziemia Jeden” to w przekonaniu piszącego te słowa jedna z najbardziej udanych reinterpretacji mitu Mrocznego Rycerza ostatnich lat. Sceptycy być może zarzucą jej brak zniewalającego siermięgą brudnego realizmu „Roku Pierwszego”. Czas jednak nie stoi w miejscu  i trudno się dziwić, że kolejne pokolenia twórców (tak jak miało to miejsce chociażby w przypadku „Roku zerowego” Scotta Snydera) nie zamierzają bazować tylko i wyłącznie na sprawdzonych rozwiązaniach i usiłują – raz lepiej, raz gorzej – odnaleźć własną drogę. W przypadku Johnsa dotychczasowy efekt jego wysiłków wypada ocenić pozytywnie i z niecierpliwością wyczekiwać wieści o realizacji kolejnego tomu.

 

Tytuł: „Batman: Ziemia Jeden” tom 2

  • Tytuł oryginału: „Batman: Earth One Volume 2”
  • Scenariusz: Geoff Johns
  • Szkic: Gary Frank
  • Tusz: Jon Sibal
  • Kolory: Brad Anderson 
  • Tłumaczenie z języka angielskiego: Tomasz Sidorkiewicz
  • Wydawca wersji oryginalnej: DC Comics
  • Wydawca wersji polskiej: Egmont Polska
  • Data publikacji wersji oryginalnej: 6 maja 2015
  • Data publikacji wersji polskiej: 17 sierpnia 2016
  • Oprawa: twarda z obwolutą
  • Format: 18,5 x 28 cm
  • Druk: kolor
  • Papier: kredowy
  • Liczba stron: 160
  • Cena: 69,99 zł

 Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie komiksu do recenzji.

Galeria


comments powered by Disqus